Reklama

Chciałbym, żeby syn nie powtarzał moich błędów

Mocny głos, uśmiech na twarzy i zawsze ciepłe słowo na pocieszenie. Takim znają go miliony Polaków. I taki jest na co dzień.

W redakcji prasowej powiedziano mu, że z jego głosem nadaje się do radia. Gdy zaczął tam pracować, nauczył się bardzo wcześnie wstawać i... zrujnował sobie życie osobiste. Zygmunt Chajzer (57) jest osobowością radiową i telewizyjną, która łączy w sobie wszystkie dobre cechy obu tych mediów. To znaczy: potrafi ładnie mówić i jednocześnie dobrze wyglądać. Ma dwie miłości: rodzinę i telewizyjne turnieje. Przygotowuje się do nowego programu w stacji TVN, którego sam jest autorem.

A więc znowu zmiana pracodawcy. Tym razem TVN?

Reklama

Zygmunt Chajzer: - Rozpocząłem rozmowy.

Co będzie pan tam robił?

- Wiele wskazuje na to, że w drugiej połowie roku poprowadzę teleturniej albo reality show. Będzie to realizacja mojego pomysłu. Jeśli się powiedzie, będę szczęśliwy.

Pan już chyba wcześniej flirtował z TVN-em?

- To prawda, ale zaczynałem telewizyjną przygodę w TVP 2. Na przełomie 1996-97 przez pół roku byłem prezenterem "Wiadomości". To było straszne...

Dlaczego?

- Tam jest teleprompter, kamera. Trzeba być takim perfekcyjnym, czytać ten tekst bez błędu, bez reakcji, bez własnego komentarza. To zupełnie nie jest mój żywioł. Pan woli programy na żywo?

- Tak. Zaczęło się od teleturnieju "Idź na całość". Wygrałem casting do niego. To oryginalnie niemiecki program i ja go po prostu pamiętałem. Jako student wyjeżdżałem do Niemiec, żeby sobie dorobić i oglądałem wtedy telewizję. To był tam absolutny hit.

Ale przecież medialną karierę rozpoczynał pan w radiu?

- W prasie. W działach sportowych "Sztandaru Młodych" i "Sportowca". Moim szefem był Jacek Żemantowski. Powiedział mi: piszesz nieźle, ale lepiej mówisz. I zaprowadził mnie do radia.

Podobno wcześnie pan musiał wtedy wstawać?

- Zaczynałem w "Sygnałach Dnia" od przeglądu prasy. Pierwsza edycja była o czwartej rano. W pracy musiałem być już o 3.30.

To chyba nawet piekarze tak wcześnie nie zrywają się z łóżek!

- To było straszne. Bez przerwy chodziłem niewyspany. Największy skandal był jak usnąłem na obiedzie u mojej ówczesnej narzeczonej. Między zupą a drugim daniem. Z głową na stole.

I wtedy znowu został pan przystojnym kawalerem do wzięcia...

- Żonaty byłem dwukrotnie. Za pierwszym razem, niestety, nie wyszło. Po dwóch latach rozeszliśmy się. Ona wyjechała do Szwecji z naszą córeczką Karoliną, wtedy trzylatką, teraz 35-letnią matką dwójki dzieci. Mam z córką stały kontakt. Na wiosnę jadę odwiedzić jej dzieci, czyli moje wnuki.

A potem poślubił pan Miss Lata z Radiem?

- Finalistkę. Dorota nie wygrała. I dlatego jako nagrodę pocieszenia dostała... męża.

Czy nadal jest zadowolona z tej nagrody?

- Myślę, że tak. Jesteśmy już ze sobą 26 lat. Tworzymy fajną rodzinę, mamy dwoje dorosłych dzieci: Weronikę (21), studentkę filologii angielskiej, i Filipa (26), dziennikarza TVN Warszawa. On sam już jest ojcem małego Maksa (5).

Czy jest coś, czego by pan życzył synowi w roli ojca?

- Marzyłoby mi się, żeby miał więcej czasu dla swojego syna. Myślę, że popełnia ten sam błąd, który ja popełniłem, kiedy Filip był właśnie w wieku Maksa... Jest zbytnio zajęty pracą.

Na spacerze z wnukiem nie borą pana za tatusia? Czemu pan zawdzięcza młody wygląd?

- Sportowi. Kiedyś uprawiałem siatkówkę. Byłem w kadrze Polski juniorów, grałem w drugiej lidze. Nadal regularnie trenuję. W maju tego roku wybieram się do USA na Mistrzostwa Świata Weteranów w Piłce Siatkowej. Będę w reprezentacji Polski w kategorii 50+. I mam nadzieję, że przywiozę jakiś medal.

Michał Wichowski

Świat i Ludzie 3/2011

Świat & Ludzie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy