Reklama

Krystyna Mirek. Uzależniła Polki od powieści

Jest autorką 22. powieści. Bohaterkami jej książek są kobiety, z którymi chętnie utożsamiają się Polki. Na spotkania autorskie przyciąga całe klany. W czym tkwi sekret jej sukcesu? W budowanie bliskich relacji, bo na nie Krystyna Mirek zwraca uwagę swoim czytelniczkom.

Lidia Ostólska, Styl.pl: Powieści obyczajowe. Łatwo się je pisze, kiedy wokół tyle bodźców? 

Krystyna Mirek: - Inspiracje można czerpać ze wszystkiego, co nas otacza. Pomysł na książkę może pojawić się w każdej chwili pod wpływem usłyszanego słowa, rozmowy, spotkania, filmu, książki, nawet dźwięku. I to jest najłatwiejsza część tej pracy,  najbardziej przyjemna. Kiedy pojawia się ten pomysł, iskra się rozpala i chciałoby się już natychmiast biec do laptopa i pisać. Natomiast stworzyć z pomysłu ciekawą powieść, to już jest o wiele trudniejsze zadanie.

Reklama

Kiedy zaczynają piętrzyć się problemy?

- Wielu osobom wydaje się, że to jest prosty schemat. On zakochuje się w niej, są jakieś perypetie i kończy się to najczęściej szczęśliwie. Ale w ogromnym morzu powieści obyczajowych, jakie są w tym momencie wydawane w Polsce, do serca czytelników trafia zaledwie kilka autorek. Najtrudniejsze w tej pracy jest właśnie trafienie do serca czytelnika.

Jaka jest pani recepta na złoty strzał?

- Trzeba mieć bardzo dużo bardzo różnych umiejętności, nie tylko literackich, ale także psychologicznych. Trzeba mieć wrażliwe serce i być otwartym na innych. Tak to wszystko poskładać, aby powstała powieść, od której czytelnik nie może się oderwać. To jest duża sztuka.

Czy nie jest tak, że kluczem do sukcesu pani powieści są bohaterki, z którymi mogą się identyfikować czytelniczki?

- To jest jedna z tych cech, która ku mojemu zaskoczeniu okazała się dla moich czytelniczek najważniejsza. Ja kończąc polonistykę , kiedy debiutowałam, byłam przekonana, że najważniejszy w pisaniu jest warsztat i wszystkie techniczne szczegóły, nad którymi bardzo długo pracowałam i których się długo uczyłam, zanim wydałam swoją pierwszą książkę. Tymczasem z recenzji, spotkań, rozmów wynika, że najcenniejsze okazało się prawdziwe życie i bohaterki, które mają podobne problemy, żyją w podobnych realiach. Dzięki temu czytelniczki mogą się z nimi utożsamiać.

Idzie pani chodnikiem i niczym reżyser,  wychwytuje pani z tłumu bohaterki swoich powieści?

- Najpiękniej mówią do mnie kobiece twarze. My kobiety jesteśmy pod pewnymi względami do siebie podobne. Jesteśmy córkami, siostrami, żonami. Rodzimy dzieci, chodzimy  do pracy. Mamy takie punkty styczne w swoich biografiach, ale jednocześnie każda kobieta jest inna, każda historia odmienna. 

- Gdybym poszła na kawę z jakąś kobietą i ona zaczęłaby opowiadać o swoim życiu, to na pewno byłaby jedna powieść, a w wielu przypadkach wielotomowa saga. I te kobiece twarze mówią do mnie nawet wtedy, kiedy ktoś nie wypowiada ani jednego słowa. Przez spojrzenie, uśmiech... To powoduje, że coś we mnie drga, jakieś miejsce odpowiedzialne za wyobraźnię. I z tego miejsca płyną powieści.

- Kobiety są dla mnie niewyobrażalną i niewyczerpaną inspiracją. Pomysłów na pisanie nie zabraknie mi tak długo, jak długo kobiety będą kochać, marzyć, tęsknić.

Amelia, bohaterka pani najnowszej książki, to kobieta, która pani poznała?

- Amelia jest wypadkową wielu kobiet pracujących i żyjących w show biznesie, który nie jest dla mnie naturalnym światem, ale z którym spotkałam się w moim życiu zawodowym w ciągu ostatnich lat. Ona jest zbiorem wielu kobiet. Postać obrazuje pewien problem, który dzisiaj dotyka nie tylko celebrytów.

Ale także zwyczajnych ludzi...

- Dokładnie tak. Czyli tego, że w świecie mediów społecznościowych tworzymy fikcyjny nierealny świat i zapominamy o tym, żeby żyć, tylko pilnujemy tego, by nasz wizerunek na zewnątrz  był prawidłowy. Dzisiaj wiele osób robi najpierw wiele zdjęć napoju i siada do kawy, gdy ta zdąży już wystygnąć.

- Ten fikcyjny świat jest przepiękny. Amelia zbudowała go sobie fantastycznie, ale  w środku nie ma nic. Do takiej konkluzji dochodzi się często właśnie w święta, kiedy  trzeba się na chwile zatrzymać. Usiąść przy jednym stole, spojrzeć komuś w oczy i nagle może się okazać, że my wcale tej osoby nie znamy, mimo że jesteśmy zameldowani pod jednym adresem od wielu lat.

Podczas świąt emocje biorą górę. Czasem trudno nad nimi zapanować...

- Święta to jest taki czas, że wszystko jest silniejsze. Jeżeli ktoś jest zakochany, to w święta jest bardziej zakochany. Jeżeli ktoś jest szczęśliwy, to czuje się jeszcze bardziej szczęśliwy. Ale jeżeli jest samotny, to w święta czuje to mocniej i dotkliwiej niż normalnie. I o tym jest ta książka. Ona zachęca przede wszystkim do tego, aby budować to prawdziwe życie, to realne, zakorzenione.

Święta skończą się... książka pozostanie. Czy ona pokazuje nam jak celebrować życie?

- To jest lekka świąteczna opowieść, ale przy okazji świątecznej fabuły mówi, że zawsze, bez względu na sytuacje warto żyć  prawdziwym życiem. Nie odkładać wszystkiego na potem. Na lepsze czasy, na spokojniejsze momenty.

- Mamy taką tendencję, aby ładnie się ubierać dla obcych, kiedy wychodzimy z domu. Robić makijaż, kiedy idziemy do sklepu, uprzejmie zwracać się do sąsiada, a do bliskich mniej. W domu można w dresie, na męża można czasem nakrzyczeć... Tymczasem powinno być na odwrót. Największe starania powinniśmy wkładać w życie domowe, to, co jest blisko.

Pani stawia w życiu na bliskość, w święta zbiera pani żniwo?

- Celebrujemy Wigilię i święta, nasze dzieci bardzo to lubią. Był taki moment, kiedy myślałam, że może tylko dla mnie jest to ważne. Te wszystkie przygotowania, potrawy, dekoracje, bo gdy nasze córeczki były małe, robiłam to w większości sama.  Któregoś roku zachorowałam, wróciłam do domu tuż przed świętami. I wtedy moje dzieci z mężem odtworzyli wszystko, punkt po punkcie z każdą dekoracją na choince, uszkami i piernikami... I wtedy sobie uświadomiłam, że dla nich to też ma ogromne znaczenie. Lubią nasze tradycje.

Tradycja została przekazana. Zatem, co można znaleźć u pani na wigilijnym stole?

- Nasza Wigilia jest skomponowana z dwóch tradycji: podhalańskiej i śląskiej. Ja pochodzę z gór, mama męża ze Śląska. Wybraliśmy z obu rodzin, to co było nam najbliższe. Robimy barszcz z uszkami według staropolskiego przepisu, zupę grzybową. Jest też karp. Mamy takie swoje specyficzne pieczone ziemniaczki, które wzięły się z przypadku. Raz musiałam podgrzać ziemniaki, bo czekaliśmy na gości i te pieczone ziemniaki już z nami zostały na wigilijnym stole. Przygotowujemy też pierogi z suszonymi śliwkami.  Ale najważniejsza jest dobra atmosfera. Ważne jest, by dzielić się obowiązkami, by każdy uczestniczył w przygotowaniach, także najmłodszy synek, na miarę swojego wieku. To są nasze wspólne święta.

Zobacz także:


Styl.pl
Dowiedz się więcej na temat: Lidia Ostólska | Styl.pl | magazyn | powieść
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy