Reklama

Bez taryfy ulgowej

Zanim zgodziła się na udział w Bitwie na głosy, musiała stoczyć ciężką bitwę z samą sobą.

To była bardzo trudna decyzja, ale w jej życiu nie ma już łatwych. Wahała się więc bardzo długo, kiedy zaproponowano jej udział w drugiej edycji muzycznego show telewizyjnego Bitwa na głosy. Miała wątpliwości, czy podoła temu wyzwaniu.

Przez kilka lat z wiadomych względów stroniła od wielkich przedsięwzięć. - Na scenie i w mediach pojawiają się zawsze młode, atrakcyjne, smukłe i energiczne dziewczyny... - mówiła, dając do zrozumienia, że nie widzi się pośród nich. Sen z powiek spędzał jej lęk o to, jak zostanie przyjęta przez wielomilionową publiczność.

Reklama

Monika Kuszyńska (32), była gwiazda zespołu Varius Manx, od czasu wypadku samochodowego 28 maja 2006 roku jest przykuta do inwalidzkiego wózka. - Dziś czuję, że jestem gotowa pójść krok dalej i podjąć się czegoś, co jest dla mnie zupełnie nowe - powiedziała w jednym z wywiadów. Sparaliżowana wokalista przełamała w końcu strach i przyjęła wyzwanie.

- Jeszcze rok temu nie byłam na to gotowa. Musiałam pokonać bariery wewnętrzne. Zanim podjęłam decyzję o uczestnictwie w Bitwie na głosy, musiałam jeszcze stoczyć bitwę we mnie - wyznała w cotygodniowym programie Tomasza Lisa. Zrobiła to dla siebie, dla swoich bliskich i przede wszystkim dlatego, by po prostu zacząć w końcu normalnie żyć.

Kiedy pojawiła się ze swoją łódzką drużyną w programie, zachwytom i owacjom nie było końca. Wyglądała przepięknie. Radośnie uśmiechnięta, promieniowała pozytywną energią, a w jej zachowaniu nie było nic sztucznego, nic z aktorstwa. - Teraz jest naprawdę śliczna. O niebo ładniejsza niż kiedyś. I co za wdzięk! Jestem oszołomiony - wyznał jeden z internautów. Podobnych komentarzy było bardzo dużo.

Między innymi dzięki nim pani Monika stopniowo odzyskuje poczucie własnej wartości. - W momencie wypadku, i potem, kiedy dowiedziałam się, co się ze mną stało, pomyślałam o utracie mojej kobiecości. Potrzebowałam prawie sześciu lat, żeby uświadomić sobie, że kobieta to coś więcej niż tylko jej fizyczność - twierdzi dzisiaj wokalistka.

Dzięki życzliwym ludziom uświadomiła sobie, że dla niej również jest miejsce na tym świecie. Nie tylko w czterech ścianach własnego domu. - Musiało upłynąć dużo czasu, zanim zrozumiałam, że przyjmowanie pomocy jest wielkim darem, a nie przekleństwem - wyznała.

Bardzo długo każdy kolejny dzień dla Moniki Kuszyńskiej był walką. O to, by pierwszy raz wyjść z domu, pierwszy raz spojrzeć w lustro, wziąć do ręki mikrofon. - Mój świat to były zgliszcza. Musiałam nauczyć się żyć od nowa - mówi. Decydując się na udział w Bitwie na głosy w gruncie rzeczy nie chodziło jej o to, by wygrać. Chociaż, gdyby jej drużynie udało się zająć pierwsze miejsce, mogłaby główną nagrodę przeznaczyć, zgodnie z założeniem programu, na jakiś cel charytatywny w jej rodzinnej Łodzi.

Byłoby pięknie móc ofiarować coś innym. Ale przed wszystkim zależało jej na tym, by traktowano ją bez żadnej taryfy ulgowej. Jak osobę zdrową. Tak samo jak jej konkurencję: Edytę Górniak, Natalię Kukulską, Ryszarda Rynkowskiego i pozostałych, którzy w programie przewodzą swoim drużynom. Zależy jej na tym, by jej zespół piął się w górę tylko dlatego, że jest dobry, a nie dlatego, że ma taką, a nie inną kapitan.

Z drugiej strony jest przekonana, że otwiera się nowy rozdział w jej życiu, z którego już na tym etapie jest bardzo zadowolona. To już nie jest ta sama Monika Kuszyńska, która po czterech latach nieobecności w mediach w czerwcu 2010 roku wystąpiła w programie Dzień Dobry TVN, gdzie zaśpiewała piosenkę Nowa, rodzę się! Na jej ponowne przyjście na świat trzeba było jeszcze chwilę poczekać.

- Dziś mogę stwierdzić, że jestem naprawdę szczęśliwa - mówi wokalistka. Roli, którą odegrał w jej powrocie do normalnego życia Jakub Raczyński, nie da się przecenić. Znali się już od dawna, jeszcze z czasów wspólnych występów w zespole Varius Manx. Jakub Raczyński grał na saksofonie. Wtedy ona była związana z innym mężczyzną, a z sympatycznym muzykiem łączyły ją koleżeńskie relacje.

Kiedy po wypadku w jednej upiornej chwili jej życie straciło sens, Jakub znalazł się w gronie tych, którzy dodawali jej otuchy. Nagle zorientowała się, że jest przy niej niemal każdego dnia. - Przed wypadkiem chyba nie wiedziałam, czym jest prawdziwa przyjaźń. Jaka jest jej wartość. Nie potrafiłam dawać miłości. Po czymś takim, czego doświadczyłam, dojrzewa się w bardzo szybkim tempie - uważa.

W ubiegłym roku Monika Kuszyńska i Jakub Raczyński wzięli cichy ślub w Łodzi. Choć nie należą do ludzi, którzy afiszowaliby się ze swoim uczuciem, widać, jak bardzo są zakochani. I ta miłość uskrzydla panią Monikę. Nie chce już rozpamiętywać tego, co wydarzyło się przed sześciu laty. To zamknięty rozdział. Teraz liczy się tylko przyszłość.

- W drugiej połowie roku pewnie ukaże się moja nowa płyta - mówi wokalistka. Ale wcześniej może podejmie jeszcze jedno wyzwanie i wystąpi podczas festiwalu w Opolu. - To byłby kolejny krok do przodu. Pokonałabym jedną z ostatnich barier w moim życiu - uważa pani Monika.

AR

Rewia
Dowiedz się więcej na temat: Monika Kuszyńska | sukces | niepełnosprawność
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy