Reklama

W domu nie gram, tylko po prostu żyję

Został gwiazdą, gdy zbliżał się do 60. Nigdy w siebie nie zwątpił.

Na ekranie zadebiutował w 1969 roku w filmie "Sól ziemi czarnej" Kazimierza Kutza. Potem było kilkadziesiąt ról - Marian Dziędziel (65) nigdy nie zagrał złej roli - ale tak naprawdę zaczęło być o nim głośno w 2004 roku, gdy w "Weselu" Wojciecha Smarzowskiego wcielił się w Wiesława Wojnara. Reżyser stworzył tę postać specjalnie z myślą o nim. Efekt? Nagroda dla najlepszego aktora na festiwalu w Gdyni i Orły.

Aktorem zostałem, bo się ze mnie śmiali

W zeszłym roku pobił rekord pracowitości - na ekrany kin weszło 6 filmów z jego udziałem, a na festiwalu filmów fabularnych w Gdyni triumfował w "Krecie". Na tegorocznym - w filmie "Supermarket" potwierdził swoją mistrzowską formę. I nie zwolnił tempa.

Reklama

Na premierę (15 czerwca) czeka kolejny film "Piąta pora roku", w którym stworzył wspaniały duet z Ewą Wiśniewską. Dlaczego chłopak ze śląskich Gołkowic postanowił zostać aktorem?

- Aktorem zostałem, bo się ze mnie śmiali, jak mówiłem wiersze w moim ukochanym liceum w Wodzisławiu Śląskim. Mówiłem je po swojemu, np. "Bagnet na bruń". Koledzy, którzy mieli lepiej opanowaną polszczyznę, dosłownie ryczeli w ławkach, gdy mnie słyszeli. I tak, z przekory wewnętrznej, postanowiłem, że zostanę aktorem - wyjaśnia.

Na Śląsku wciąż mówią: Maryś od Dziędziela


- Czułem, że jak zostanę aktorem, udowodnię sobie, że też mogę być tak mocny jak mój ojciec. To był wspaniały człowiek. Choć pracował jako górnik i stolarz, ubóstwiał teatr i literaturę. Organizował spektakle miejscowego teatru i kupował klasykę literatury. Ojciec umiał mnie kochać i jednocześnie karcić. Chyba widział we mnie samego siebie - dodaje. Gdy jedzie na swój ukochany Śląsk, wciąż mówią na niego: - Maryś od Dziędziela. Tak jak mówili, gdy byłem dzieckiem.

Do krakowskiej PWST dostał się za pierwszym podejściem. Tak wspomina egzamin: - To dopiero była komedia. Gdy mówiłem "Stepy akermańskie" Mickiewicza po śląsku, komisja umierała ze śmiechu. Zapytali mnie, czy w ciągu pół roku zdołam nauczyć się mówić czysto po polsku. Odpowiedziałem: "Ja, nauczę się". Studiował w dobrym towarzystwie: z Jerzym Trelą, Mikołajem Grabowskim, Leszkiem Teleszyńskim, Henrykiem Talarem, Jerzym Fedorowiczem...

Niechętnie ujawnia swoją prywatność

Uchodzi za bardzo skromnego i bardzo dobrego człowieka. Koledzy z teatru im. Słowackiego, w którym gra od 1969 roku, mówią, że jest chodzącym ideałem. Zaprzeczeniem złych bohaterów, których z reguły gra. Ideał niechętnie mówi o prywatności. - Coś trzeba mieć dla siebie. Jakąś tajemnicę i pewne świętości, których się nie dotyka - wyjaśnia.

Jego żoną była nieżyjąca już aktorka Halina Wyrodek. Zmarła w 2008 roku po długotrwałej chorobie nowotworowej. Została pochowana na cmentarzu w Olkuszu w rodzinnym grobie, obok matki i siostry. Aktor ma dwie córki Asię i Agnieszkę. Jest teściem i dziadkiem.

Błędy trzeba naprawiać, albo na nich budować

Kolega z roku, Mikołaj Grabowski, dziś dyrektor Starego Teatru w Krakowie mówi o nim tak: - Marian nie kłamie. Nie kłamie, bo jego osobowość nie jest skłamana. Nie ma w nim załganego "aktorstwa", jest jego myśl, biologia i uczciwość.

Marian Dziędziel mówi o sobie tak: - Nigdy nie ukrywałem, że nic, co ludzkie, nie było mi obce. Człowiek w życiu popełnia błędy. Nie trzeba ich rozważać, bo to do niczego dobrego nie prowadzi. Naprawić, jeśli się da, i jechać dalej. Albo na nich budować. Co jest dla niego najistotniejsze: - Dążę do tego, by zawsze być po tej stronie, gdzie nie muszę wzroku spuszczać - mówi.

IJ

Świat i Ludzie 22/2012

Świat & Ludzie
Dowiedz się więcej na temat: Wesele | aktorstwo
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy