Reklama

Kocham moje zwariowane życie

Dorota Kolak, aby spotkać się z mężem, jeździ na kolacje do Krakowa. Odpoczywa w pociągu, w którym spędza więcej czasu niż w swoim mieszkaniu w Gdańsku. Dzięki niej Irena z „Przepisu na życie” i Anna z „Barw szczęścia” potrafią zmagać się z przeciwnościami losu.

Irena Adamowicz, matka Anny, którą gra pani w „Przepisie na życie”, jest bardzo nowoczesną kobietą. Jakie cechy osobowości Irena zawdzięcza pani?

Dorota Kolak: Na przykład to, że ciągle eksperymentuje. Jednak tak naprawdę niewiele mnie z nią łączy. Dla mnie Irena jest przede wszystkim ciekawą bohaterką do zagrania.

Co jest w niej najciekawsze?

– Jest babcią i ma dorastającą wnuczkę, ale, mimo upływającego czasu, uważa, że ma życie jeszcze przed sobą i nie zamierza powiedzieć mu „pas”. Agnieszka Pilaszewska, która pisała scenariusz, wymyśliła kobietę po pięćdziesiątce, która nie chce zrezygnować z przyjaźni, przygody, miłości i rozrywek. To nie jest babcia, która siedzi wieczorem sama, popija herbatkę, słucha radia i robi na drutach.

Reklama

W „Barwach szczęścia” z kolei gra pani matkę Julii, Annę Marczuk, która ma bardziej tradycyjne podejście do życia. Która postać jest pani bliższa?

– Myślę, że w każdej z nich jest mnie po trochu. Anna nieustannie się zmienia, rozwija. Wbrew pozorom jest osobą dość tolerancyjną i otwartą na wyzwania losu. Świadczy o tym chociażby jej podejście do uczniów. Ostatnio walczyła o to, by jej ciężarna uczennica mogła dalej chodzić do szkoły.

Gra pani teraz w dwóch serialach. Odczuwa pani w związku z tym większą popularność?

– Zdecydowanie tak! Gdy ludzie mnie rozpoznają, zazwyczaj się uśmiechają i mówią miłe rzeczy.

A jakie są barwy pani szczęścia?

– Dla mnie jest ważne, aby w ogóle to swoje szczęście zauważyć. Ciągle się tego uczę. W życiu najpiękniejsze jest samo życie. Jest sumą różnych chwil, dlatego ważne, by je dostrzegać i nie mijać bezmyślnie.

Co sprawiło, że nauczyła się pani zauważać te chwile?

Dorota Kolak: Czas. Coraz częściej zwracam uwagę na drobiazgi. W tym roku nie przegapiłam nadejścia wiosny, co mi się wcześniej zdarzało. Bywało, że w biegu umknęły mi kwitnące kasztany. Z każdym dniem mam coraz większą świadomość, że trafiło mi się piękne życie.

Co jest dla pani największym wyzwaniem?

– Sprostanie wychowaniu dziecka. To trudne zadanie, bo nie ma na nie jednego sprawdzonego przepisu. Drugim wyzwaniem jest aktorstwo. Im jestem starsza, tym bardziej staram się, aby mój zawód sprawiał mi coraz więcej przyjemności.

Kiedyś nie sprawiał?

– Kiedyś uprawiałam go w większej męce. Wiele sytuacji było trudnych, wręcz wyczerpujących psychicznie. Teraz uczę się nim cieszyć mimo wszystko.

Pani rodzina od trzech pokoleń związana jest z teatrem. Znała pani wcześniej złe strony pracy aktorskiej?

– Spędziłam w teatrze dzieciństwo, bo tam zabierał mnie ciągle tata. Nie znałam jednak trudów życia aktorskiego, bo moi rodzice, mimo że pracowali w teatrze, nie byli aktorami.

Córka, Katarzyna Michalska, poszła w pani ślady i została aktorką...

– Skoro mała dziewczynka spędza większość czasu za kulisami teatru – gdzie są wróżki, królewny, czarownice, strachy, a mama z tatą co wieczór zmieniają się w kogoś innego – to musiało się to tak skończyć. Ten świat wciąga.

Pochodzi Pani z Krakowa, na stałe mieszka w Gdańsku, pracuje w Warszawie...

– ... córkę mam we Wrocławiu, a mój mąż (Igor Michalski – przyp. red.) jest dyrektorem teatru w Kaliszu.

Czy takie małżeństwo może być trwałe?

– Nasz związek zawsze był nie najgorszy. Mój mąż jest fajnym i mądrym facetem, uczy mnie doceniać każdą chwilę i cieszyć się nawet z najkrótszego spotkania. Często się zdarza, że w tygodniu mamy dla siebie tylko jeden wieczór, aby zjeść wspólną kolację, na przykład w Krakowie. Lubi pani podróżować?

– Bardzo lubię pociągi. Nadrabiam wtedy czytanie, na które w innych okolicznościach nie mam czasu, albo śpię.

W którym mieście czuję się pani jak w domu?

– W tym, w którym akurat jest mój mąż lub moje dziecko. Nie przywiązuję się do miejsc. Przywiązuję się do ludzi.

Co pani robi, że wygląda tak młodo i promiennie?

– Nie zgadzam się na to, by wyglądać jak staruszka. Często jednak zadaję sobie pytanie: „Czy jeszcze coś mi wypada założyć, czy może już nie?”.

Z wiekiem kobiecie coraz mniej wypada?

– Czasem mam nieodpartą ochotę wykąpać się w fontannie w Sopocie i wiem, że już niekoniecznie mi to wypada (śmiech). Chętnie bym też poszła potańczyć na dyskotekę z moimi studentami. Jeszcze nie dałam się namówić, ale kto wie, czy tego nie zrobię, nawet jeśli nie powinnam.

Możemy porozmawiać teraz o kuchni?

– Możemy, ale to nie będzie ciekawa rozmowa, bo jestem beznadziejną kucharką.

W takim razie, gdzie Pani zdaniem najlepiej gotują?

– Mam w Krakowie dwie ulubione restauracje z kuchnią śródziemnomorską. Uwielbiam tamte smaki. Odwiedzam je za każdym razem, gdy jestem w Krakowie.

Pewnie są jakieś zalety niegotowania?

– To fantastyczna dieta! Kiedy przyjeżdżam wieczorem z planu, otwieram lodówkę i widzę, że nic w niej nie ma, to idę głodna spać. Zazwyczaj jestem już tak zmęczona, że nie mam ochoty dzwonić po coś na wynos, ani tym bardziej wychodzić. A zalety? Zawsze to kilka centymetrów w pasie mniej (śmiech).

Rozmawiała Ewa Pokrywa

Tele tydzień 38/2011

Tele Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Dorota Kolak
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy