Reklama

Wiem, że mama czuwa nade mną

Nigdy nie chciała korzystać ze sławy swoich rodziców.

Wywoływano ją na scenę aż cztery razy, wręczano statuetki, kwiaty. Ania Rusowicz uśmiechała się, przyjmowała gratulacje. Ale nie wierzyła, że to wszystko dzieje się naprawdę. Do dzisiaj nie może ochłonąć. Odebrała Fryderyki dla najlepszej wokalistki, albumu pop, debiutu fonograficznego oraz produkcji roku.

Przede wszystkim brakowało pieniędzy

Córka Ady Rusowicz - legendy polskiej piosenki, gwiazdy lat 60. i 70., wydała swój debiutancki album pod tytułem "Mój Big-Bit" w ubiegłym roku. - Wiem, że mama czuwa nade mną - mówi z przekonaniem, wciąż oszołomiona. Ale tak naprawdę zwyciężył po prostu talent Ani, jej ciężka praca i determinacja.

Reklama

Nigdy nie chciała podpierać się nazwiskiem mamy, z którego jest zresztą bardzo dumna. Nigdy też nie mogła liczyć na wsparcie ojca Wojtka Kordy, który wciąż muzykuje. Jedynym, który zawsze w nią wierzył, był jej mąż, Hubert Gasiul, perkusista "Wilków". Razem założyli zespół. 

Rok temu minęła dwudziesta rocznica tragicznej śmierci mamy Ani - Ady Rusowicz. Ania wspólnie z bratem Bartkiem postanowili zawalczyć o przywrócenie należnej pamięci artystce tej miary, jaką była wokalistka Niebiesko-Czarnych. Pragnęli zorganizować wielki koncert, który wskrzesiłby jej legendę. I choć zewsząd słyszeli, że to wspaniały pomysł, zawsze pojawiał się jakiś kamień, o który rodzeństwo się potykało. Przede wszystkim brakowało pieniędzy.

Jeden z pomysłodawców przedsięwzięcia zwrócił się do Wojciecha Kordy, by wziął udział w tym koncercie. - Ja dla was zagram za 6 tysięcy! - odpowiedział. - Ale to przecież ku czci pana tragicznie zmarłej żony, to pana dzieci organizują! - żachnął się organizator. - No dobrze, niech będzie 5 tysięcy - opuścił cenę wokalista.

Ania i Bartek zgodnie twierdzą, że los ich ciężko doświadczył, ale w swoim nieszczęściu mieli wsparcie ze strony rodziny mamy. Jako dorośli próbują odbudować więzi, które rozluźniły się, gdy ich rozdzielono. 

Ojciec był cały posiniaczony

Ania miała 7 lat, a Bartek 13, kiedy ich życie wywróciło się do góry nogami. - Kiedy w Nowy Rok obudziliśmy się rano, w domu panowała nerwowa atmosfera. Babcia bardzo niepokoiła się, dlaczego rodzice nie wrócili jeszcze z sylwestrowego koncertu. Nagle w drzwiach stanął ojciec. Był cały posiniaczony, poobijany, w poszarpanym ubraniu.

- Mieliśmy wypadek, Ada jest w szpitalu, oznajmił - wspomina Ania. Ada zmarła nazajutrz. Ania nigdy nie zapomni rodzinnej narady tuż po jej śmierci. - Ojciec najwyraźniej nie uwzględniał nas w swoich planach. Bartka chciał wysłać do Stanów do jakichś ludzi, których w ogóle nie znał, mnie - oddać do adopcji.

Rodzeństwo zostało rozdzielone

- Stało się to najgorsze - wspomina Bartek. - Rozdzielono nas. Ania wyjechała. Wychowywały ją babcia i najstarsza siostra mamy, ciocia Krysia. Aldona, obecna żona Kordy, dziś także jego menedżerka, pojawiła się w jego życiu bardzo szybko.

- Długo nie mogłam pogodzić się z tym, że ojciec mnie odrzucił - zwierza się Ania. - Przeszłam w życiu bardzo wiele trudnych chwil, mam też sporo szczęścia - uśmiecha się. - Obecność mamy czuję zawsze, zupełnie jakby się mną opiekowała. Czasem, gdy coś mi się wydaje nie do pokonania, patrzę w niebo i mówię: mamo, pomóż, i nagle wszystko staje się proste...

MP

Życie na gorąco 20/2012

Życie na gorąco
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy