Reklama
Czy zdoła wyjść z koszmaru?

Justyna Kowalczyk o depresji

​Cała Polska zna jej uśmiech. Zna jej wielką radość z wygrywania. Ostatnio wszyscy cieszyliśmy się razem z nią ze złotego medalu na olimpiadzie w Soczi. Nikomu jednak nie przyszło do głowy, jakim cierpieniem okupione były te sukcesy. Dopiero teraz poznajemy tajemnice naszej biegaczki narciarskiej Justyny Kowalczyk (31).

16 maja ubiegłego roku. To był dzień, który zamienił jej życie w koszmar. Poroniła. A była już w zaawansowanej ciąży. W dodatku odwrócił się od niej ojciec nienarodzonego dziecka. Cały świat i nadzieje Justyny Kowalczyk legły w gruzach. - Trzy ostatnie lata mojego życia okazały się kłamstwem - powiedziała kilka dni temu w wywiadzie dla Gazety Wyborczej.

Przed trzema laty w jej życiu pojawił się mężczyzna. Znany telewizyjny dziennikarz sportowy. Zaczęło się od wywiadów. Był na każdych ważnych zawodach. Miał zawsze bardzo dobre informacje o tym, co dzieje się u naszej biegaczki. Jemu nigdy nie odmawiała wywiadów, nawet gdy była bardzo zmęczona. Mogło tylko zastanawiać, że często odbywały się one w hotelowych pokojach. Znajomość zawodowa przerodziła się w coś znacznie poważniejszego, przynajmniej ze strony naszej mistrzyni.

Reklama

Zaczynała coraz poważniej myśleć o ułożeniu sobie życia prywatnego. O małżeństwie, o rodzinie. Kiedy okazało się, że jest w ciąży, gotowa była zrezygnować z przygotowań do tegorocznej olimpiady w Soczi. - Szykowałam się do wyprostowania swoich ścieżek - powiedziała. - Miałam już w planie inne życie, przynajmniej na najbliższy rok. Sprawy potoczyły się jednak zupełnie inaczej. Justyna Kowalczyk straciła dziecko i straciła mężczyznę, którego kochała. Dziennikarz ostatecznie nie zdecydował się zostawić dla niej swojej rodziny. A ona? Została sama ze swym cierpieniem. O tym, co się stało, nie powiedziała ani trenerowi, ani nawet rodzicom! Samotnie walczyła z depresją. 

Królowa odpina narty. Przeczytaj wywiad z Justyną Kowalczyk sprzed igrzysk w Soczi

- Od ponad półtora roku walczę z bezsennością. Walczę ze swoim organizmem, z ciągłymi nudnościami, zasłabnięciami, gorączkami po 40 stopni, lękami. Z problemami, które wcześniej mi się nie zdarzały. W pewnym momencie byle posiłek bywał wystarczającym powodem do wymiotowania. Bywały takie dni, gdy jedynym moim widokiem był sufit w pokoju. Gdy nie miałam siły ani chęci wstać z łóżka, a jedynym pytaniem było: po co? - mówi we wspomnianym wywiadzie.

Dlaczego zdecydowała się na taką szczerość teraz? Ponieważ po raz kolejny postanowiła walczyć. Tym razem ze swoją cierpiącą psychiką. Właśnie wróciła do treningów. Rozpoczęła przygotowania do następnego sezonu. Teraz sport ma być dla niej rodzajem terapii. - Nie proszę o nic, poza zrozumieniem - mówi. - Spróbuję w sobie na nowo rozpalić ogień do sportu.

Oby nie tylko do sportu. Oby udało się Justynie Kowalczyk odzyskać siły także do normalnego życia. Jest przecież urodzona pod szczęśliwą gwiazdą. Kiedy jej mama była z nią w ciąży, usłyszała od lekarzy, że z dziecka nic nie będzie. Mimo to mała Justynka urodziła się zdrowa i silna. Widocznie nad jej życiem ktoś z góry czuwa.

Druga strona medalu

Na niedawnej olimpiadzie w Soczi zdobyła złoty medal. Justyna Kowalczyk walczyła nie tylko z rywalkami oraz przeszywającym bólem złamanej stopy. Najtrudniejszą walkę musiała stoczyć z samą sobą. Z depresją, poczuciem osamotnienia, brakiem motywacji. Dziś, wiedząc to, lepiej rozumiemy jej niepohamowane łzy radości na mecie.


Rewia 24/2014

Rewia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy