Reklama

Antykoncepcja podwórkowa

Przeczytałam ostatnio artykuł o tzw antykoncepcji podwórkowej. Pierwsza moja myśl: bardzo niecenzuralna, nie nadająca się do publikacji na tej stronie, w skrócie pozwolę sobie jedynie użyć anglojęzycznego skrótu WTF?! Druga myśl: jeżeli kiedyś tam w odległej galaktyce będę mieć córę, przysięgam że do 18-tego roku życia będę ją trzymać pod kluczem, najlepiej w zakonie jakimś a jak się nie da to w piwnicy. Ale żarty na bok. Rzadko zdarza się żeby w dzisiejszych czasach - epoce wszechobejmującej znieczulicy której i ja jakiś czas temu uległam - jakiś artykuł czy czyjeś poglądy robiły na mnie jakiekolwiek wrażenie. No tak już mam i nic na to nie poradzę. Wstyd i hańba? Może. Nie mi to oceniać. Ale muszę przyznać że ten artykuł powalił mnie na kolana. Wracałam do niego kilka razy w ciągu dnia, czytałam, analizowałam, zastanawiałam się i muszę przyznać, że wciąż nie ogarniam. Dlaczego każde kolejne pokolenie jest głupsze od poprzedniego? Dlaczego kraj w którym żyjemy jest wciąż umysłowym zaściankiem Europy? Dlaczego o podstawowych rzeczach jak antykoncepcja, a więc świadome współżycie, młodzi ludzie dowiadują się od rówieśników którzy tak naprawdę sami gówno wiedzą na ten temat, czy też co gorsza z popularnych forów internetowych, na których wypisuje się takie brednie że aż strach? Nie ogarniam. Nie rozumiem, dlaczego w polskich domach temat antykoncepcji jest wciąż tematem tabu? Dlaczego w szkołach większą uwagę poświęca się prokreacji biedronek czy innego robactwa, niż na życiu seksualnym gatunku ludzkiego? Nic dziwnego, że potem dochodzi do sytuacji w której dzieci mają dzieci. W pamięci utkwiła mi pewna scena z filmu pt. "Galerianki" w której dziewczyna a w zasadzie dziewczynka, zachodzi w ciążę bo wcześniej myślała że jak wodą wypłucze z siebie nasienie faceta, to jak to się potocznie mówi "nie zaskoczy". I zdziwienie kolegi, któremu opowiadałam o tym filmie a on przerwał mi w połowie głosem pełnym oburzenia: "Przestań! Ja mam córkę w tym wieku!". To może skończ sączyć kawusię, wsadź tyłek do auta i jedź z nią pogadać, zamiast oburzać się na mnie czy reżysera filmu - pomyślałam sobie w duchu. Inna historia opisana w polskich, i nie tylko, gazetach o zabawie w tzw. słoneczko. Pamiętam zdziwienie moich Czechów z biura, gdy po przeczytaniu tego artykułu na ichniejszych portalach zapytali mnie, czy będąc na koloniach też tak się bawiłam. I całe mnóstwo innych absurdalnych opowieści o tym, jak gówniara wróciła z wycieczki w ciąży i wmówiła matce że jest przy nadziei bo kąpała się w basenie. A tamta, ewidentnie jeszcze głupsza od własnej pociechy, łyknęła tą bajeczkę i postanowiła zaskarżyć hotel zamiast przyjąć do wiadomości i pogodzić się z faktem, że jej dziecko najwyraźniej przestało być już dzieckiem. Ale co tu pisać o historiach które mnie osobiście w żaden sposób nie dotknęły, kiedy tak naprawdę sama na własnej skórze przekonałam się i to nie raz, jak bardzo zacofanym krajem jesteśmy jeśli idzie o edukację seksualną młodych ludzi. Pamiętam, jak moja mama zabrała mnie do ginekologa w przed dzień moich 18-tych urodzin, bez pytania czy już współżyję czy też nie, po prostu umówiła nas na wizytę u swojego lekarza. Gdy powiedziała mu że chodzi o pigułki, facet walnął takiego karpia że aż strach: ale że co?! że jak to?! że już?! A mi chciało się śmiać, tym bardziej że wiedziałam, że ma córkę w moim wieku. A przecież mogłoby się wydawać, że facet światły, oczytany, po studiach medycznych, z wieloletnią praktyką zawodową. A tu nagle taka straszna prowincja z niego wylazła każdym możliwym porem skóry. Potem długo jeszcze zastanawiałam się, czy po powrocie do domu zdobył się na odwagę i porozmawiał z własną pociechą na temat antykoncepcji, czy też może przemilczał temat udając że nic się nie stało. Myślę, że wybrał to drugie. Przykre, ale nie mi zmieniać i uleczać świat. Pamiętam też, gdy na naukach przedmałżeńskich usłyszałam całą litanię na temat wszystkich dostępnych na polskim rynku środków antykoncepcyjnych z nastawieniem na "NIE" - a że spirala uszkadza płód, a że pigułki powodują raka etc etc. Z rozbawianiem czekałam aż prowadząca zajęcia dojdzie do prezerwatywy. I doszła - a jej komentarz był następujący: "no bo jak potem powiedzieć dziecku że wzięło się z pękniętego kawałka lateksu?!". No ręce i cycki opadają do samej ziemi i walają się tam co najmniej przez tydzień... etc etc.
Cholera, tak nie może dłużej być. Zróbmy coś z tym. Niech ta edukacja ma swój początek już w domu. Niech rodzice zaczną rozmawiać ze swoimi pociechami na tematy związane z seksem, a jeżeli wstydzą się czy też nie potrafią, niech dostaną od państwa pomoc w postaci bezpłatnych porad u psychologów i innych specjalistów. Niech szkoły wreszcie wprowadzą lekcje wychowania seksualnego z prawdziwego zdarzenia. Niech te zajęcia będą prowadzone przez doświadczonych seksuologów a nie katechetki, które czerwienią się na sam dźwięk słowa penis. Inaczej dzieciaki wciąż będę łykać co popadnie, kupować tabletki na lewe recepty, nieświadome tego jak wysoką cenę przyjdzie im za to wszystko zapłacić w późniejszym dorosłym już życiu.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy