Reklama

Nie mam żadnego prawa narzekać

Lekarze nie dawali mu nadziei, że kiedyś będzie mógł żyć tak jak przed wypadkiem. Mimo to postanowił walczyć dla rodziny. I wygrał! Pracuje, robi plany na przyszłość.

Pod koniec czerwca miną już dwa lata od dnia, gdy w jego mieszkaniu na warszawskim Ursynowie wybuchł pożar, a on walczył z ogniem o życie swoje i swoich najbliższych. Po tamtych tragicznych wydarzeniach zostały mu blizny na ciele, kalendarz pełen dat wizyt u rehabilitantów i przeświadczenie, że trzeba cieszyć się każdym przeżytym dniem.

Często wraca pan do tego dramatu sprzed dwóch lat?

Krzysztof Ziemiec: - Bardzo niechętnie... Mam świadomość, że wszystko idzie ku dobremu. Nie mam więc powodu rozczulać się nad sobą. Na ulicy widuję ludzi, którzy cierpią o wiele bardziej niż ja.

Reklama

Czyli rany się zabliźniły, przeszczepy przyjęły? Nic już nie boli i nie przeszkadza spać w nocy?

- Nie o to chodzi. Każdy normalny zdrowy człowiek powiedziałby: "Ojej, jaki ten facet jest biedny". Ale ja nie mam żadnego prawa, żeby narzekać. W porównaniu z sytuacją sprzed dwóch lat teraz mam luksus. Chodzę o własnych siłach, nie potrzebuję już wsparcia i pomocy. Zimą byłem na nartach, choć kosztowało mnie to wiele bólu. Mimo to biegałem na nartach w lesie, a teraz w lasku uprawiam nordic walking.

- Ciągle jeszcze muszę nosić kombinezon, który pomaga mi funkcjonować. Gdybym w domu nie miał wanny, tylko prysznic, to bym cierpiał. Gdybym musiał jeździć do pracy pociągiem godzinę i na stojąco, też bym narzekał. Ale że jadę metrem i zwykle jest miejsce siedzące, to daję radę. I w ogóle doceniam to, co mam.

- Jak każdy zdrowy człowiek robię plany. Niedługo wakacje, marzy mi się chodzenie po górach z moimi dziećmi. Chciałbym nauczyć je, że warto włożyć trochę wysiłku, aby móc z samego szczytu podziwiać piękno przyrody.

Zmienił się pan?

- Jest taka piękna piosenka zespołu Golden Life, napisana ku czci ofiar pożaru w Hali Stoczni Gdańskiej w 1994 roku. "Życie tak piękne, choć kruche, jest... Przekonał się ten, kto otarł się o śmierć". Żyję z takim właśnie poczuciem. Codziennie staram się cieszyć życiem, samymi drobiazgami.

- Zawsze byłem człowiekiem nastawionym na dawanie innym, ale teraz stałem się jeszcze bardziej wrażliwy. Takie zdarzenie na zawsze pozostaje w człowieku, czy tego chcemy, czy nie.

Kamil Durczok napisał książkę o tym, jak walczył z chorobą nowotworową. Pan o tym nie myślał?

- Wiele osób namawia mnie, żebym podzielił się wspomnieniami i napisał pozytywne przesłanie dla tych, którzy znaleźli się w podobnej sytuacji. Coraz częściej o tym myślę i nawet zacząłem robić sobie notatki. Ale trudno pisać o czymś, co samemu się przeżyło. A nie chciałbym otrzeć się o banał.

Dwa lata temu, w szpitalu, obiecał pan sobie, że będzie mniej pracował. Dotrzymuje pan słowa?

- Przygotowując dwa serwisy dziennie w TV Puls, pracowałem jak szalony. W szpitalu powiedziałem sobie, że nigdy więcej nie będę tyle pracował. Ale teraz, gdy doszedłem już do siebie, brakuje mi tej intensywności i nie mogę sobie znaleźć w domu miejsca. To najlepszy dowód, że dziennikarstwo jest moim powołaniem. Wierzę, że stać mnie na więcej niż widać to teraz na ekranie. Nie chciałbym zawodowo stanąć w miejscu.

Za to ma pan pewnie więcej czasu dla rodziny...

- Dużo więcej. To jedyny, ale za to ogromny plus tej sytuacji. Wreszcie mogę w pełni uczestniczyć w życiu mojej rodziny. To dla mnie ważne, bo dzieci są chyba bardziej przywiązane do żony. Córki nawet wolą, żeby to mama odprowadzała je do szkoły.

Kilka dni temu pana córka Marysia przystępowała do Pierwszej Komunii Świętej. Czy była to komunia de luxe?

- Nic z tych rzeczy. Przyjęcie było skromne i tylko dla najbliższych. Obyło się też bez superprezentów, a jedynym wyjątkiem była fryzura. Marysia zażyczyła sobie, żeby mama i teściowa, która z zawodu jest fryzjerką, specjalnie na tę okazję ją uczesały - nic poza tym. Ja i żona chcieliśmy, żeby było to dla Marysi przeżycie duchowe, i cieszy mnie, że ona to zrozumiała.

Ewa Kańska

Świat i ludzie nr 21/2010

Świat & Ludzie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy