Reklama

Motyle w brzuchu

Motyle w brzuchu.Strasznie się przed nimi bronimy, ale chyba nie umiemy bez nich żyć. Dopadają nas znienacka, omamiają, powalają na łopatki, kłują w brzuchu, rozrywają od wewnątrz, czasem powodują nawet odruch wymiotny, czy rozwolnienie. Nie da się tego stanu z niczym porównać. Sprawia, że przeobrażamy się z brzydkiego kaczątka w pięknego łabędzia i jesteśmy młodsi o ładnych parę lat. To uczucie jest jak narkotyk, którego potrzebujemy codziennie w większej dawce. Nie jest ono jednak na wyciągnięcie ręki. Jest jak nieproszony gość. Wchodzi w buciorach i nie pyta, czy może.

Motyle w brzuchu.Strasznie się przed nimi bronimy, ale chyba nie umiemy bez nich żyć. Dopadają nas znienacka, omamiają, powalają na łopatki, kłują w brzuchu, rozrywają od wewnątrz, czasem powodują nawet odruch wymiotny, czy rozwolnienie. Nie da się tego stanu z niczym porównać. Sprawia, że przeobrażamy się z brzydkiego kaczątka w pięknego łabędzia i jesteśmy młodsi o ładnych parę lat. 
To uczucie jest jak narkotyk, którego potrzebujemy codziennie w większej dawce. Nie jest ono jednak na wyciągnięcie ręki. Jest jak nieproszony gość. Wchodzi w buciorach i nie pyta, czy może.

Był sobotni, styczniowy wieczór. Zaproszenie od koleżanki z pracy na kolację. Kurcze, co tu wymyślić? Główka pracuje. Od pół roku biedna próbuje mnie zwerbować do siebie, a ja z tygodnia na tydzień mam lepszą wymówkę. Skończyły mi się pomysły. Limit się wyczerpał. Muszę jechać. Nie mam ochoty na  ludzi, świętowanie i pogaduchy, a już dubelt z obcymi. Po całym tygodniu łeb paruje, mam ochotę tylko na spanie, gorący prysznic, ciepłą kołdrę i święty spokój.

Od trzech lat jestem sama. Faceci działają na mnie, jak płachta na byka, mam ich dosyć Nie mam ochoty na żadne gierki. Izoluje się jak mogę. Cholera, nic nie pomaga. Piszą jak wściekli. Jeden chce być lepszy od drugiego. Samotna Polka w Niemczech. UUUUUU niezły materiał na żonkę. Jak słyszę to słowo, mam gęsią skórę. Skutecznie wypieram mit Polki- super kucharki, matki Teresy i gospodyni domowej. Jak któryś z nich wpada "nieoczekiwanie" na kawę, każę mu się samemu obsłużyć. Do tego stopnia jestem bezczelna, że wkładam głowę w komputer i udaje, że jestem bardzo zajęta.

Reklama

Cholera, ukochany, gdzie jesteś? Ile mam jeszcze kłamać? Czemu tak bardzo bronię się przed tobą i wmawiam sobie, że cię nie potrzebuje?

17 :00 dzwoni telefon. Koleżanka z pracy nie przyjmuje żadnych wymówek, muszę się stawić na 21. Godzina 19:00 - to znowu ona. Pyta, czy jestem uszykowana, za ile wyjeżdżam i ustawia mnie (jak zwykle), żebym się nie spóźniła i żebym czegoś nie wymyśliła, że nie przyjadę. Dzwoni jeszcze z jakieś 5 razy i kiedy jestem już w drodze, oznajmia, że nie będziemy same. Moja złość i zażenowanie sięgają zenitu, piana powoli wchodzi na usta, ale cóż 40 km mam już za sobą, a drugie 40 jeszcze przede mną. Nie mam już wyjścia, szkoda mi mojego czasu i straconej benzyny (moja bezwzględność i małostkowość przeraża mnie czasami). Myślę, że ona nieźle to wszystko wykombinowała i że jednak dość dobrze mnie zna, skoro ja mimo wszystko jadę.

Pytam tonem iście roszczeniowym, którego do dzisiaj żałuję (ale czasu nie cofnę), kim są te dwie inne osoby. Okazuje się, że to samce. Moje poirytowanie osiąga swoje apogeum. Wykrzykuje do słuchawki, że nie jestem przygotowana: beznadziejne ubranie, paznokcie niepomalowane, brwi niewydepilowane i co ona sobie wyobraża. Na co ona, że nie ma już czasu ze mną gadać, bo ryba w piekarniku zaraz będzie czarna.

Moja niezawodna nawigacja właśnie tego dnia zawodzi. Ładowarka pada, klnę jak opętana. Ze złości zaczynam płakać, bo nie pozostaje mi nic innego. Już gorzej być nie może, myślę sobie. Ale jakoś podoba mi się to moje beczenie, bo już od dawna tego nie robiłam. Oczywiście mam jak zawsze więcej szczęścia, niż rozumu. Na horyzoncie pojawia się starsza para ludzi, wyglądających niezbyt szczególnie, budzących duży niepokój. Ale jakby nie mam wyjścia. Ludzi jak na lekarstwo na ulicach, "pogoda do bani", deszcz leje jak "jasna bida".

I moje dziwne, stereotypowe, ograniczone, powierzchowne myślenie, nie mające nic wspólnego  z rzeczywistością. Otóż to budzące mój wielki niepokój małżeństwo z Turcji i moje myśli, że mnie zaraz okradną, albo gdzieś wywiozą okazuje się bardzo pomocne. Ku mojemu zdziwieniu ludzie ci proponują, że pojadą ze mną pod wskazany przeze mnie adres, bo też mieszkają pod tym numerem.

Niesamowite, co za dziwny zbieg okoliczności, pomyślałam. Ocieram łzy, widzę światełko w tunelu i stwierdzam, że może ten dzień nie będzie wcale taki tragiczny. Żegnamy się w dość dziwnym tonie. Ja pokazując swoją uprzejmość, dziękuję z całego serca i mówię, że są oni moimi Engelchen-aniołami, na co oni, że nie pochodzą z England-Anglii, tylko z Turcji. Powiedziałam, tylko, że alles klar-rozumiem. Najważniejsze jednak, że doprowadzili mnie do celu.

Moja koleżanka nie odbierała telefonu, sądząc, jak później mi to wytłumaczyła, że znowu szykuje jakiś wykręt.

Ponieważ humor mi się poprawił, po tym jak znalazłam ten właściwy adres, zaczęłam znowu myśleć racjonalnie. Przypomniałam sobie, że mam w bagażniku moje ukochane buty tanecznie, których nie zdążyłam wypakować od czasu imprezy wigilijnej w pracy, (notabene było to jakieś trzy tygodnie temu-taka jestem porządnicka).

Dzwonię do drzwi. Wszystko się zgadza: numer, nazwisko, opis farby drzwi.

Jest dobrze. Słyszę za drzwiami głos mojej koleżanki: "A to pewnie nasza zguba" - ukłuło mnie. "Gdyby ona tylko wiedziała, ile mnie to wszystko kosztowało, żeby do niej dotrzeć" - pomruczałam sobie pod nosem. Ale próbowałam się tym razem powstrzymać, żeby nie żałować kolejnych słów.

"Otwórz drzwi" - usłyszałam. "Nie no, brak mi słów. Nawet nie może mi sama otworzyć, ona to ma tupet" - pomyślałam.

Drzwi się otwierają, a ja widzę przed sobą zjawisko. Mężczyzna super wyglądający, błysk w oczach od drzwi no i ten super dowcip. Szczypię się w rękę, żeby być pewną, czy to nie kolejny mój piękny sen o księciu z bajki. Ałłł, boli. Kurcze, to nie sen. Przedstawia się bardzo egzotycznym imieniem, którego naturalnie nie koduję. Wygląda bosko.

Ta chwila jednak nie trwa długo. W drugim zdaniu informuje mnie, że jest chłopakiem mojej koleżanki. "Jak zwykle" -pomyślałam. Czary to tylko w bajkach. Ale nagle z kuchni wynurza się drugi osobnik płci przeciwnej. Niestety nie robi już na mnie takiego wrażenia.

I cóż to? Nowy obrót sprawy. Widzą, że to łyknęłam i śmieją się do łez., po czym dowiaduję się, że to był tylko taki żart. To ten drugi jest chłopakiem mojej koleżanki. Kurcze jakoś miałam uczucie, jakby kamień z serca mi spadł. Ale dziwne. Dlaczego? Okej. Pomyślałam - "zapowiada się ciekawie". Umieją żartować. To też ważne.

Idę do łazienki coś ze sobą zrobić, bo same buty nie pomogą. Na szczęście na dnie kieszeni kurtki z mega dziurą znajduję pomadkę, czerwono-krwistą, która jest jedyną szansą na złagodzenie zmęczonego wyrazu twarzy po całym tygodniu.

Witam się z moją koleżanką, będącą teraz myślami raczej ze swoją rybą, a nie ze mną - podekscytowaną nowym osobnikiem samicą.

Kolacja udała się wyśmienicie. Wszyscy zadowoleni, ryba z apetytem umiejscowiła się w naszych żołądkach, a więc największe marzenie mojej koleżanki tego dnia spełnione. "Wyluzowała w końcu" -pomyślałam. Myślę sobie - "jak można przeżywać taką ekscytację rybą, która i tak już nie żyje".

Tymczasem ja widzę, ów zjawiskowy osobnik próbuje mnie rozebrać swoim wzrokiem. Nie powiem, żeby mi się to nie podobało i żebym nie robiła tego samego. Tylko, że ja starałam się nie być taka perfidna w tym. No, ale nie bez przyczyny oni są z Marsa, a my z Venus.

Godzina 12:00 w nocy i hasło: "Dziewczyny idziemy potańczyć?. "Tutaj niedaleko jest super dyskoteka" - ów dziwny osobnik z oczami wysyłającymi porażające promienie .

Wyskakuję z krzesła, jak z procy wystrzelona. Nie analizując niczego więcej posłusznie się ubieram. Nie omieszkuję oczywiście twardo przedstawić swojego punktu widzenia w sprawie dojazdu i powrotu, że jedziemy naturalnie moim samochodem, bo jest zimno i nie mam zamiaru w moich pantofelkach lecieć w ten deszcz do jakiejś dyskoteki, której pochodzenie nie jest mi bliżej znane. Poza tym nie chcę być od nikogo później zależna. I tu mnie zmroziło.

"No chyba żartujesz. Ja prowadzę", zaoproponował zjawiskowy osobnik. Wybacz, żebyś ty w nocy jechała samochodem, a co do butów, mogę cię przenieść, żeby ci się woda nie nalała." W innych okolicznościach bym się już wściekła, jak przystało na prawdziwą singielkę, ale coś mnie wewnętrznie powstrzymało i jakoś dziwnie podobał mi się ten tekst. I dałam mu kluczyki od mojego auta. Nie wiem, jak to się stało. Od dawna nie dawałam kluczyków od swojego auta facetowi. To dla mnie tak, jakbym dała mu swój portfel.

Takiej dyskoteki nie pamiętam od lat. Było świetnie. To niesamowite. Ludzie z różnych półkul świata, mówiący na co dzień różnymi językami, o totalnie różnym pigmencie skór mogą tak się przyciągać i mają ciągle to nowe tematy do rozmów. A może dlatego właśnie, że wszystko brzmi tak fascynująco i tajemniczo???

Od tego dnia moje myślenie się diametralnie zmieniło. Na każdego z nas czeka gdzieś ten, czy ta wywoływacz/ka motyli w brzuchu. Nie trzeba się jednak izolować i budować wokół siebie muru pancernego.

I to trochę tak jak z lekarstwami. Jeśli mnie coś boli, to biorę lek, ale jak nie pomaga, to znaczy, że nie trafiony i próbuję następnego i sama umiem ocenić, czy się nadaje, czy nie...

 

 

 

 

 

 

 

 



 

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama