Reklama
Jak być piękną i młodą

SHOW: Wywiad z Urszulą Dudziak

Ona ma na to sprawdzony przepis. W rozmowie z SHOW artystka opowiada też o pokonywaniu depresji i o tym, że wciąż ma mnóstwo adoratorów!

Skakałaś dziś na skakance? Podobno robisz to codziennie.

Urszula Dudziak: - Niestety, już nie mogę. Niedawno miałam kontuzję. Ograłam kilku facetów na korcie tenisowym. Kort był jednak śliski, bo tuż po deszczu. Noga mi się poślizgnęła, zerwałam więzadła i sześć tygodni spędziłam w ortezie. Lekarz zabronił mi nie tylko skakać na skakance, ale nawet grać w tenisa! A to już prawdziwy dramat. Jedyne co teraz mogę, to skakać na trampolinie. Nie obciąża stawów. Na tenisa mam pozwolenie dopiero na wiosnę. Ale coś czuję, że nie wytrzymam (śmiech).

Reklama

Zawsze byłaś taka aktywna?

- Odkąd pamiętam. Dobrze rozumiem swoje ciało. Wiem, kiedy i na co mogę sobie pozwolić. Nie robię sobie krzywdy, po prostu wyczuwam swój organizm. Pamiętam, że kiedy urodziłam Kasię przez cesarskie cięcie, już po dwóch tygodniach grałam w tenisa! Gdy lekarz się o tym dowiedział, stwierdził, że jestem mutantem. A ja się po prostu świetnie czułam.

Stosujesz dietę?

- Nie jem świństw. Zwracam uwagę na to, co kupuję. Poza tym codziennie przyjeżdża do mnie obiad. To nie są żadne tam modne dietetyczne lunch boxy, ale superzdrowe i pełnowartościowe posiłki. Kornelia, która je dla mnie przyrządza, ma dom na Mazurach. Wokół olbrzymie pola, ogrody. Niemal wszystko, co gotuje, pochodzi z jej upraw. Polecam jej Macro Bios Bar, bo to sprawdzone źródło.

Jedzenie w stylu eko jest dziś bardzo modne.

- I bardzo dobrze! Wierzę, że źródłem naszych chorób są trzy rzeczy: środowisko, w którym żyjemy, dieta i stres. Jesteśmy tym, co jemy - to takie proste! Przecież jeżeli do samochodu wlejemy jakieś syfiaste paliwo, on nie pojedzie, a w końcu się rozpadnie. Tak samo jest ze zdrowiem. Taka jest moja filozofia. Wyznaje ją też Kornelia. Zresztą nie tylko to nas łączy. Ona, tak jak ja kiedyś, przewartościowała całe swoje życie.

To znaczy?

- Przeżyła najważniejszy moment w życiu. Wierzę, że rodzimy się jako niewinni, czyści i piękni geniusze. Potem się uczymy i przebywamy w różnych środowiskach, które mają na nas wpływ. W szkole słyszymy: "Ale jesteś brzydka i głupia", mama nam mówi: "Nie jesteś ambitna", a ksiądz tłucze do głowy: "Pójdziesz do piekła". Jesteśmy oblepieni tym błotem uwarunkowań. I one, niestety, mają na nas wpływ. Sprawiają, że mamy kompleksy i ograniczenia. Aż przychodzi ten najważniejszy w życiu moment. Najczęściej gdzieś między 40. a 50. rokiem życia. Pytamy wtedy siebie: "Jakie jest moje życie? Czy jestem szczęśliwa w związku? Czy moja kariera poszła w dobrym kierunku? Czy jestem zadowolona z kraju, w którym żyję?". Dobrze, że zadajemy sobie takie pytania, bo mamy przed sobą jeszcze pół życia. Wiemy, co możemy zrobić, a czego już nie, na czym nie warto się skupiać. Dobrze już wiemy, co nas wkurza. Nareszcie zaczynamy doceniać samych siebie. I łapiemy dystans do świata.

Kiedy ty przeżyłaś ten moment?

- Gdy porzucił mnie mąż (słynny muzyk jazzowy Michał Urbaniak - przyp. red.). Zostałam sama z dwójką malutkich dzieci w obcym mieście. Wokalistka jazzowa z Polski na Manhattanie. To był mój najtrudniejszy egzamin życiowy. Moment, kiedy zrozumiałam, że na pewno sobie poradzę w życiu. I coś jeszcze - moment, w którym wreszcie pojęłam, że na pewno będę śpiewać.

Akurat wtedy?

- No tak, bo zawsze uważałam, że to moje śpiewanie jest bez sensu. Nigdy nie wierzyłam w siebie. Oczywiście ludziom się podobało to, co robiłam, ale ja wtedy sądziłam, że oni się nie znają. Chwalili mnie, a ja zamiast przyjąć komplement, zaprzeczałam. Wszystko dlatego, że przez lata żyłam w cieniu męża. To jego kariera była ważna, to jego talent był wielki. Pamiętam, jak w 1973 roku przyjechaliśmy do Stanów. Ja z typowo polskim podejściem, bez wiary w siebie. Zahukana, niepewna. Tak strasznie chciałam śpiewać, ale się bałam. On był inaczej wychowany. Miał całkiem inne podejście. Ja dopiero w momencie kryzysu, dopiero, kiedy mąż odszedł, nabrałam wiary w siebie. Zaczęłam się zastanawiać co robię, jak wygląda moja kariera, jak chciałabym żeby wyglądała, jak śpiewam i co śpiewam. Postanowiłam się wreszcie skupić na sobie. Udało się.

Ale to chyba nie było łatwe. W swojej autobiografii piszesz, że cierpiałaś wtedy na depresję.

- O tak, byłam wtedy w szoku. Miałam 42 lata. Połowę życia spędziłam z Urbaniakiem. Po jego odejściu uważałam, że to jest niemożliwe, żeby szybko wyjść z tego dołka. A jednak stopniowo zaczęłam pojmować, że muszę wziąć się w garść. W pewnym momencie pomyślałam: "Jednak sobie poradzę, mogę to zrobić. Mam siłę i odporność, chęć i odwagę". To przyszło stopniowo. Przeobrażałam się. Teraz czuję, że mam mnóstwo rzeczy do zrobienia w Polsce. Wiele osób po koncercie mówi mi: "Pani Ulu, odmieniła pani moje życie". To dla mnie bardzo ważne.

Jesienią skończyłaś 71 lat. Trudno w to uwierzyć...

- Kilka tygodni temu zaśpiewałam na scenie z Marysią Sadowską. I wiesz co? Skakałam wyżej od niej! Uważam, że wiek to stan umysłu. Każdy może tak wyglądać i tak się czuć w moim wieku. Wszystko jest w głowie. Na koncertach powtarzam jak mantrę: "Wszystko zależy od ciebie". Mówię moim fankom: "Patrzcie na mnie! Ja jestem młodą kobietą z długim stażem" (śmiech).

Przyznałaś ostatnio, że w twoim życiu nie brakuje adoratorów. Jacy mężczyźni ci się podobają?

- Kręcą mnie tylko dwie rzeczy: inteligencja, bo głupiego faceta nie zniosę nawet przez sekundę, oraz poczucie humoru. Mężczyzna może wyglądać jak chce. Ja mogę się zakochać w oczach, jeśli są mądre, dobre i rozweselające. Nawet jeśli są brzydkie (śmiech). Fajnie, żeby facet miał siłę życiową i pasję. Taki facet może mną zakręcić. Obojętnie, ile ma lat.

Sporo młodszy?

- Za dużo nie, bo już by mi się nie chciało go od początku wszystkiego uczyć (śmiech). Może być sporo starszy albo 10-15 lat młodszy. Ale generalnie najważniejsze są inteligencja i poczucie humoru. I niepokój w oku. Jeśli ma takie podejście: "Wszystko już mam i nic mi się nie chce", to mówię szybko: "Spieprzaj dziadu!" (śmiech).

Seksapil jest ważny?

- To dla mnie esencja. Facet, który ma to, co wymieniłam, jest superseksowny i emanuje seksapilem.

Seksapil ma metrykę?

- A skądże! Ja się czuję bardzo atrakcyjną kobietą. Naprawdę! I ludzie mnie tak postrzegają. To jest podstawowa nauka - jak myślisz o sobie, tak inni o tobie myślą. Nie spotkałaś czasem kobiety, która wcale nie jest ładna, ale myśli o sobie jak o kobiecie bardzo atrakcyjnej i nagle okazuje się, że wszyscy wokół też tak o niej myślą? No właśnie! To wszystko to stan umysłu. W ogóle uważam, że wszystko się zaczyna od poczucia własnej wartości. Kompleksy są źródłem dramatu. Bardzo ważne jest też, żeby zrozumieć siebie. Dziś łapię się na tym, że coraz rzadziej nie rozumiem swoich zachowań. A kiedyś często pytałam samą siebie: "Dlaczego ja tak zareagowałam?". Często przemawiają przez nas głęboko zakorzenione kompleksy. Warto więc pogłówkować i spróbować dojść do źródła - odpowiedzieć sobie na pytanie, kim tak naprawdę jesteśmy. Ja wierzę, że w głębi duszy wszyscy jesteśmy piękni, czyści i życzliwi. I że jesteśmy geniuszami.

Mówisz jak rasowy coach!

- Bo ja nim jestem! Mam spotkania, dzięki którym czuję się bardzo potrzebna. Przez to, że mam tyle lat, ile mam, posiadam pewien bagaż, którym mogę się podzielić. Społeczeństwo się starzeje i jest dużo osób, które mnie potrzebują. Ty wiesz, że w Polsce jest 8 mln kobiet w wieku menopauzalnym? To są kobiety, które mnie potrzebują i którym ja mówię: "Patrzcie na mnie. Wy też możecie mieć tyle energii". Podczas spotkań ze mną zaczynają naprawdę w to wierzyć. Bo co innego przeczytać w gazecie, że jest jakaś tam kobieta, która ma 71 lat i skacze na scenie. A kij z nią! Ale gdy się ją pozna osobiście i posłucha, co ma do powiedzenia, można się od niej czegoś nauczyć.

Ty chyba w ogóle masz misję, żeby zmienić Polaków. Bo sama jesteś Polką dość nietypową.

- No tak, ja nie narzekam (śmiech). Zdaję sobie sprawę, że nie wszystkim jest ze mną po drodze. Ale celowo nie zauważam, gdy ktoś jest do mnie źle nastawiony. Po prostu tego nie widzę i już! Widzę za to ludzi, którzy się do mnie uśmiechają na ulicy. Jeszcze się nie zdarzyło, żeby na widok mojego uśmiechu ktoś odwrócił głowę. A inni? Zgadzam się z tym, co mówił Hemingway: "Denerwować się to katować swój organizm przez głupotę innych".

Co jeszcze planujesz?

- Piszę dwie książki. Jedną o swoim związku z Jerzym Kosińskim. Napisałam też monodram z koleżanką. Chciałabym to komuś przedstawić. Myślę, że to będzie duże wydarzenie. Mam dwie płyty, które schowałam do szuflady i gigantyczne archiwum. Dziesiątki filmów nagrywanych własnoręcznie podczas podróży i życia w USA. Również w szufladzie.

Kiedy opróżnisz te wszystkie szuflady?

- Chciałabym jak najszybciej, ale to trudne, bo ja jestem straszny chomik! Wszystko kitram i to na długi czas. Dopiero teraz dojrzewam, żeby to czy tamto pokazać światu. Oczywiście nie wszystko naraz. Kiedyś wyznałaś, że twoje życie nadaje się na film. Czekam na propozycje. Bardzo bym chciała, żeby zrobił go Roman Polański. A co? Mierzę wysoko! Nie znam go tak dobrze, kiedyś tylko rozmawiałam z nim przelotnie. Chciałabym mu podsunąć swoją książkę. Na pewno Roman ma dużo tematów, niemniej uważam, że ten też jest bardzo ciekawy. A jak nie on, to może ktoś inny opowie moją historię? Zauważyłam, że ostatnio pojawiło się w Polsce kilku bardzo zdolnych młodych reżyserów, a polskie kino wreszcie jest na naprawdę dobrym poziomie. Więc jeśli nie Polański, to będą inni chętni (śmiech).

Inne marzenia?

- Zamiast marzeń i tęsknot mam plany. Teraz chcę wydać książkę, zrobić porządne archiwum w domu i nareszcie pokazać światu te moje dwie płyty. A jeśli już miałabym koniecznie o czymś marzyć, to żeby był spokój na świecie. Bo kiedy tego nie ma, wszystkie plany biorą w łeb. Nie daj Boże wojna! Moja mama mawiała: "Uleńko, można wszystko przeżyć, ale wojna to jest największa zakała i dramat tego świata. Nie ma niczego gorszego".

Jak wygląda sprawa "Papai"? To twój hit, za który nie dostałaś grosza.

- Mam mądrą prawniczkę, więc sprawy zaczynają iść w dobrym kierunku. Ona dzielnie walczy i wszystko coraz lepiej wygląda. Powiem ci, że do kasy mam podejście raczej praktyczne. Nie marzę, żeby nagle dostać 2 miliony dolarów odszkodowania. Żyję sobie dobrze, mam wystarczająco dużo pieniędzy, żeby żyć wygodnie i robić to, co kocham najbardziej. Jestem zadowolona z tego, co mam. I muszę powiedzieć, że czasami, gdy przypadkowo zagram w totolotka, zaraz myślę sobie przerażona: "Mój Boże, ale co ja bym zrobiła jakbym wygrała te sześć milionów? A, to chyba nie chcę wygrać". Bo wiesz, niespodziewana fortuna czasem rujnuje ludziom życie. Inaczej jest, jeśli sama zdobywasz te pieniądze, zarabiasz, dorabiasz się. Wkładasz w to wysiłek. Potem to cenisz i się tym dzielisz. A tak, gdy nagle na ludzi, którzy na ogół są biedni, spadnie fortuna, to im zwyczajnie odbija. Wtedy to już nie jest wygrana, tylko przegrana. Ja bym tak nie chciała.

Co jest dziś dla ciebie najważniejsze?

- Dobro jest dla mnie najważniejsze. Kiedy dostałam nagrodę Artysta na rzecz Pokoju, pomyślałam, że to co robię, ma sens. Czuję, że mam misję do spełnienia. Chciałabym stworzyć taki miniświat. Świat, który byłby lepszy. Paraliżuje mnie to, co się dzieje na Wschodzie, na Ukrainie. My naprawdę chcemy dobrze żyć. Osobiście mam zamiar żyć 120 lat - no ale jak będzie, zobaczymy. Ja tym nie rządzę.

Justyna Kasprzak

SHOW 3/2015

Show
Dowiedz się więcej na temat: Urszula Dudziak
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy