Nie gwiazdorzę - robię to, co lubię
Od 15 lat prowadzi "Familiadę", ale bardziej niż "panem z teleturnieju" czuje się aktorem. Bo choć w filmach rzadko można go oglądać, to cały czas gra w teatrze.
Romantyczny kochanek z "Nocy i dni", dzielny bojownik z "Agenta nr 1" i sympatyczny "pan z Familiady". Akrobata sportowy, marynarz floty handlowej, pisarz i aktor teatralny. Kim naprawdę jest Karol Strasburger (63)? To człowiek o niespożytej energii, który najbardziej na świecie boi się nudy i... śpiewania.
Jest pan człowiekiem zabieganym: "Familiada", serial, teatr, sport. Podobno nawet grafik urlopowy ma pan napięty...
Karol Strasburger: - Wyjeżdżam do Chorwacji, wracam, potem mam jakieś spotkanie tenisowe, potem kolejne końskie i wyjazd służbowy. Jestem już zmęczony tą aktywnością. Czasami chciałbym trochę od niej odpocząć.
I dlatego wypoczywa pan aktywnie?
- Ja nie jeżdżę na urlop, żeby się lenić, ale żeby podładować akumulatory. Nie wyobrażam sobie, żeby można było inaczej wypoczywać. Kompletnie nie rozumiem tych rodzinnych pielgrzymek na plażę z tobołami, plecakami, łódkami, a potem powrotu na obiad, który koniecznie trzeba zjeść o 14.15.
Pan z najbardziej familijnego teleturnieju nie jest człowiekiem rodzinnym?
- Jestem i nie powiem... też lubię dobrze zjeść, ale moje życie nie kręci się wokół grilla i stołu. Co zresztą opisałem w mojej książce "Apetyt na życie".Na wakacjach w Chorwacji od rana do wieczora jestem na plaży, a wyprawiam się tylko na zakupy na targ do pobliskiego miasteczka.
Dlaczego Chorwacja? Jeździ tam pan już prawie od trzydziestu lat. Nie znudziło się panu?
- Nie ma prawa. To naprawdę piękny kraj. Urodą porównywalny z daleką Hiszpanią, Włochami, Korsyką, Grecją. Woda jest ciepła. Żyć, nie umierać. Szczególnie, jeśli - tak jak ja - spędza się urlop aktywnie: na desce windsurfingowej i na rowerze. Poza tym Chorwacja jest stosunkowo niedaleko. I zamiast tracić czas w aucie, mogę dłużej wypoczywać.
Ale lecąc samolotem nie traci się go w ogóle.
- Samolot nie wchodzi w grę. Ja, proszę pana, jeżdżę na kempingi i jeśli chodzi o urlop, to pod uwagę biorę tylko te miejsca, gdzie mogę dojechać swoim kamperem.
Dlaczego kemping?
- Jestem już na takim etapie, że mogę robić to, co chcę, a nie to, co byłoby dobre dla mojego wizerunku. Ja nie gwiazdorzę. Na urlopie chcę robić to, co lubię.
Czyli co?
- Kemping zapewnia mi odpoczynek nie tylko od pracy, ale też od tzw. normalnego życia, od domowych luksusów i od hoteli. Do tych ostatnich zresztą i tak zdążę się najeździć służbowo. A na kempingu mogę kompletnie odmienić swoje życie. Kończy się chodzenie w skarpetkach i mycie w ciepłej wodzie, która niby jest fajna, ale przecież zimna jest zdrowsza. A poza tym trzeba wsiąść na rower i przywieźć ją w baniaku.
Nie męczy to pana?
- Męczy, ale tylko przez pierwszy tydzień. Potem 20-litrowa bańka z wodą przestaje być problemem.
Był pan gimnastykiem, marynarzem, o włos nie został pan politykiem. Jest coś, czego pan nie robił?
- Nie śpiewałem. To znaczy próbowałem, ale lepiej, żebym więcej tego nie robił.
Hubert Musiał
Świat i ludzie nr 31/2010