Reklama

Postanowiliśmy zagrać raz jeszcze!

Spotykamy się w wyjątkowym momencie. Cztery dni przed niezwykłym wydarzeniem.

Po 20 latach od premiery "Metra" (30 I 1991 roku) w tym samym miejscu - w Teatrze Dramatycznym w Warszawie - wystąpi pierwsza ekipa wykonawców najsłynniejszego polskiego musicalu! Jakimś cudem, między próbami Alicja Borkowska znalazła dla nas czas. Jak się czuje przed premierą bis?

To był nasz spektakl! To będzie nasz wieczór!

- Fantastycznie - uśmiecha się. - Gdy zobaczyliśmy się wszyscy na pierwszej próbie, okazało się, że tych 20 lat przerwy jakby nie było. Wcześniej jakoś nie udawało nam się spotkać. Nie było klimatu. Najpierw czekaliśmy, że zaproszą nas "starsi panowie" (Janusz Józefowicz i Janusz Stokłosa). Gdy był jubileusz 10-lecia, nasza ekipa siedziała na widowni, a na scenie byli Rosjanie. Na 15-lecie my siedzieliśmy na widowni, a na scenie grała młodzież z "Buffo". Postanowiliśmy, że 20. rocznicy nie damy sobie odebrać. Jest nasza! - mówi pani Alicja.

Reklama

- Skrzyknęlismy się. Grupa inicjatywna: Grzegorz Kowalczyk, Michał Milowicz, Basia Melzer, Kasia Groniec, wszyscy, którzy byli w Warszawie, spotkaliśmy się w knajpce i stwierdziliśmy: to był nasz spektakl, nasza premiera. Jeśli nie zagramy teraz, to już nigdy. Udało się tak przeorganizować nam życie, że wszyscy znaleźliśmy czas na próby. Niczego nie zapomnieliśmy, a z kondycją i wyglądem nie jest najgorzej - śmieje się.

- Poprosiliśmy Józka (Janusz Józefowicz), by zagrał Jana, którego przed laty grał Robert Janowski. Ucieszył się. Wzruszył. Czy pojawi się na scenie Edyta Górniak? Tego nie wie nikt. Nie wykluczamy, że zjawi się w ostatniej chwili... - oto jestem - oznajmi nam. A my, jak przed laty, gdy zaśpiewa "Litanię", będziemy jej bili brawo za kulisami. Nie musimy się lubić, żeby się kochać. Byliśmy jak rodzina.

Z tej wielkiej "Metrowej" rodziny, niestety, parę osób ubyło. Nie żyje Marc Thomas i Marek Pałucki. - Bardzo przeżyliśmy ich śmierć. To nami wstrząsnęło. Tym bardziej żyjący chcieli się spotkać. I dziś odbywamy sentymentalną podróż. Myślę, że ludzie, którzy kupili bilety, żeby nas zobaczyć, robią to samo. W dawnym składzie zagramy tylko raz. Bo tylko raz można to powtórzyć. Co zrobimy po spektaklu? Pójdziemy to uczcić, a później każde z nas wróci do swojego życia - mówi.

Jeśli chodzi o nią, to... - "Metro" całkowicie zmieniło mi życie. Dzięki niemu zwiedziłam cały świat - mówi. "Metro" przyniosło też jej męża. - O nie - śmieje się - to mojemu mężowi (Wiktor Kubiak, producent spektaklu) - żonę.

Nasza córka wybrała sobie nas na rodziców

- Był niezwykłym człowiekiem, wizjonerem. Gdyby nie on, nie byłoby nas, nie byłoby "Metra". Wynajął nam wszystkim mieszkania w Śródmieściu, opłacił szkoły, zdjął z nas wszystkie troski, my mieliśmy zajmować się tylko próbami. Drugi taki się nie pojawi. Po niepowodzeniu na Broadwayu menedżer wyjechał do Londynu. Miałam do wyboru - zostać, i byłby to koniec małżeństwa, albo pojechać za nim. Wybrałam drugie rozwiązanie. W Londynie przeżyłam 11 lat i była to prawdziwa szkoła życia. Dlaczego wróciłam? Pewnego dnia zadzwoniła do mnie Małgosia Lewińska, że jest casting do musicalu "Chicago". Moje małżeństwo kończyło się...

Przyjechała. Wygrała. Spotkała Roberta Leszczyńskiego. - To było prawdziwe szaleństwo. Urodziła się Vesna (7). Wybrała sobie nietypowych rodziców: mama - artystka, tata - dziennikarz, którego nie sposób pomylić z nikim. Teraz nie jesteśmy już razem, ale nigdy się też nie rozstaniemy - łączy nas córka.

Pani Alicja pobiegła na próbę. Żegnając się, zastanawiała się, jak zostaną przyjęci. Dziś już to wie.

(WA)

Życie na gorąco 5/2011

Życie na gorąco
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy