Reklama

Mam jeszcze jedno marzenie

Przemijanie jest dla niego trudne. Na szczęście ma wiele cudownych wspomnień i wspaniałą rodzinę.

Nie ukrywa, że wciąż czeka na nowe wyzwania aktorskie, bo właśnie to jest dla niego najważniejsze. - Poza aktorstwem nic dla mnie nie istnieje. Pomajsterkuję, zrobię coś w ogródku, ale to wszystko nie to... Nawet w czasie wojny, w wojsku, w teatrze przyfrontowym, aktorstwo było moim celem. Teraz, kiedy mi tego brakuje, żadne namiastki nie są w stanie zapełnić pustki. Ale nie upadajmy na duchu. Mam jeszcze przed sobą tyle lat... - mówi z wielkim optymizmem Emil Karewicz (88).

Ostatnio tylko rola w "Barwach szczęścia" nie pozwala mu zapomnieć o tym, że jest aktorem. - Oprócz tego systematycznie, planowo i nieodwracalnie starzeję się - mówi.

Reklama

Jednak czasami chce mieć święty spokój. Wtedy jedzie na Mazury. Ma tam mały, dwupokojowy domek, w którym uwielbia spędzać czas. - Ciągle coś tam dłubię, psuję a potem naprawiam. Bardzo to lubię. Tylko elektryczności tam nie mam, bo to niebezpieczne - opowiada.

Mazurski spokój i cisza skłania pana Emila do refleksji. Coraz częściej zastanawia się nad przyszłością pięciorga swoich wnuków, a ma już także jednego prawnuka. - Są uzdolnieni artystycznie, ale na razie nie idą w moje ślady. Może i dobrze... Dziś wielu młodych aktorów po ukończonej szkole nie ma stałego zatrudnienia. Dobrze, jeśli załapią się na jakąś rolę w serialu... Lepiej żeby mieli konkretne zawody i nie musieli tak jak ja czekać, aż ktoś ich zauważy i zatrudni - mówi zatroskany.

Wnuki uwielbiają wypytywać dziadka o jego pracę. A pan Emil najchętniej opowiada o rolach Hermanna Brunnera w "Stawce większej niż życie" i Władysława Jagiełły w "Krzyżakach". Rolę króla aktor zagrał w początkach kariery.

- Król to dostojny facet, niecodzienna postać i wszyscy wokół muszą się kłaniać... Mam naprawdę bardzo miłe wspomnienia z tego okresu. Kiedy kręciliśmy pod Starogardem pole grunwaldzkie - to rżenie koni, ten szczęk zbroi, to są dźwięki, które do dziś mam zakodowane w pamięci. To wszystko wyjątkowe i niepowtarzalne - wspomina.

Później przyszła rola Brunnera. Niesympatyczna postać była uwielbiana przez telewidzów. - Widocznie mam w sobie tyle wrodzonego wdzięku, że przebija się on przez czarny charakter roli - mówi z uśmiechem pan Emil.

W latach 70. przebierał w propozycjach, ale z czasem telefon zamilkł... - To jest straszne. Kiedy aktor jest młody, film natychmiast rzuca się na niego, wykorzystuje na tysiąc możliwości. Potem, gdy artysta się opatrzy, przestaje być modny - mówi ze smutkiem w głosie. Ale żalić się nie chce.

W chwilach smutku siada po prostu do sztalugi i maluje kolejny obraz. To jego druga wielka pasja. Aktor wciąż jest w świetnej formie, ale musi na siebie uważać, ponieważ jego serce potrafi płatać mu figle. - Rozklekotało mi się nieco. Pewnie jest już zbyt przechodzone, ale czuwamy nad tym, żeby tego klekotu było jak najmniej - opowiada.

Na szczęście u swego boku ma wspaniałą kobietę, która troszczy się o niego. Pan Emil w skali od 1 do 10 ocenia swoje szczęście na 8. Ma tylko jedno marzenie - chciałby więcej pracować.

KL

Świat i Ludzie 2/2011

Świat & Ludzie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy