Reklama

Edyta Jungowska: Od dziecka byłam pulchnym łasuchem

Choć nie ma idealnej figury, z biegiem lat nauczyła się akceptować siebie. Wie, że ważniejsze od wyglądu jest to, jakim się jest człowiekiem.

W jej zawodzie szczupły wygląd to przepustka do kariery. Ale nawet puszysta figura nie przeszkodziła Edycie Jungowskiej (47) w zdobyciu serc widzów. "Na żywo" aktorka zdradza, jakie kulinarne grzeszki popełniała będąc dzieckiem. Wyjawia też, kto zarzucił jej, że jest ... za szczupła, by dostać wymarzoną rolę.

Podobno o szczupłą sylwetką najtrudniej zadbać tym, którzy nie byli szczupli w dzieciństwie...

- Z własnego doświadczenia wiem, że to prawda. Jako maluch byłam chorowitym niejadkiem, więc mama wysłała mnie do sióstr zakonnych do Rabki. Był Post, przez cztery tygodnie nie jedliśmy mięsa. Za to pchano w nas kluchy w różnych postaciach. Dzięki diecie kluskowej stałam się okrąglakiem. Na zdjęciu z tamtego okresu pięcioletnia Edytka to mały grubasek w czapce z krepiny i w okularach jak denka od butelek. I oczywiście byłam ogromnym łasuchem.

Reklama

Dorastała pani w czasach kryzysu, gdy czasem do sklepu rzucali wyrób czekoladopodobny...

- Pamiętam, że jak dostało się tę prawdziwą czekoladę, to zajadaliśmy się z moim bratem okrutnie. Obydwoje bardzo lubiliśmy słodycze. Przed świętami mama chowała łakocie w różnych skrytkach, ale mój brat miał smykałkę do odnajdywania ich.

Jako nastolatka była pani zadowolona ze swojej figury?

- Był moment, że zaczęłam być wysoka i chuda. I nawet bardzo zgrabna. Problemy z tuszą powróciły, gdy zaczęłam dojrzewać. Na ulicy Nowy Świat był sklep z lodami i innymi łakociami. Jeździłam tam z moją przyjaciółka. Wciągałyśmy gofry z bitą śmietaną. W liceum wciąż się odchudzałam, ale i tak byłam pulchna.

Jak zareagowała rodzina, gdy zdecydowała się pani zdawać do szkoły aktorskiej?

- Brat odparł złośliwie: "Wiesz,co, spójrz ty w lustro". Spojrzałam, ale wbrew wszystkim i wszystkiemu zdałam za pierwszym razem i to z bardzo dobrym wynikiem. Ale potem musiałam się jakoś ogarnąć z tą swoją charakterystycznością. Wytoczyłam nierówną walkę puszystości. Raz byłam za gruba, raz za chuda. Nigdy w sam raz.

Do jakiej roli była pani za szczupła?

- Do roli Horpyny w "Ogniem i mieczem". Ona jest dużą, okrągłą babą. A na castingu usłyszałam: "Pani Edyto, ale dlaczego jest pani taka malutka i taka chudziutka?". Kamera dodaje kilogramów? Zawsze! Tylko dziewczyny, które są chude, wydają się na ekranie w sam raz. Tymczasem na żywo widzimy chudzielca! Czasem jest też tak, że typ budowy: szyja, buzia, duże piersi sprawią wrażenie, że dana osoba jest okrąglejsza. Ja mam okrągłą buzię, a jej nie da się odchudzić.

Jest pani dowodem na to, że nie tylko chudzielce mogą odnieść sukces jako aktorki. Grała pani nawet amantki.

- Grałam różne role. Także amantek. Ale głównie brzydkie kaczątka. Moja uroda stała się moim atutem.

Kiedy poczuła się pani dobrze we własnej skórze?

- W okolicach czterdziestki. Zaczęłam pracować w radiu z Rafałem Bryndalem. Dobraliśmy się jak w korcu maku: on niski, krępy, ja taki Bryndal w spódnicy. Ale na imprezach Radia ZET nasze taneczne improwizacje wzbudzały sensacje. Dwa wijące się pulpeciki. Nieważne jest, czy ktoś jest gruby, czy jest doskonały. Ważne, jakim jest człowiekiem. W ostatecznym rozrachunku chodzi o to, żeby móc bez wstydu spojrzeć na siebie w lustrze. Na grubą czy chudą, nieważne.

M. Szcześniak

Na żywo
Dowiedz się więcej na temat: Edyta Jungowska | diety gwiazd
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy