Reklama

Czuje się jak nowo narodzony

Dyrektor Teatru Narodowego zmagał się ostatnio z pewnym delikatnym problemem.

O Janie Englercie (68) było ostatnio głośno w związku z jego konfliktem z aktorką Grażyną Szapołowską (58). Dyrektor Teatru Narodowego zwolnił gwiazdę, ponieważ uznał, że zachowała się ona nielojalnie w stosunku do zespołu i zamiast występu na scenie w przedstawieniu Tango wybrała intratny udział w telewizyjnym programie Bitwa na głosy.

Ale mało kto wie, że niedawno Jan Englert toczył walkę nie tylko z kapryśną gwiazdą, ale także z… samym sobą. A ściśle mówiąc ze swoim słuchem. W środowisku kłopoty aktora nie były tajemnicą. – Nie obnosił się z nimi, przeciwnie, jakoś sobie z tym dyskretnie radził. Starał się mówić cicho, by w przeciwnieństwie do wielu ludzi, którzy mają kłopoty ze słuchem, nadmiernie nie krzyczeć. Zawsze patrzył mówiącemu na usta. Jednak w naszym zawodzie taka dolegliwość to spory kłopot i nie da się tego długo ukryć. Jan nie słyszał, kiedy ktoś mówił do niego, stojąc tuż za nim, a jego komórka mogła dzwonić bez końca – mówi nam jego kolega aktor.

Reklama

Na szczęście dzisiaj medycyna radzi sobie z takimi chorobami – dodaje. Kłopoty skończyły się, gdyż znany aktor zdecydował się na elegancki, dyskretny aparat słuchowy, taki sam, jaki przez wiele lat nosił jego przyjaciel i mistrz Gustaw Holoubek.

Dla aktora bowiem dobry słuch to sprawa ważna. Dla aktora, ale też dla wciąż młodego taty! Jan Englert jest przecież ojcem kilkunastoletniej Helenki. Kiedyś, gdy świat dowiedział się o jego związku z Beatą Ścibakówną (43), szeptano, że młoda żona dojrzałemu mężczyźnie sprawi prędzej czy później duży problem. Bo z czasem przyjdzie zazdrość i niepewność o jutro… Ale nic z tego.

Uczucie to przeszło bojowy chrzest na kilkunastu metrach w wynajmowanej kawalerce, kiedy to ludzie wiecznie potykają się o siebie i kiedy często puszczają nerwy. Umocniło się, gdy na świat przyszła Helenka. Po latach małżonkowie są nadal sobą zafascynowani. Pan Jan jest dla pani Beaty najatrakcyjniejszym mężczyzną na świecie i metryka nie ma tu nic do rzeczy.

– Helenka to dla mnie prezent. Często żartuję, że nie każdy umie sobie zrobić od razu wnuczkę. Po raz pierwszy pomyślałem o śmierci nie dlatego, bym się jej bał. Zacząłem liczyć, ile będę miał lat, gdy Helenka będzie dojrzewała, czy zdążę na jej maturę. Po raz pierwszy myśli o przemijaniu dotarły do mnie z taką siłą – wyznał jakiś czas temu.

Ale Jana Englerta czas się nie ima, zupełnie jakby podpisał pakt z diabłem. Nadal przystojny, ma kondycję, której zazdrości mu niejeden młodzieniec. Od lat zadziwia energią na scenie i na tenisowych kortach. Helenka od chwili narodzin owinęła sobie tatusia dookoła palca.

Przed laty (przypomnijmy, że aktor jest jeszcze ojcem Tomka i bliźniaczek Kasi i Małgosi, z pierwszego małżeństwa z Barbarą Sołtysik) pochłonięty karierą, większość czasu spędzał poza domem. Gdy urodziła się Helenka, nauczył się cieszyć ojcostwem.

Córeczka rośnie, a tata dotrzymuje jej we wszystkim kroku. Helenka chodzi do szkoły muzycznej. Dobry słuch odziedziczyła zapewne po mamie, gruntownie wykształconej muzycznie. A pan Jan nie może doczekać się jednego – koncertu swojej ukochanej córeczki na zakończenie roku szkolnego.

MP

Rewia 19/2011

Rewia
Dowiedz się więcej na temat: słuch | małżeństwa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy