Keith Haring. Zaczął od graffiti w metrze, jego prace są warte fortunę
Zaczął od rysunków kredą w nowojorskim metrze, u szczytu kariery wystawiał wielkoformatowe prace w najlepszych galeriach świata, a kolekcjonerzy sztuki gotowi byli za nie płacić krocie. Charakterystyczne ludziki z jego obrazów mogą wydawać ci się znajome, nawet jeśli nie znasz jego nazwiska. Kim był Keith Haring?

Ikona pop-artu, człowiek, który malował na Murze Berlińskim, przyjaźnił się z Madonną i Andy Warholem; z jednej strony buntownik i aktywista, z drugiej - to właśnie on pchnął połączenie sztuki i komercji na zupełnie nowe tory. Jego kariera nie trwała długo, bo Keith zmarł w wieku zaledwie 32 lat na AIDS, ale pozostawił po sobie nie tylko wiele prac, ale też wiele pytań. I to tych z gatunku najważniejszych: o sens sztuki, życia, o rolę artysty we współczesnym świecie.
Jego krótkie, ale intensywne życie obfituje w zwroty, które sprawiają, że te pytania wydają się świeże i ważne. Nic dziwnego, że zainteresowanie tym artystą ponownie wzrasta. Znak właśnie wydał jego obszerną biografię (Brad Gooch, "Keith Haring. Linia, która zmieniła sztukę"), czytelnicy mogli też natrafić na omówienie niektórych jego prac w świetnej książce "Muzy. My stworzyłyśmy sztukę".

Metro kontra galerie sztuki
Nie brakuje mu wykształcenia artystycznego, ale bardziej niż dzieła dawnych mistrzów inspirują go prace nowojorskich graficiarzy. Keith, dzieciak wychowany na amerykańskiej prowincji ma głowę wyładowaną obrazkami z kreskówek, które odcisną na jego stylu większe piętno niż arcydzieła renesansu. Chociaż jego talent jest dostrzegany przez nauczycieli, porzuci w końcu szkołę artystyczną, bo kontestuje właściwie wszystko począwszy od płótna, jako tradycyjnego medium, poprzez to, co, gdzie i dla kogo będzie malował. Szuka nowych środków wyrazu oraz nowych sposobów prezentacji sztuki i jest w tym niezwykle płodny.
Jeden z pomysłów przynosi mu pewnego rodzaju rozpoznawalność. Haring zaczyna rysować kredą na pokrytych czarnym papierem pustych panelach reklamowych w korytarzach nowojorskiego metra. Zapełnia je charakterystycznym językiem graficznym, "piktogramami". Wiele elementów (promienne dziecko, psy, UFO) będzie ewoluowało w jego pracach w ciągu całej kariery. Metro staje się dla Keitha jego pierwszą "galerią". Zyskuje publiczność - często tworzy na żywo na oczach otaczających go ludzi, którzy obserwują jego pracę i ostrzegają przed siłami porządkowymi. Zyskuje rozpoznawalność - jego tag, czyli "promienne dziecko" i charakterystyczny styl sprawiają, że ludzie wiedzą czyje prace widzą. Zyskuje szacunek i akceptację środowiska - tym razem chodzi o środowisko graficiarzy. Zarówno środki, jak i sposób tworzenia sprawiają, że jego sztuka jest dostępna dla ludzi, hojnie rozdawana, ale zarazem bardzo ulotna. Wydaje się, że Keith przełamał wiele barier, które dotyczą malarstwa "uwięzionego" w muzeach i galeriach, którym delektuje się wąskie grono koneserów.

A jednak kilka lat później Haring zyskuje uznanie również establishmentu świata sztuki. Zaczyna nie tylko wystawiać w snobistycznych galeriach - zaczyna też tego pożądać, staje się to w znacznym stopniu motorem jego ambicji. Podobnie jak zawrotne ceny, które osiągają jego prace.
W środowisku graficiarzy i artystów alternatywnych (przede wszystkim tych, którzy nie odnieśli sukcesu) zaczyna być uważany za sprzedawczyka i zdrajcę.
Sam Haring próbuje jeszcze przez jakiś czas rysować w metrze. Jego prace są po prostu wycinane przez szabrowników, którzy chcą na nich zarobić.
Za darmo czy za pieniądze?
Szlachetne idee często upadają w starciu z dużymi pieniędzmi. I chociaż duże sumy z pewnością zawróciły Keithowi w głowie, jego dawni kumple z graficiarskich kręgów nie do końca mieli rację.
Artysta do końca życia chętnie podejmował się nieodpłatnego tworzenia murali, których celem miało być wniesienie radości, sztuki czy ważnych przesłań w życie szerokich grup. Chętnie malował ściany szkół, szpitali (wierzył, że sztuka wspiera leczenie) i innych budynków użyteczności publicznej. Działanie na pograniczu dwóch światów prowadziło czasami do paradoksalnych sytuacji. Już, kiedy zaczął odnosić sukcesy w "oficjalnym świecie sztuki", namalował mural o przesłaniu antynarkotykowym (przy okazji wraz z przyjaciółmi wysprzątał jego otoczenie z zalegającej warstwy śmieci). Praca była naruszana przez graficiarzy, który w tym czasie uznawali go już za zdrajcę (malowanie po jego pracy było znakiem, że utracił ich szacunek), z drugiej strony miasto potraktowało go jak wandala mażącego po ścianach i sprawa trafiła do sądu. Kiedy media nagłośniły sytuację, a rzecz działa się mniej więcej w tym czasie, kiedy Nancy Reagan zaapelowała o przeciwstawienie się narkotykom, poproszono Haringa o odtworzenie pracy, tym razem na zlecenie miasta. Karuzela zdarzeń? Miał tak cały czas.
Keith Haring chętnie prowadził też warsztaty rysunkowe dla dzieci. Dzięki spontanicznej wesołej osobowości nawiązywał z nimi świetny kontakt, a te go uwielbiały. Przy okazji jednego z takich wydarzeń Keith wyłapał przerażony wzrok nauczyciela, który zauważył, że dzieci kolorują kredkami rysunki Haringa i po prostu po nich bazgrają. Keith był już wtedy znanym artystą i takie rysunki miały ogromną wartość rynkową. Uspokoił on osłupiałego nauczyciela, stwierdzając, że właśnie o to mu chodziło. Włączył dzieci do swojego procesu twórczego, pozwolił im na spontaniczną ekspresję. Zresztą przez cały okres kariery zdarzało mu się rysować dla ludzi ot tak i rozdawać swoje prace.
Z drugiej strony miał wyjątkowy talent do łączenia artyzmu i biznesu, w sposób, który nie do końca przypadał do gustu establishmentowi świata sztuki. Jego Pop Shop sklep, który sam miał być dziełem sztuki, a zarazem monetyzować jego talent poprzez sprzedaż koszulek, znaczków i wszystkiego tego, co dziś określa się jako "mercz", budził niesmak w krytykach z wyższej półki.
Keith starał się złapać balans: komercjalizował swoją sztukę, ale nie chciał by pop-shop stał się sieciówką. Początkowo z wielką wyrozumiałością podchodził do podróbek - czy nie oznaczały przepływu jego idei, jego oddziaływania? - ale i to miało się oczywiście zmienić.

Artysta czy aktywista?
Alain Servais, kolekcjoner sztuki nowoczesnej, powiedział w jednym z wywiadów, że slogan to coś, czego może użyć aktywista, ale artysta powinien zadbać, by jego przekaz był bardziej wyrafinowany. Haring, który z biegiem czasu był coraz bardziej zaangażowany politycznie, stosował i wysublimowany język znaków-symboli, które wymagały interpretacji, ale równie często w jego pracach pojawiał slogan, dosadna i jednoznaczna wypowiedź. Przed wyborami żywo angażował się kampanię przeciwników Ronalda Reagana - jak na ironię, wraz z rozpoczęciem się tej prezydentury zaczął zarabiać na swojej sztuce duże pieniądze. W przypadku wspomnianego wyżej muralu zdarzyło się (przypadkowo), że przemówił z Reaganami "jednym głosem". Wiele miejsca, zwłaszcza od momentu, kiedy dowiedział się o swojej chorobie, poświęcał epidemii AIDS, związanej z nią zmowie milczenia, bierności władz i pogłębianiu świadomości osób najbardziej narażonych na zakażenie. Jego rosnąca pozycja powodowała, że mógł zabierać głos na tematy bardziej globalne. W 1986 roku uczestniczył w wydarzeniu, podczas, którego malował Mur Berliński, na co ze strony NRD (czyli de facto właściciela muru) nie było zgody i co było nie tylko aktem ekspresji artystycznej, ale i odwagi.
I tu kolejny paradoks - im słynniejszym był artystą, tym donośniej wybrzmiewał jego głos wśród krytyków, właścicieli galerii i kolekcjonerów, a także na proszonych kolacjach wśród zamożnych celebrytów, o których uwagę zabiegał. Publiczność, na której kiedyś najbardziej mu zależało, zwyczajni ludzie z metra, byli coraz dalej od tego świata.

Antyrasista z "białym przywilejem"?
Keith Haring bardzo wyraźnie przeciwstawiał się rasizmowi i był na tym tle bardzo wyczulony. Ale i delikatne kwestie rasowe skłaniają do refleksji. Kiedy w początkach swojej kariery starał się zaistnieć na nowojorskiej scenie graffiti, wszedł na terytorium zdominowane przez kolorowe dzieciaki, dla których niejednokrotnie była to jedyna dostępna forma ekspresji artystycznej. Wiązała się zresztą dla nich z innymi konsekwencjami. Keith przyłapany przez policję mógł dostać pouczenie lub mandat, dla artystów graffiti o innym kolorze skóry takie spotkanie mogło mieć konsekwencje bardzo poważne a nawet tragiczne. Keith przebił się w tym środowisku, inspirował się nim, później poszedł dalej, otwierając wiele drzwi, które były dostępne dla niego, ale niekoniecznie dla innych z tego środowiska. Może dlatego uznano go w nim za zdrajcę.
Estetyka jego prac odwołuje się też bardzo często do sztuki etnicznej, plemiennej. Być może nie mówiło się wtedy tyle o "zawłaszczeniu kulturowym", ale podczas wyjazdu Haringa do Australii doszło na tym tle do zgrzytu. Społeczność aborygenów dostrzegła w jego pracach elementy swojej etnicznej estetyki i nie uznała, że "naśladownictwo jest najszczerszą formą pochlebstwa", a raczej, że jest to użycie nieuzasadnione i niewłaściwe. Jak na ironię w swoim aktywizmie Keith był pierwszy do potępiania kolonializmu.
Jeszcze delikatniej sprawy miały się w kwestii kontaktów towarzyskich. Keith nie tylko chętnie spędzał czas w towarzystwie chłopaków o innym kolorze skóry - swoich partnerów seksualnych dobierał właśnie spośród nich. Trudno oczywiście przesądzać, czy było to upodobanie czy fetysz, ale dynamika jego związków romantycznych była za każdym razem podobna. To on wybierał, to on dominował, to on porzucał. Niemal 500-stronicowa biografia spisana przez Brada Goocha ma charakter apologetyczny, ale na licznych stronicach poświęconych życiu miłosnemu artysty ta nierównowaga jest widoczna. Była zresztą widoczna dla jego otoczenia. Autor cytuje Billa T. Jonsona: "Keith kocha ludzi z klasy niższej niż jego własna. Cóż wiąże się z tym pewna odpowiedzialność. I ta odpowiedzialność nie polega tylko na tym jak hojny jesteś (…)". Oczywiście sława i pieniądze jeszcze tę nierównowagę pogłębiały.
Czytaj też: Świetlisty szlak. Zapomniana rewolucja
Konformizm czy dojrzewanie?
Bezkompromisowość młodego Keitha, jego śmiałość w poszukiwaniu nowych środków wyrazu, jego buntownicze i często szalone podejście sprawiają, że staje się artystą oryginalnym, rozpoznawalnym, a w końcu uznanym.
Uznanie, które zyskał, zmienia go. Pod koniec życia Keith często bywa w Europie, kiedy jest w Paryżu, zatrzymuje się tylko w Ritzu. Odwiedza muzea, ogląda dzieła dawnych mistrzów. Odmawia Richardowi Hambletonowi wspólnego "tagowania" ścian w Wenecji. Coraz częściej maluje na płótnie...

Brad Gooch, "Keith Haring. Linia, która zmieniła sztukę"
Ruth Millington, "Muzy. My stworzyłyśmy sztukę"








