Reklama

Miałem dobry rok, oby nowy nie był gorszy

Jest artystą, ale nie zatraca się w pracy. Wprost koncertowo łączy życie zawodowe z prywatnym. Dzięki temu jest szczęśliwy.


Skromny, nie szuka rozgłosu, ale konsekwentnie realizuje swoje plany. Piotr Rubik dobrze wie, czego chce i dzięki temu osiąga kolejne sukcesy. Jest szczęśliwym mężem i ojcem. Do tego spełniającym się muzykiem. Uwielbiany przez publiczność zarówno polską, jak i międzynarodową. Marzy o tym, by koncertować w Rosji, bo właśnie tam jego pradziadek był dyrygentem. Jednak najbardziej zależy mu na tym, aby każdy jego utwór niósł jakieś przesłanie i inspirację do zastanowienia się nad sobą.

Ma pan już przygotowane jakieś noworoczne plany, jakieś szczególne postanowienia?

Reklama
Piotr Rubik: -Miniony rok był dla mnie dobry - nagrałem nową płytę, koncertowałem i przeprowadziłem się do nowego domu. Moi najbliżsi cały czas byli przy mnie. Chciałbym, aby nowy rok nie był gorszy. Mam swoje plany i marzenia, ale nie chcę o nich mówić, tylko je realizować. Za rok mogę powiedzieć czy się spełniły.

To prawda, że w styczniu jedzie pan na dłuższe wakacje do Australii?

- To niestety plotka. Mówię niestety, ponieważ bardzo lubię jeździć do Australii. To moje ulubione miejsce wypoczynku.

Gratuluję Złotej Płyty! Czy czuje się pan już "niezatapialny" na polskim rynku muzycznym?

- Mam grupę wiernych fanów, z czego się ogromnie cieszę. Myślę też, że nową płytą udowodniłem, iż potrafię pisać różnorodną muzykę. Wiem jednak, że rynek muzyczny, czy też generalnie tzw. szołbiznes, jest bardzo kapryśny. Jednych kreuje, drugich niszczy. Gwiazdy zapalają się i gasną. Dlatego nigdy nie chciałem być i nie uważałem się za gwiazdę. Myślę o sobie jako o muzyku, kompozytorze, artyście. Nagrywam płyty i koncertuję. Pracuję i daję pracę innym. Moja muzyka niesie pozytywne wartości, więc mam nadzieję, że zawsze znajdą się ludzie, którzy będą chcieli jej słuchać. Niezależnie od tego, co o mnie będą mówili i pisali krytycy.

Podczas ostatniego koncertu w Sali Kongresowej u pana boku wystąpiła córka. Kto był bardziej zestresowany, pan czy Helenka?

- To było niezwykłe przeżycie. Na pewno ja byłem zestresowany tym, żeby... Helenka się nie stresowała. Oczywiście przygotowywaliśmy się do wspólnego występu, rozmawialiśmy o tym, ale do końca powtarzałem, że jeśli nie będzie chciała wyjść na scenę - nie będę jej zmuszał. Jest w końcu dzieckiem i muzyka powinna dawać jej radość, przyjemność, zabawę. Dlatego kiedy usiadła ze mną przy fortepianie nie wyczułem w niej lęku. Helenka jest wychowywana w świecie muzyki, była ze mną na tournee po USA i Kanadzie, bywa na koncertach, obserwuje mnie przy pracy, więc chyba nie była stremowana.

Jakiej muzyki słucha pana córka? Czy powstanie płyta "Piosenki dla Helenki"?

- Helenka słucha różnej muzyki. W domu - tego nad czym pracuję, a także piosenek dla dzieci. Jadąc z nami samochodem słucha tego, co my. Na razie powstała jedna "Piosenka dla Helenki" na płytę "Opisanie świata", ale w przyszłości nie wykluczam rozbudowania tego tematu.

Jakim jest pan tatą? Srogim czy rozpuszcza pan córkę?

- Najważniejszym uczuciem rodzicielskim powinna być miłość. I tak jest w moim przypadku. Czasem pozwalam Helence na więcej - w końcu jest córeczką tatusia. Ale z drugiej strony dbam o to, by córka nie była wychowywana bezstresowo. Dziecko, dla własnego bezpieczeństwa, potrzebuje wyznaczania granic.

Szykuje się pan na podbój Europy?

- Chciałbym, żeby moja muzyka była znana jak najszerszej publiczności. Muzyka jest uniwersalna, nie trzeba jej tłumaczyć jak poezję czy prozę. Dlatego łatwiej mi trafić do ludzi mówiących innym językiem. Na moich koncertach za oceanem, oprócz Polonii, na widowni bywali Amerykanie i Kanadyjczycy i bawili się równie dobrze jak reszta. Mam wielu fanów na Słowacji, często tam koncertuję. Moim marzeniem jest zagrać kiedyś koncert w Rosji. Mój pradziadek, który urodził się w Petersburgu, był tam dyrygentem w operze. Bardzo bym chciał wystąpić w mieście, w którym się urodził.

Co pan myśli o nowym musicalu Janusza Józefowicza "Pola Negri" i o nim samym jako twórcy?

- Nie widziałem, więc nie mogę skomentować. Trudno mi się też wypowiadać o Januszu jako o twórcy, bo nie znam się na tym, co on robi. Ja jestem kompozytorem, a on choreografem i reżyserem. Wiem natomiast, że jest niezwykle profesjonalny i zaangażowany w swoje projekty.

Czy w nowym domu udało się już wszystko wykończyć? Spędził pan tam sylwestra?

- Udało nam się przeprowadzić do nowego domu jeszcze przed świętami, ale Boże Narodzenie spędzaliśmy - tradycyjnie już - u rodziców mojej żony we Wrocławiu. Nowy Rok powitałem w gronie najbliższych przyjaciół. Mając małe dziecko, nie ma co myśleć o wyjściu na imprezę.

Żona jest pierwszym recenzentem pana utworów?

- Komponuję w domu, więc siłą rzeczy Agata słyszy nad czym pracuję. Ma już na tyle wprawne ucho, że potrafi wyobrazić sobie ostateczne brzmienie utworu. Oczywiście czasem komentuje to co słyszy, ale ma do mnie pełne zaufanie. W końcu w naszym domu to ja mam wykształcenie muzyczne.

PS

Świat i Ludzie 1/2012

Świat & Ludzie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy