Reklama

Plakaty na ulicach straszą od lat. Teraz rodzice piszą do polityków

Czara goryczy się przelała. Po tym, jak Franek przestał chcieć wychodzić z domu, po nocnych koszmarach i deklaracjach, że zadzwoni na policję z prośbą o pomoc, rodzice postanowili wziąć sprawy w swoje ręce.

Czego domagają się dorośli? Ochrony dzieci. Dlatego jako obywatele Rzeczpospolitej Polskiej swoją petycję wystosowali do polityków. Można przeczytać w niej następujące słowa: "Domagamy się wydania jednoznacznego zakazu prezentowania w miejscach publicznych drastycznych, brutalnych, nieprzyzwoitych i budzących odrazę obrazów antyaborcyjnych oraz tym samym ochrony dzieci przed emocjonalnymi, behawioralnymi i fizjologicznymi skutkami związanymi z nagłą ekspozycją na nie.

Powołujemy się przy tym na: art. 72 Konstytucji RP: "Rzeczpospolita Polska zapewnia ochronę praw dziecka. Każdy ma prawo żądać od organów władzy publicznej ochrony dziecka przed przemocą, okrucieństwem, wyzyskiem i demoralizacją"

Reklama

Deklarację Praw Dziecka: "[...] dziecko, z powodu niedojrzałości fizycznej i umysłowej wymaga szczególnej opieki i troski, a także odpowiedniej opieki prawnej, zarówno przed urodzeniem, jak i po urodzeniu [...]"

art. 19 Konwencji o Prawach Dziecka: "Państwa-Strony będą podejmowały wszelkie właściwe kroki w dziedzinie ustawodawczej, administracyjnej, społecznej oraz wychowawczej dla ochrony dziecka przed wszelkimi formami przemocy fizycznej bądź psychicznej, krzywdy lub zaniedbania, bądź złego traktowania".

O plakatach antyaborcyjnych było głośno na początku stycznia. Grono naukowców i psychologów związanych z Uniwersytetem Jagiellońskim, wystosowało list otwarty do władz miasta Krakowa, który mówi jasno i wyraźnie o szkodliwym wpływie tego typu obrazów i treści na psychikę człowieka oraz jego funkcjonowanie emocjonalne. Naukowcy przytaczają szereg badań pokazujących, jak dużo zła dzieje się za sprawą epatowania drastycznymi treściami. Obciążenie emocjonalne jest tak olbrzymie, że nie odważono się owych treści zaprezentować dzieciom, gdyż: "Naukowcy zmagają się z obawami, czy takie zdjęcia nie wywołają traumy i uszczerbku na zdrowiu psychicznym nieletnich. Prezentowanie treści drastycznych w miejscach publicznych jest niezgodne ze standardami etyki, rodzice bowiem nie mają możliwości wyrażenia sprzeciwu, a dzieci narażone są na ich percepcję. Młodsze dzieci nie rozumieją znaczenia i kontekstu przedstawionych treści drastycznych, co wywołuje reakcje somatyczne, emocjonalne i behawioralne, mające długoterminowe skutki w postaci modyfikacji rozwoju we wszystkich sferach psychicznych i somatycznych".  

Zanim został napisany list otwarty, przekonałam się o tym, jak wielki wpływ mają obrazy i słowa, na własnej skórze.  

Córka wracała z półkolonii. Skończyła V klasę szkoły podstawowej, sama poruszała się po mieście. W drodze do domu natrafiła na pikietę obrońców życia. Zaczepili ją, coś wcisnęli do ręki. Wróciła przerażona, zapłakana i nie można jej było uspokoić. "Mamo, co to jest aborcja?". Nie miałam wyjścia, musiałam wytłumaczyć, choć przecież doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że jest o wiele za wcześnie, by poruszać takie tematy. Długo płakała. Chyba najdłużej w całym swoim życiu.  Nie wiem, czy za sprawą krwawych wizerunków udało się komuś ocalić nienarodzone dziecko. Ale wiem na pewno, że obrońcom życia udało się skrzywdzić moje, narodzone.

Plakaty straszą od lat

Dyskusje w naszej redakcji na temat plakatów antyaborcyjnych toczyły się od dawna. Każdy z nas, rodziców, miał swoje patenty na odwracanie uwagi malucha od tego, co wisi na billboardach. Kolega jeździł okrężną drogą, zawożąc syna na zajęcia. Potrafił też zagadać młodego, gdy w nieprzewidzianym momencie pojawił się płód. Wtedy jeszcze nie braliśmy pod uwagę, że dzieci dorastają i w końcu nie będziemy z nimi chodzić po ulicy, trzymając za rękę, ani podwozić do miejsc, do których mogą się dostać same.   

Chciałabym, żeby petycja Agnieszki Kossowskiej, Anny Bereś i Joanny Ławickiej, wystosowana do polityków, przyniosła pożądany efekt. Opublikowaną na portalu Nasza Demokracja petycję, można podpisać w każdej chwili, nosi nazwę: "Nie dla obrazów antyaborcyjnych w przestrzeni publicznej". Panie od lat działają na rzecz dzieci i młodzieży, myśląc nie tylko o swoich pociechach, ale też o innych.

Czytając postulaty poczułam wstyd, że kiedy moje dziecko płakało zrozpaczone, nie mogąc się pogodzić z tym, co zobaczyło, nie zarobiłam zupełnie nic. Choć tak wiele razy deklarowałam, że bronię swoje dzieci przed złym światem, ograniczyłam tenże świat do czterech ścian.

Żadne dziecko nie powinno bać się wyjść na ulice, tak jak każde zasługuje na to, by jego prawa były respektowane.   

Zobacz także:

     

Styl.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy