Reklama

Zakręciło mi się w głowie... - część II

Trzeba pamiętać, że z mercedesa można przesiąść się do malucha.

W górę, w dół

- Mam w sobie pokorę i nie uważam, że osiągnięcie medialnego sukcesu oznacza, że jest się lepszym od innych - mówi Weronika Marczuk-Pazura. Choć zarówno ona, jak i Jarosław Kuźniar wiedzą, że łatwo ulec pokusie. Gdy stajesz się popularny, wokół znajduje się mnóstwo ludzi, którzy cię chwalą, przypochlebiają się. Woda sodowa może uderzyć do głowy, szczególnie gdy kariera rozwija się szybko. Kuźniar z "Trójki" przeszedł do "Zetki", potem do TVN 24. - Staram się nie zapominać o tym, że jest jeszcze jakieś życie poza telewizją. Wystarczy wyjść z gmachu, wsiąść w samochód i pojechać do rodziców. Już kilkanaście kilometrów za Warszawą jest zupełnie inny świat. W moim życiu w każdej chwili wszystko może się zmienić. Wpadka przed kamerą, strata pracy i za chwilę nikt już nie będzie o mnie pamiętał. W Warszawie zaczynał od zera, więc ma w sobie pokorę. - W telewizji zarabia się dużo lepiej niż w radiu, pieniądze się jednak mnie nie trzymają - dodaje ze śmiechem. - Nie wydaję na ubrania, gadżety, za to uwielbiam podróżować. Kiedyś, jeszcze w "Trójce", dostałem urlop. W biurze podróży powiedziałem: "Mam tylko tysiąc złotych i ani grosza więcej". Wyjechałem następnego dnia z oferty last minute na Cypr. Dziś podróżuję samochodem, najchętniej po Europie.

Reklama

Natasza Urbańska usamodzielniła się jako nastolatka. Kupiła na raty mieszkanie, samochód, sama płaciła za studia. Gdy związała się z Januszem Józefowiczem, zawsze starała się, by nie być od niego zależną. Jej sytuacja finansowa znacznie się poprawiła, od kiedy zaczęła występować w telewizyjnych produkcjach i zarabiać nieporównywalnie więcej niż w teatrze. Wpadała w szał zakupów. - Patrzyłam przerażona na wyciąg z banku, obiecywałam sobie, że będę oszczędzać. "Natasza! Co ty zrobiłaś?", krzyczałam na siebie. Potem znów kupowałam drogą sukienkę. Niestety, im więcej zarabiasz, tym więcej wydajesz - dodaje aktorka. Nie zauważyła, kiedy zaczęła się zatracać. Nawet nie poczuła, że czas się zatrzymać. Czy chciała sobie coś zrekompensować? Dziś się nad tym nie zastanawia, bo wszystko zmieniło się, gdy zaszła w ciążę. Dziecko pomogło jej się zdystansować i na nowo ustalić w życiu priorytety.

Weronika Marczuk po ślubie z Cezarym Pazurą wiodła wygodne życie. Kupili dom i dobre samochody. Ona pracowała przy produkcji filmowej, on dostawał role. Byli gorącą parą show-biznesu. Zapraszani, obfotografowani, namawiani do nowych przedsięwzięć. Może zbyt szybko poczuli się pewni siebie? Kubłem zimnej wody okazała się produkcja "Nienasycenie" według Witkacego w reż. Wiktora Grodeckiego, którą Weronika wyprodukowała. Po tym filmie o Pazurze jako aktorze pisano, że się skończył, a ona bardzo to przeżywała. To zmusiło ją do zmiany planów. - Trzeba pamiętać, że z mercedesa można przesiąść się do malucha. Zawsze wspominam babcię, która w gorszych chwilach pytała: "A ręce są? A nogi? To do roboty!".

Borys Szyc kiedyś się zarzekał: "Nigdy nie wystąpię w serialu, a już nie daj Boże w reklamie". Rzeczywistość jednak uświadomiła mu, że nic nie jest czarno-białe. Zgodził się na prowadzenie programu rozrywkowego. W ciągu miesiąca zarobił cztery razy tyle, ile przynosi praca w filmie, choć z drugiej strony doskonale wie, że nie był to show wysokich lotów. On sam sukces osiągnął szybko. Miał 19 lat, gdy zamieszkał w Warszawie, która w porównaniu z Łodzią wydawała mu się miastem wielkich możliwości. Aby się utrzymać, musiał liczyć na pomoc mamy. Żył skromnie, obiady jadał w barach mlecznych. Jednak po pierwszej sesji na akademii szybko dostał stypendium. Razem z kolegą prowadził też imprezy, koncerty. W ubiegłym roku wystąpił w pięciu filmach. Miał ważną teatralną premierę: zagrał Józefa K. w "Procesie" Kafki w reż. Macieja Englerta w Teatrze Współczesnym. Czuje, że w jego życiu wciąż trwa hossa i zawodowo nie ma żadnych powodów do niepokoju. - Kocham ludzi i lubię się nimi otaczać, ale nauczyłem się, że pewne sprawy zostawiam tylko dla najbliższych. Czasem nie mam ochoty na kontakty towarzyskie. Jak każdego dopada mnie smutek i chandra, jednak przybieram maskę radosnego pajaca i ludziom wydaje się, że taki jestem zawsze. Wkurzam się, gdy na planie po trzysta razy mówią mi, kiedy się przebrać, umalować, napić herbaty. Każdy coś ode mnie chce, więc przychodzi moment, że zaczynam mieć tego dość. Często czuję się zmęczony i to niestety głównie sobą - dodaje z typową dla siebie ironią. Autorytetem młodego aktora jest Janusz Gajos. Podziwia jego charyzmę, osobowość i sposób, w jaki dba o swój wizerunek. Szyc chciałby mieć taki charakter, bo nie kryje, że przeżywał okres słabości. - Czasem świat tak zawiruje wokół nas, że sam nawet nie orientujesz się, że już się kręcisz - mówi. - U mnie trwało to ze trzy lata. Każdy gubi się na swój sposób. Jeden szasta pieniędzmi, inny bawi się, pije, ale to tylko objawy. Przyczyny leżą głębiej, w naszych głowach. I nad tym trzeba pracować.

Dziś uczy się, że nie wolno się rozdrabniać w pracy. Na planie filmowym prosi zawsze o swoje miejsce, gdzie może się wyciszyć. Nie kryje, że korzysta z pomocy psychoterapeutów. I dodaje, że być może przez zbyt szalone życie nie osiągnął stabilizacji w życiu prywatnym. Dziś największą przyjemność sprawia mu czas spędzony z córką, czteroletnią Sonią. - Najgorzej, gdy na siłę uciekasz od przeznaczenia - dodaje. - Wciąż biegniesz, szukasz, bo ciągle ci za mało, więc w końcu trafiasz w miejsce, w którym nigdy nie chciałbyś się znaleźć. Borys Szyc przyznaje, że dobrze dostać raz czy dwa po głowie. Wybryk pokazany w prasie, zawodowa porażka, za którą się wstydzisz, to sygnały, które dają do myślenia. - Jeśli jest się człowiekiem skłonnym do refleksji, to umie się wyhamować - dodaje aktor.

Monika Głuska-Bagan

Przeczytaj pierwszą część artykułu

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy