Reklama

Aktorstwo było mi przeznaczone

Swoją popularność stara się wykorzystać dla innych.

Mogłaby pani żyć bez aktorstwa?

Magdalena Waligórska: - Szczerze? Nie. I jeszcze raz nie!

To groźne uzależnienie od kamery, sceny, widzów?

- Nigdy nie traktowałam tego zawodu w kategoriach nałogu. W aktorstwie od zawsze pociągało mnie zupełnie coś innego - możliwość przeobrażania samej siebie, wchodzenia w różne pokręcone życiorysy, bycia kimś innym niż jest się na co dzień. Na studiach we Wrocławiu uświadomiłam sobie jeszcze jedną, niezwykle ważną rzecz charakteryzującą ten wyjątkowy zawód.

Reklama

Słucham z ciekawością.

- Na drugim roku byłam bliska stwierdzenia, że bycie aktorką jest kompletnie bezużyteczne, nie niesie za sobą żadnego pożytku dla innych. Zdarzyło się jednak coś niezwykłego. W trakcie sesji poszłam do kina na banalny film, za mną siedziały dwie dziewczyny. Jedna z nich rozpaczała po stracie chłopaka. W pewnym momencie, przy jakiejś zabawnej scenie, zaczęła się śmiać. Na kilka sekund zapomniała o swoim nieszczęściu, przestała się smucić. Dopiero wtedy zrozumiałam sens zawodu aktora.

A jako dziewczynka chciała pani zostać aktorką?

- Moje pierwsze wspomnienia z dzieciństwa to żłobek. A w nim teatr kukiełkowy. Pamiętam, że dla moich rówieśników to była straszna męka, szybko łapała ich nuda. A ja nie chciałam opuścić murów żłobka nawet wtedy, gdy spektakl się skończył. Domagałam się przedstawienia!

A więc krnąbrne dziecko było z pani?

- Żeby pan wiedział! Później "terroryzowałam" młodszą siostrę, organizując w domu dwuosobowe jasełka. A w przedszkolu zmuszałam dzieci do bawienia się pacynkami. Ale nie pamiętam, żebym wówczas myślała o aktorstwie jako sposobie na życie. Ta myśl pojawiła się w ósmej klasie szkoły podstawowej, kiedy po wypadku leżałam w szpitalu. Byłam pewna, że umrę. I załamana, że nic nie zdążyłam przeżyć. Kiedy więc wyszłam ze szpitala, postanowiłam doświadczyć życia na całego, skosztować zarówno ostryg, jak i krupniku. Aktorstwo dawało tę nieograniczoną możliwość. Dzięki niemu mogłam odczuwać mocniej, doświadczać emocji różnych postaci, wcielać się w psychikę innych osób.

Skończyła pani studia pięć lat temu. W ich trakcie nie chciała pani robić czegoś innego?

- Ależ robiłam, pracowałam w knajpie podczas wakacji w czasie studiów między pierwszym i drugim rokiem oraz rok przed studiami.

Z chęci czy z przymusu?

- To był trudny czas, przeżywałam trudną sytuację. Rozpadł się mój związek, straciłam wynajmowane mieszkanie, byłam bez pracy. Nie miałam w nikim oparcia. W ciągu kilku dni zdarzyła się jednak masa dziwnych zdarzeń, które zmieniły moje życie. Zadzwonił znajomy, którego nie widziałam od ponad roku. Wyjeżdżał z Warszawy i zaproponował, abym zaopiekowała się jego mieszkaniem. Umówiliśmy się w knajpie. W niej właśnie dostałam pracę!

Przeznaczenie?

- Być może. Wychodzę z założenia, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Kiedyś poszłam na casting, ale nie dostałam roli. Wkrótce odezwał się ten sam reżyser, Łukasz Wylężałek, i zaprosił do spektaklu "Dzikuska". Coś jest w powiedzeniu, że jak Pan Bóg zamyka okno, to szeroko otwiera drzwi.

Według pani aktor powinien zagrać wszystko, co mu zaproponują?

- Ten zawód można uprawiać na wiele sposobów. Jedni sprawdzają się na scenie, inni przed kamerą, kolejni są specami w dubbingu. Drudzy w reklamie. Ja odpuściłam castingi reklamowe. Nie zarzekam się, że nigdy nie wystąpię w reklamie, ale póki co uważam, że to nie da mi nic prócz pieniędzy.

Pieniądze to nie wszystko?

- Nie wszystko! Pracuję jako wolontariuszka w fundacji Anny Dymnej, miałam okazję poznać wiele niepełnosprawnych osób z całej Polski, zobaczyć warunki, w których żyją. Kiedy jednak widzę uśmiechnięte twarze ludzi, których na co dzień spotyka tyle cierpienia, wszystko schodzi na dalszy plan. Staje się miałkie i nieistotne.

Rozmawiał Artur Krasicki


Życie na Gorąco 31/2012

Życie na gorąco
Dowiedz się więcej na temat: aktorka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy