Tilda Swinton
Jedna z najlepszych brytyjskich aktorek.
Lubi prowokować. Mieszczańskie życie pełne cnót to nie dla niej. Głośno było o Tildzie Swinton (53), kiedy odbierała Oscara, a towarzyszył jej nie oficjalny partner i ojciec dzieci (bliźnięta Xavier i Honor urodziły się w 1997 r.), malarz i pisarz John Byrne (73), tylko Nowozelandczyk Sandro Kopp (35), tylko malarz. Co więcej, panowie wiedzieli o swoim istnieniu, lubili się, spotykali i akceptowali.
Gdyby Tildy nie było, trzeba by ją wymyślić. Buntowniczka od urodzenia. A przyszła na świat w nie byle jakiej rodzinie.
Jej drzewo genealogiczne sięga 36 pokoleń do czasów Alfreda Wielkiego (886 r.). Dzieciństwo spędziła w zamku w Berwickshire, własności jej rodu od IX w. Ojciec, generał major sir John Swinton, był dowódcą przybocznej straży królowej brytyjskiej. Matka Judith Balfour Killen pochodzi z Australii. Po ukończeniu elitarnej West Heath Girls’ School (jej koleżanką była Diana Spencer, przyszła księżna Walii) studiowała na Uniwersytecie w Cambridge. Dyplom z socjologii i literatury uzyskała w 1983 roku. To właśnie na studiach zaczęła występować na scenie, co przy jej pochodzeniu nie było oczywiste. Celem dobrze urodzonej panny jest dobre zamążpójście.
- Nie mogłam pozwolić, aby o moim losie decydowało urodzenie. Dałam sobie prawo, by być sobą. Postanowiłam wtedy, że jedyną moją zasadą będzie brak zasad - mówi.
Na ekranie debiutowała w filmie "Caravaggio" Dereka Jarmana. Z reżyserem łączyła ją wielka przyjaźń. Wystąpiła we wszystkich jego dziełach, aż do śmierci (zmarł na AIDS) reżysera w 1994 r. Po tej tragedii Tilda wycofała się z aktorstwa na 2 lata. Gdy wróciła, nie dała się zaszufladkować. Potwierdzeniem jej pozycji jest Oscar za rolę w filmie "Michael Clayton" Tony’ego Gilroya. Dziś można ją oglądać w "Grand Budapest Hotel" Wesa Andersona. Jako Madame D. jest nie do poznania. Intrygująca i fascynująca - jak zawsze.
AP