Reklama

Co z tym orgazmem?

Orgazm – moment najsilniejszego podniecenia płciowego i towarzyszącego mu równie silnego uczucia rozkoszy, będący finałem stosunku płciowego. Bezpośrednim efektem orgazmu jest zaspokojenie seksualne objawiające się odprężeniem ciała i psychicznym uczuciem błogostanu.

Orgazm – moment najsilniejszego podniecenia płciowego i towarzyszącego mu równie silnego uczucia rozkoszy, będący finałem stosunku płciowego. Bezpośrednim efektem orgazmu jest zaspokojenie seksualne objawiające się odprężeniem ciała i psychicznym uczuciem błogostanu.

 

Ostatnie sondaże kobiet wykazują, że najwięcej radości sprawia kobietom czas spędzony z przyjaciółmi i rodziną (39 %). Jedynie 13 % wskazało na udane życie seksualne. 9 % ankietowanych kobiet przyznało, że uczucie szczęścia, zadowolenia i przypływ pozytywnej energii zawdzięcza jedzeniu czekolady podnoszącej, podobnie jak seks, poziom endorfin we krwi. Do orgazmu podczas stosunku, przyznało się tylko 28% ankietowanych kobiet.

 

Na jednym z poczytnych portali internetowych, ukazał się artykuł pod tytułem: „Czego pragną kobiety”. Autorką jest znana publicystka i autorka poradników dla kobiet. Z artykułu wynika, że poza ciepłem, poczuciem bezpieczeństwa i delikatnością ze strony partnera, kobiety właściwie, nie pragną nic więcej. Trudno się nie zgodzić z autorką tego felietonu biorąc pod uwagę fakt, że najprawdopodobniej 70 % kobiet nie przeżyło w ogóle orgazmu. Ironią losu jest więc biologiczno-fizyczna zdolność kobiet do przeżywania wielokrotnych orgazmów podczas pojedynczego zbliżenia. Cóż jednak robić skoro większość pań nie wie czym ów orgazm w ogóle jest. Gdzie należy szukać przyczyny takiego stanu rzeczy?

Reklama

 

Największe znaczenie w osiągnięciu szczęścia i radości w życiu, jest nasze postrzeganie samych siebie. Własne towarzystwo znosić musimy przecież dwadzieścia cztery godziny na dobę. Patrząc w lustro, rzadko kiedy widzimy siebie. Naszą osobę pokrywa gruba warstwa różnorakich etykietek, przyczepianych nam już od dzieciństwa. Nasza podświadomość, niczym gąbka, chłonie dokładnie wszystko. Nasz mózg wykorzystujemy tylko w skromnym procencie, nie znaczy to jednak, że nie używana reszta jest całkowicie uśpiona. Z owej reszty korzysta nasza podświadomość i właśnie stamtąd czerpie komunikaty, tworząc wokół nas i w nas samych, środowisko z owymi komunikatami tożsame. Podświadomość ma naturę niewinnego dziecka, które potrzebuje akceptacji i uczucia. Spełni każde życzenie w zamian za miłość mu okazaną. Jeżeli człowiek już jako dziecko obcował z nieprzychylnymi ocenami, jeżeli wciąż słyszał, że jest głupi, mało inteligentny i wciąż popełnia błędy, to możemy być pewni, że jego wewnętrzne dziecko również do owych opinii się dopasowało i zrobi wszystko aby im sprostać.

Na jednym z uniwersytetów przeprowadzono kiedyś ciekawy eksperyment. Zgromadzono grupę najinteligentniejszych blondynek z uczelni i podzielono je na dwie grupy. Jednej grupie puszczono na DVD zestaw skeczów i dowcipów o różnej tematyce. Z drugą grupą zrobiono podobnie, z tym że tematem dowcipów była tzw. głupia blondynka. Po projekcji wszystkie panie zgromadzono razem i przeprowadzono test pisemny o średnim poziomie trudności. Wynik eksperymentu był zatrważający. Grupa kobiet oglądająca dowcipy o „głupich blondynkach”, wypadła aż o połowę gorzej od grupy oglądającej zwykłe, przypadkowe skecze.

Bardzo często psycholodzy i psychoterapeuci proponują swoim pacjentom pewien eksperyment o nazwie „spotkanie z wewnętrznym dzieckiem”. Takie spotkanie  bywa ciekawym doświadczeniem. Wewnętrzne dziecko skrywa wszystkie nasze kompleksy, lęki i emocjonalne problemy. Możliwe, że przerażonymi oczyma spyta nas czego jeszcze żądamy w zamian za odrobinę miłości. Zrobiło przecież wszystko. Dało nam partnera podobnego do naszej zimnej mamusi i wymagającego tatusia, sprawiło by w szkole nas nie doceniano i wyśmiewano, a teraz kiedy już dorośliśmy sprawia by sukces zawodowy nie stał się naszym udziałem. W pierwszym odruchu można by stwierdzić, że to właśnie owo dziecko jest naszym problemem, ale byłoby to duże uproszczenie i nie zrozumienie mechanizmów w nas funkcjonujących. To prawda, że z reguły nasze przykre doświadczenia z dzieciństwa, dają nam tak mocno w kość, że na samą myśl o nich, jeżą nam się włosy na skórze. Czemu zatem, pomimo solennych postanowień pozbycia się wszelkich ograniczeń, walka nasza kończy się fiaskiem? Nasze działanie warunkuje nie to, co przyrzekliśmy sobie osiągnąć, lecz to, co zostało nam wdrukowane w dzieciństwie, kiedy jeszcze nie byliśmy zdolni do samodzielnego i krytycznego myślenia.

 

 

Kultura źródłem cierpień

Obraz kobiety, jaki kreuje kultura europejska przypomina mi dzieła znanego karykaturzysty Eryka Lipińskiego. Cóż, nawet jeżeli kobieta odnosi sukces na polu zawodowym, to jego osiągnięcie w dziedzinie erotyki i partnerstwa  pozostawia wiele do życzenia. Nieliczne pary mogą pochwalić się tzw. wspólnym szczęściem, a jeżeli już, to trzymają to głęboko w tajemnicy przed ludzkim okiem lub uchem. Z reguły bowiem, nic tak ludzi nie denerwuje jak szczęście i powodzenie innych.

Nie wspominając już o kobietach, które decydują się na samotność. Taka kobieta właściwie nie ma szans na realizację Siebie. Wciąż jest obserwowana, oceniana i krytykowana, a jeżeli w pełni korzysta z tak zwanej swobody seksualnej, to niewątpliwie nie cieszy się dobrą opinią. Mówienie o wolności, równości i o tym, że „nikt nie zabrania kobiecie pierwszej zaczepić mężczyznę, ani wybrać się samej czy z koleżankami do dyskoteki na podryw” jest po prostu czczą gadaniną. Zawsze ucierpi jej opinia. Czemu?

Winę za ten stan rzeczy ponosi kultura, rozumiana jako moralne i intelektualne wykształcenie jednostki, podnoszące ją na wyższy poziom człowieczeństwa.

Srom – słowo pochodzi z łaciny, po polsku tłumaczy się jako wstyd.  Jest określeniem zewnętrznych narządów płciowych kobiety, do których należą wargi sromowe oraz clitoris (łechtaczka), czyli narządy odpowiedzialne za satysfakcję seksualną i orgazm kobiety.  Zadam więc pytanie. Czy godzi się czerpać rozkosz ze wstydu? Jarzmo posiadania wstydu trzeba nosić godnie i po katolicku. Jak to określił pewien komentator jednego z poczytnych blogów: „kobieta powinna zajmować się rodzeniem dzieci, a nie przeżywaniem bezproduktywnej przyjemności”. I słusznie bo przecież w kulturze europejskiej kobieta kojarzy się przede wszystkim z Ewą, biblijną kusicielką Adama. Przez kobietę zostaliśmy wypędzeni z raju. Cenę jaką za to ponosi jest właśnie cierpienie.

Nasze pierwsze zetknięcie się z seksem, nazywane jest inicjacją seksualną. Co oznaczy słowo inicjacja? Tłumaczy się je jako zapoczątkowanie lub przekaz mocy, polegający na tym, że adept/adeptka otrzymują wskazówkę, do czego mają dążyć wchodząc na nową drogę życia. Kiedy mężczyzna po raz pierwszy przechodzi ową inicjację, przeżywa rozkosz orgazmu, kobieta natomiast przeżywa ból związany z przerwaniem błony dziewiczej. Drodzy państwo, wszystko jasne, kobieta już zawsze dążyć będzie do bólu. Ciekawe jest również to, że kobiety które odkryły rozkosz płynącą z seksu, dążenie do bólu realizować będą w inny sposób, np. poprzez fantazje erotyczne.

Tak w skrócie  przedstawia się sytuacja kobiet, a jak wygląda sytuacja mężczyzn? Czy można uznać, że łatwość z jaką poruszają się w arkanach seksu, również bierze swój początek w nazewnictwie? Jaki wpływ ma tu słowo penis, będące określeniem narządu seksualnego mężczyzny i tłumaczone jako siła i moc?

Kultura funduje nam pewien schemat i mówi jak żyć. Nawet jeżeli wewnętrznie się z tym nie zgadzamy, to i tak nasze życie warunkuje zainfekowana w zarodku podświadomość.

 

A tymczasem na dalekim wschodzie…

Czy pogłębienie świadomości zmieni opisany przeze mnie stan rzeczy? Czy więcej kobiet osiągać będzie szczęście?

W kulturze Dalekiego Wschodu, europejski srom nazywany jest joni (lotos) a penis to lingam (diament). Akt seksualny to wzajemne przekazywanie energii. Co ciekawe, w momencie orgazmu następuje, według tej filozofii, pozorna zmiana ról. Energia męska staje się żeńską – przyjmującą, a żeńska męską - obdarowywującą. Kobieta obdarowuje własną mocą swojego kochanka. Mocą wypływającą z przeżytej rozkoszy.

Kosmologia indyjska mówi o trójistotowej naturze świata — bezruch sprawczej idei nazywa Śiwą, energię wykonania i spełnienia nazywa — Śiakti, natomiast relację między nimi, związek dwóch przeciwstawnych i przeplatających się form, nazywa anandą, rozkoszą. Rozkosz jest boskim stanem transcendencji i jest tożsama z czystą radością istnienia.

W buddyzmie kobieta to świątynia pięciu boskich mądrości: wszechprzenikajacej,  zwierciadlanej, wyrównującej,  rozróżniającej i mądrości doświadczenia. Wszystkie one to przekształcone emocje gniewu, dumy, pożądania, zazdrości i przywiązania. Mężczyzna to źródło czterech aktywności: uspokajającej, wzbogacającej, inspirującej i ochraniającej. Tantra buddyjska uczy, że podczas orgazmu mężczyzna staje się kobietą, a kobieta mężczyzną. Potrzeba jednak głębokiego zaangażowania, aby ową zmianę ról zrozumieć.

 

Od tysięcy lat obie kultury funkcjonują obok siebie. W ramach jednej mówi się lotos, w ramach drugiej wstyd, dziura czy szpara. Na jednym biegunie człowiek funkcjonuje jako przybytek grzechu, na drugim, przybytek boskości. Co mamy z tego my, europejczycy? Europejskie religie dogmatyczne narzuciły absurdalną konwencję społeczno-moralną, zakazującą interesowania się tym, co człowiekowi najbliższe — jego ciałem i organami przyjemności. Nasze ciała nadal pozostają niczym fortece, niedostępne  obszary zamknięte na dotyk. Obca nam jest bliskość czy zwykłe, codzienne masaże stóp, kręgosłupa, dłoni, głowy, uszu, piersi, pośladków… Obca jest celebracja i radość wynikająca z posiadania ciała.  Ale choć nasze pragnienia i doznania kłębią się pod skórą spinając wszystkie mięśnie, to dotyk traktujemy nadal jak natręctwo lub wręcz atak.

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy