Reklama

Makabryczna prawda ukryta w “zwykłej” pocztówce

W potwornym skwarze stłoczeni w ciasnych wagonach niczym bydło prowadzone na rzeź. W niemym błaganiu wyrzucali z pociągu listy i kartki licząc, że przypadkowi znalazcy podniosą je i prześlą do rodzin, by te wiedziały, co się z nimi stało. Ile z wiadomości dotarło do adresatów? — nie wiadomo. Nie mogli pisać wprost. Pisali więc enigmatycznie: “Pani Broniu, serdeczne pozdrowienia od matki pani i siostry”. Prawda ukryta za tymi pozornie typowymi słowami okazuje się przerażająca.

Stłoczeni na niewielkim skrawku ziemi

Pisał w listopadzie 1941 r. mieszkający przy ulicy Limanowskiego w Krakowie Eliasz Waicman. Niemieccy okupanci nie pozwolili mu wybrać miejsca, gdzie chciałby żyć. Był Żydem, podczłowiekiem, nie miał prawa głosu w żadnej sprawie. 

Hitlerowcy zadecydowali za Eliasza. 3 marca 1941 r. założyli dla niego i jemu podobnych “żydowską dzielnicę mieszkaniową". W oficjalnych nazistowskich dokumentach próżno szukać określenia “getto"... W tej “specjalnie" wydzielonej przestrzeni zebrano początkowo 11 tysięcy Żydów. Przed wojną mieszkało ich w Krakowie 60 tysięcy. Pozostałych wysiedlono, niekrórzy zginęli, części udało się uciec z dwanej stolicy Polski, choć niekoniecznie była to droga do ocalenia. W kwietniu 1942 r. na niewielkim obszarze getta mieszkało 17 tysięcy ludzi. Jednak Niemcy nie martwili się przeludnieniem. W 1941 r. zapadła już bowiem decyzja, jak “poradzić" sobie z kwestią żydowską...

Reklama

Darmowa siła robocza dla ukraińskich gospodarstw

Wszystko zaczęło się 28 maja 1942 r., gdy wydano nakaz rejestracji mieszkańców getta pomiędzy 14 a 55 rokiem życia. Wówczas pojawiły się pierwsze pogłoski, że Żydzi zostaną wywiezieni do robót polowych na Ukrainie. 

Od 29 do 31 maja 1942 r. w budynku Żydowskiej Samopomocy Społecznej przedstawiciele Gestapo i Arbeitsamtu (urzędu pracy) przeprowadzali selekcję. Siedzący przy stolikach urzędnicy decydowali: kto dostanie pieczątkę na swojej kenkarcie (okupacyjny dokument tożsamości) i odejdzie, by nadal borykać się z niełatwą rzeczywistością getta, a kto ruszy w nieznane, bo odmówiono mu stempla.

Trudno określić jakimi kryteriami kierowali się Niemcy,  gdy przybijali pieczątki. Przy jednym stoliku nie stemplowano kenkart, przy innym ochoczo je podbijano. Ludziom, którzy mieli przydział do pracy i wydawałoby się, że są przydatni — odmawiano, zaś bezrobotni stempel otrzymywali. 

Katarzyna Kocik historyczka z Muzeum Krakowa oddział Apteka “Pod Orłem" przywołuje relację Felicji Kasperskiej, która nie otrzymała stempla na kenkarcie, ale zauważyła, że przy jednym ze stolików Niemiec rozmawia z Żydem. Skorzystała z nadarzającej się okazji i stanęła w innej kolejce. Tam zaprezentowała swoje kompetencje, dzięki czemu otrzymała pieczątkę. Nie udało się to jednak ani jej siostrze, ani rodzicom. Ci nie wydawali się zaniepokojeni sytuacją — cieszyli się, bo córka z getta mogła przysyłać im paczki do obozu, do którego trafią.

Porzucony dobytek znaczył trasę ich marszu

1 czerwca 1942 r. na ówczesny Plac Zgody — dziś Plac Bohaterów Getta — zapędzono pierwszych przeznaczonych do wysiedlenia. Byli wśród nich ludzie w różnym wieku, różnej płci, o różnych zawodach. Łącznie jak pisał Aleksander Bieberstein około 2 tysięcy Żydów, z czego znaczną część stanowiły dzieci. Autor wspomnień z getta pisze o skwarze lejącym się z nieba i brutalnym traktowaniu przez Niemców, a także odemanów, czyli Żydowską Służbę Porządkową. Jak się wyraził: “[Dobytek] w tobołkach, często porzucony już na Placu Zgody, znaczył trasę przemarszu"...

Polak, który mieszkał w getcie

Na dwóch tysiącach osób się jednak nie skończyło. Akcja deportacyjna trwała nadal. Opisał ją między innymi właściciel jedynej w getcie apteki - “Pod Orłem". Polak mieszkający w granicach “żydowskiej dzielnicy mieszkaniowej" od początku do końca jej istnienia. Tadeusz Pankiewicz, widząc na co dzień bezmiar okrucieństwa i nieludzkie traktowanie drugiego człowieka, postawił sobie za cel dokładną dokumentację wszystkiego, czego był świadkiem. W jego pamiętniku pod datą 4 czerwca 1942 r. widnieje wpis: 

5 czerwca 1942 r. Niemcy anulowali dotychczasowe pieczątki na kenkartach i zapowiedzieli, że w getcie będą mogli pozostać jedynie Ci, którzy 6 czerwca otrzymają niebieską kartę. Tym razem nie wypuszczono już do domów osób bez pozwolenia na pozostanie w mieście, zatrzymano ich na placu Optima (dzisiejsza ulica Węgierskiej 9). Pozostali tam do końca “rejestracji" prowadzonej do 8 czerwca.

Sam zgłosił się do deportacji

Nie wszyscy Żydzi, którzy wówczas zostali wysiedleni, opuścili getto wbrew swej woli. Buszek Wachsmana sam zgłosił się do deportacji:

Buszek Waschman przeżył wojnę, dzięki czemu mógł opisać potworność marszu, któremu wielu nie podołało. Zostali już na zawsze na drodze prowadzącej do Prokocimia. Wszystko zaczęło się na ulicy Węgierskiej, gdzie wysiedlanych ustawiono w pięciu szeregach:

Dokąd ruszył pociąg z Prokocimia?

Podczas trwającej osiem dni czerwcowej deportacji z samego tylko Krakowa wywieziono 7 tysięcy Żydów (a podobne działania prowadzono w całym dystrykcie). Kolejną taką akcję przeprowadzono w październiku 1942 r. Trwała jeden dzień — tyle wystarczyło Niemcom, by deportować 4 tysiące osób. 

Wszyscy Ci ludzie, których jedną zbrodnią była odmienność, trafili do obozu w Bełżcu. Był to pierwszy z trzech ośrodków natychmiastowej zagłady, stworzonych na potrzeby akcji “Reinhardt". Dwa pozostałe to zbudowany w maju 1942 r. obóz w Sobiborze i powstały w lipcu 1942 r. ośrodek Treblinka II. W ramach realizacji planu eksterminacji, Żydów mordowano też w obozie koncentracyjnym i zagłady na Majdanku.

Decyzja o “ostatecznym rozwiązaniu kwestii żydowskiej" zapadła w 1941 r. Celem akcji, której nadano kryptonim “Reinhardt", było wymordowanie Żydów z Generalnego Gubernatorstwa, czyli dystryktów: lubelskiego, krakowskiego, galicyjskiego, radomskiego i warszawskiego, a z czasem również z okręgu białostockiego. Eksterminację rozpoczęła deportacja w marcu 1942 r. z Lublina i Lwowa do Bełżca.

Dlaczego nie uciekali, nie bronili się, nie kryli?

Dlaczego Żydzi poddali się deportacji? Katarzyna Kocik podkreśla, że w krakowskim getcie panowała powszechna niewiedza. Tutejsza ludność była utrzymywana przez Niemców w przekonaniu, że Żydzi są wywożeni do obozów pracy na Ukrainie. 

“Cegiełkę" do kreowania takiej wizji dokładali kolejarze. Obsługa techniczna pociągów, prawdopodobnie na zlecenie władzy hitlerowskiej, opowiadała o barkach dla ludności żydowskiej, które mieli jakoby widzieć na Ukrainie.

Nazwa Bełżec znana była Żydom już wcześniej, bowiem w roku 1940 znajdował się tam obóz pracy. Obóz, z którego niektórym wyznawców religii mojżeszowej udało się uciec, a niektórym zostać zwolnionymi. Zatem, gdy w 1942 r. zaczęły pojawiać się w krakowskim getcie wzmianki o Bełżcu, mogły być kojarzone z obozem pracy. Potwierdzało to niejako rozsiewane przez Niemców plotki, że Żydzi są wywożeni do robót w polu. Prawda miała okazać się jednak o wiele straszniejsza...

“To byli ludzie urodzeni w świecie bez komór gazowych"

Ewa Koper z Muzeum w Bełżcu zauważa: “musimy pamiętać, że to byli ludzie urodzeni w świecie bez komór gazowych". Trudno się więc dziwić, że nie chcieli uwierzyć, dopuścić do siebie myśli o masowej eksterminacji. Katarzyna Kocik w tym samym duchu zwraca uwagę, że pierwsze informacje, które się pojawiały, znakomitej większości ludzi wydały zbyt nieprawdopodobne, by mogły być prawdziwe. Jednak w miarę, gdy docierały kolejne tego typu straszne nowiny, coraz liczniejsza grupa zdawała sobie sprawę, że nie są to fałszywe świadectwa. 

Bełżec: To tutaj naziści “uczyli się" popełniać zbrodnie przeciwko ludzkości

Obóz w Bełżcu był wyjątkowy pod wieloma względami. Przede wszystkim był ośrodkiem “eksperymentalnym". To tutaj Niemcy testowali różne sposoby zadawania śmierci na masową skalę. Szukali metody szybkiej, efektywnej i taniej.

Po różnych próbach doszli do wniosku, że najskuteczniejszym sposobem będzie zatruwanie ofiar tlenkiem węgla. Wybudowano więc drewnianą komorę, do której podłączono silnik spalinowy wyjęty z radzieckiego czołgu — tak powstał jeden z najbardziej przerażających wynalazków ludzkości — komora gazowa. Ze względu na liczne problemy techniczne prototypową, drewnianą wersję, zastąpiono w czerwcu 1942 r., betonową. 

Hitlerowscy “specjaliści od zagłady" testowali, jak długo powinien pracować silnik, jak wiele spalin należy wtłoczyć, itp. by osiągnąć jak najlepsze rezultaty. 

Rozdarta ziemia nie chciała tej tajemnicy

Informowano więźniów o konieczności kąpieli oraz dezynfekcji rzeczy osobistych i wskazywano im miejsce, gdzie mają zostawić bagaże, kosztowności, buty i ubrania. Następnie mężczyzn prowadzono do komory, a kobietom i dziewczynkom najpierw golono głowy. Gdy nadzy ludzie wypełnili pomieszczenie, uruchamiano silnik:

Początkowo zwłoki zakopywano w masowych grobach — najgłębsze z nich mierzą pięć metrów. Na terenie Bełżca odkryto 33 masowe groby. Ziemia jakby nie mogła znieść straszliwej tajemnicy, którą chciano w niej pogrzebać, z czasem mogiły zaczęły się otwierać pod wpływem gazów gnilnych. Wówczas dowodzący akcją podjęli decyzję o konieczności spalania zwłok. 

W przeciwieństwie do obozu w Auschwitz, w Bełżcu nie powstały krematoria. Zwłoki spalano na tzw. rusztach, zbudowanych z fragmentów szyn i podkładów kolejowych. Dodatkowo ciała polewano substancją łatwopalną.

Cały proces od momentu “powitania" ofiar do usunięcia ciał trwał dwie — trzy godziny. Jeśli na stację przyjeżdżały większe transporty, stłoczonym wewnątrz wagonów ludziom, kazano czekać. Czasem było to kilka godzin, czasem cała noc. 

Ilu nazistów trzeba, by wymordować 1,5 miliona ludzi?

Za akcję “Reinhardt" odpowiedzialny był Odilo Globocnik — Dowódca SS i Policji w Lublinie, zaś obozy zagłady nadzorował Christian Wirth. Wielu esesmanów biorących udział w tej akcji byli to ludzie “z doświadczeniem", które zdobyli podczas eutanazji chorych umysłowo i niepełnosprawnych Niemców. Akcja “Reinhardt", wraz z masowymi rozstrzeliwaniami w ramach akcji Erntefest, pochłonęła szacunkowo 1,7 miliona istnień. W samym Bełżcu wymordowano co najmniej 434 508 osób. Trudno uwierzyć, że za tak ogromną zbrodnią stało jedynie 450 osób!

Organizacje żydowskie i polskie podziemie dążyły do poznania prawdy. Wysyłano ludzi, by z ukrycia obserwowali, co dzieje się w obozie. Także okoliczna ludność szybko zauważyła, że do ośrodka trafiają wciąż nowe transporty ludzi, ale nikt nie dowozi tam żywności. Poza tym tłum, który przybył za drewniany płot, w żaden sposób nie mógł zmieścić się na tak małym obszarze. Z czasem zaczęły także pojawiać się relacje o przeraźliwym, trudnym do zniesienia swądzie, który nieustannie unosił się nad obozem. Coraz więcej wskazywało na to, że w Bełżcu dochodzi do masowych mordów i nikt już nie mógł wmawiać sobie, że to niemożliwe, by jeden człowiek, drugiemu zgotował taki los. 

“Pani Broniu, serdeczne pozdrowienia od matki pani i siostry". Makabryczna prawda ukryta w “zwykłej" pocztówce

20 września 1942 r. Bronisława Łonicka z domu Landgarten otrzymała od dawnego kolegi z banku — Wirtheima, enigmatyczną wiadomość: “Pani Broniu, serdeczne pozdrowienia od matki pani i siostry". Na pocztówce widniał stempel: “Bełżec 19.09.1942 r." Wirtheim został deportowany z getta krakowskiego w czerwcu wraz z żoną i rocznym dzieckiem, rodziców i siostrę Bronisławy wysiedlono z Proszowic 30 sierpnia 1942 r. Co chciał przekazać dawnej koleżance Wirtheim poprzez tę pocztówkę? Dlaczego napisał właśnie do niej, a nie do kogoś ze swoich krewnych? 

Jedna z najbardziej prawdopodobnych teorii zakłada, że był to zawoalowany sposób, aby poinformować Bronisławę Landgarten, że jej rodzina trafiła do obozu zagłady. 

Tajemniczości pocztówce dodają daty. Została ona wysłana 19 września, co mogłoby wskazywać, że Wirtheimowi udało się przeżyć trzy miesiące w obozie zagłady — gdzie eksterminacja następowała w kilka godzin po przybyciu pociągu. Czyżby wszedł w skład grupy zajmującej się usuwaniem ciał, a może należał do brygady leśnej, która pracowała poza obozem przy wycinaniu a następnie wplataniu świeżych drzew iglastych w ogrodzenie? Czy żyła również rodzina Bronisławy? Być może w chwili, gdy kartka została nadana, byli już wśród setek tysięcy ofiar, a Wirtheim chciał w ten ukryty sposób poinformować ich córkę, że zginęli w obozie. 

Ewa Koper z Muzeum-Miejsca Pamięci w Bełżcu przytacza historię innej krakowskiej rodziny, która także otrzymała pocztówkę z obozu zagłady. Kontakt więźniów ze światem był prawie niemożliwy, co nasuwa podejrzenia, że w przekazywaniu korespondencji uczestniczyły osoby trzecie. Być może byli to strażnicy, być może udało się przekazać list komuś z miejscowych. 

Jak podkreśla historyczka pocztówki z obozu zagłady to pojedyncze przypadki, o których wiemy jedynie z przekazów. Żadna z nich się nie zachowała. Do naszych czasów nie przetrwał również list, który jeden z kolejarzy włożył do drugiej, zaadresowanej przez siebie, koperty wraz z wyjaśnieniem, w jaki sposób korespondencja do niego trafiła. O liście opowiedział syn ofiar obozu.

Znane są przypadki, gdy deportowani prosili kolejarzy o przekazanie listów. Wiezieni na śmierć w drodze wyrzucali kartki przez szpary wagonów, licząc, że ktoś je znajdzie i wyśle do ich bliskich. Było to nieme błaganie, by poinformować ludzi, których kochali, że z tej podróży nigdy już nie wrócą... 

Bełżec: Obóz zagłady, który skrzętnie wymazywano z historii

Po “zakończeniu działalności" w grudniu 1942 r. ślady po miejscu kaźni w Bełżcu skrzętnie zacierano. Gdyby nie pamięć okolicznej ludności i informacje, które podczas jego funkcjonowania uzyskały żydowskie i polskie organizacje, być może do dziś nie wiedzielibyśmy jaką makabryczną tajemnicę skrywa ta ziemia. W obozie zagłady w Bełżcu, gdzie naziści “uczyli" się mordować na wielką skalę, zginęło ponad 430 tysięcy ludzi. Ocalało jedynie dwóch, którzy przeżyli wojnę i mogli opowiedzieć o zbrodni dokonywanej przez zwolenników Hitlera w tej niepozornej miejscowości na Lubelszczyźnie.

Bełżec przez wiele lat był zapomnianą kartą w historii. O wydarzeniach, które się tu rozegrały, przypominał jeden, niewielki pomnik postawiony w latach 60. Od 2004 r., jako oddział Państwowego Muzeum na Majdanku, działa Muzeum-Miejsce Pamięci w Bełżcu, które w tym tygodniu obchodzi 18-lecie istnienia.

“I nigdy ich już więcej nie widzieliśmy"

Mieszkańcy Krakowa oraz turyści, którzy odwiedzą to miasto w czerwcu, będą mogli poznać historię wysiedleń w 1942 r. z relacji naocznych świadków. Główne uroczystości upamiętniające 80 rocznicę deportacji z krakowskiego getta odbędą się w dniu 4 czerwca 2022 r., a przez cały miesiąc na Placu Bohaterów Getta będzie można doświadczyć ogromu tej tragedii za sprawą wystawy przygotowanej przez Katarzynę Kocik z Muzeum Historycznego Miasta Krakowa Apteka “Pod Orłem". Wybór miejsca wystawy nie jest przypadkowy — dawny Plac Zgody — to tutaj w pierwszych dniach czerwca 1942 r. gromadzono Żydów przed ich deportacją. Obecnie miejsce to, jest wielkim pomnikiem, na którym Piotr Lewicki i Kazimierz Łatak "ustawili" metalowe krzesła zainspirowani opisem Tadeusza Pankiewicza po likwidacji getta:

***

Zobacz również:

Nie potrzebowali wież strażniczych i drutów kolczastych. Stamtąd nie było ucieczki

Stanisława Leszczyńska: Kobieta, która nie bała się nawet Mengelego

"Polscy Żydzi byli zamożni? To mit"

Styl.pl
Dowiedz się więcej na temat: II wojna światowa | Holocaust
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy