Reklama

Marta Grycan: Kto kocha życie, kocha też jedzenie

Od jakiegoś czasu Marta Grycan rzadziej pokazuje się na salonach. Powód? Pisze książki kulinarne. Za sobą ma już trzy, a w przygotowaniu jest kolejna. Hołduje w nich sztuce kulinarnej południa Europy i przyznaje, że dla smaku warto poświęcić wiele. Nawet kilka centymetrów w biodrach.

Z Martą Grycan spotykam się na Krakowskich Targach Książki, gdzie promuje swoje książki. Pytam o gorzko-kwaśne relacje w show-biznesie i rozkoszne dolce vita w rodzinnej kuchni.

Karolina Siudeja, Styl.pl: Widzę, że przyjechał z panią mąż. Zawsze pani towarzyszy?

Marta Grycan: - Tak. Gdy jedziemy gdzieś dalej, to Adam zwykle jedzie ze mną. Bardzo mi pomaga, jest świetnym kierowcą. Ja sama też prowadzę, ale zdecydowanie wolę być wożona (śmiech).

Ale czy to aby nie z zazdrości tak za panią wszędzie podąża?

Reklama

- Nie. Myślę, że z miłości.

Czy to prawda, że mąż oświadczył się pani po godzinie znajomości?

- Tak, to prawda. Może pani go o to zapytać... Widzę, że kiwa potwierdzająco głową... I jaki dumny!

Jak pani wtedy zareagowała?

- Byłam bardzo zaskoczona. Nie powiedziałam od razu tak. Musiał jednak trochę się o mnie postarać.

Jesteście małżeństwem od 22 lat. Jaki jest wasz przepis na udany związek?

- My nie tylko się kochamy, ale po prostu się lubimy. Sądzę, że teraz, po tylu latach małżeństwa jesteśmy ze sobą chyba jeszcze szczęśliwsi niż byliśmy na początku. Lubimy spędzać ze sobą czas, zawsze mamy o czym rozmawiać. Czasami, gdy późno w nocy wracamy z przyjęcia, parkujemy w garażu i wtedy mój Adam otwiera okno w samochodzie, włącza muzykę i tańczymy.

Ma też pani przepis na wychowanie córek?

- Na to nie ma jednego sprawdzonego przepisu... Choć moje dziewczyny wychowywały się w tym samym domu i dostały tyle samo miłości, każda z nich ma inny charakter, każda jest indywidualistką. Mój przepis na ich wychowanie to chyba po prostu otwartość.

- Zawsze mam dla nich czas, zawsze wysłucham, po prostu zawsze jestem. My prawdę mówiąc jesteśmy jak typowa włoska rodzina - cały czas razem. Nie robimy tego tylko na pokaz, naprawdę jesteśmy nierozłączni. Gdy wyjeżdżamy na wakacje - zawsze zabieramy ze sobą córki. Nie wyobrażam sobie wakacji bez nich.

A młodzież się nie buntuje? Nie woli bawić się bez mamy?

- Na szczęście nie.

A jeśli przyjdzie taki czas, że powiedzą pani "nie"?

- To nie będę ich ograniczać. Jeśli zechcą odejść, to dostaną wolność. Jestem pewna, że będą chętnie wracać do domu. Zawsze uważałam, że bliskim osobom należy dawać dużo wolności. To się tyczy zarówno związków damsko-męskich, jak i relacji rodzice - dzieci.

Show-biznes, w którym zaistniała pani z córkami, bywa trudny i bezlitosny. Rządzi się swoimi prawami. Nie boi się pani, że to je zepsuje?

- Nie. Mam do moich córek pełne zaufanie. Wiem też, że nie zrobiłyby niczego, czego wcześniej ze mną nie skonsultują.

Tu, na targach, co chwilę podchodzą do pani fani. Pozują z panią do zdjęć, proszą o autograf i... zadają pytania. Jakie?

- Głównie podchodzą młode dziewczyny i o coś pytają. One są odważniejsze i bardziej otwarte niż osoby starsze. Pytają jednak o coś zupełnie innego niż to, o czym piszę w moich książkach. Nie pytają o kuchnię, raczej o kobiece tematy, urodę lub o moje kontrakty z córkami. Czasami proszą też o radę, np. jak się ubrać.

I co im pani odpowiada?

- Zawsze odpowiadam im, że przede wszystkim nie należy skupiać się na tuszowaniu wad, tylko na podkreślaniu atutów swojej urody. Odradzam ubieranie za dużych ubrań, tych wielkich worków, pod którymi pozornie ukrywa się niedoskonałości, a w których tak naprawdę wygląda się dużo gorzej.

- Mówię, że trzeba spojrzeć w lustro, uśmiechać się do swojego odbicia i polubić siebie. Kobieta powinna wiedzieć, co ma najlepszego - jeśli są to nogi, niech nosi krótsze spódnice, jeśli biust, to nich go nie zakrywa, tylko wyeksponuje ładnym dekoltem.

Kilka razy na czerwonym dywanie wystąpiła pani w sukniach własnego projektu. Ma pani ambicje, by - jak wiele celebrytek - zostać także projektantką?

- Ja cały czas coś projektuję. Jednak ciągle robię to wyłącznie dla siebie. W mojej szafie jest bardzo dużo rzeczy, które zaprojektowałam sama. Ma to wiele zalet. Pierwsza jest taka, że projektując dla siebie mam pewność, że nie spotkam na przyjęciu nikogo w takiej samej ani nawet podobnej kreacji. Druga - bardzo praktyczna - to odpowiednie dopasowanie stroju.

- Przez mój biust, a raczej przez dużą różnicę między biustem a talią, nie mogę kupić nic, co jest dopasowane tak, jakbym sobie tego życzyła. Nie wiem czemu producenci wychodzą z założenia, że jeśli kobieta ma duży biust to jest też szeroka w talii!? Jeśli już znajdę coś odpowiednio wąskiego w pasie - wówczas w biuście na pewno się nie dopnę. W Polsce ciągle jest w tej kwestii luka na rynku modowym. Na szczęście na świecie już prawie wszyscy potępiają anoreksję i doceniają prawdziwe kobiece kształty.

Czyta pani komentarze, które internauci piszą na jej temat?

- Osoba szczęśliwa i zadowolona z siebie nie ma potrzeby krytykować innych. Ja przyjmuje innych takimi, jakimi są. Gdy sama słyszę słowa krytyki - jest mi po prostu szkoda tych ludzi.

Czytaj dalej na następnej stronie.

Pani córki też pewnie nie raz spotkały się z ostrymi komentarzami na swój temat. Płynęły łzy przed komputerem?

- Na szczęście nie! Uważam to za swój ogromny sukces. One mają takie samo jak ja poczucie własnej wartości, a to sprawia, że byle co nie może ich dotknąć. Cieszę się, że wyrosły na osoby, które są świadome własnej wartości i nie uginają się pod ciężarem pospolitej krytyki.

- Polacy lubią dokuczać. To nasza wielka wada. Pod tym względem powinniśmy się nauczyć sporo np. od Włochów. Bo choć pozornie jesteśmy bardzo podobnymi narodami, tak samo głośnymi i żywiołowymi, to nam brak optymizmu i uśmiechu. Na południu na dzień dobry daje się każdemu kredyt zaufania i obdarza sympatią. U nas na dzień dobry każdy musi dostać po nosie. Nie wiem, czemu tak się dzieje, ale niestety, w Polsce prawie wszyscy na siebie plują.

Show-biznes bywa bezlitosny. Jest w nim miejsce na przyjaźń?

- Ja jestem niepoprawną optymistką i ciągle wierzę, że tak. Trzeba trafić tylko na odpowiednich ludzi.

Kiedyś sporo pisano o pani przyjaźni lub, wręcz przeciwnie, szorstkiej przyjaźni z Magdą Gessler. Jak to jest naprawdę? Jest sympatia czy wojna na noże?

- Żadnej wojny na noże nie było. Ja Magdę lubię i cenię. Kiedyś, gdy miałyśmy więcej czasu, dzwoniłyśmy do siebie, teraz niestety z wolnym czasem jest znaczenie gorzej. Z mojej strony jednak nic się nie zmieniło.

Panią i córki widać w mediach ostatnio nieco mniej. Unikacie czerwonego dywanu?

- Nie unikamy. Po prostu postanowiłam skupić się na mojej pasji kulinarnej i książkach, które piszę. Przez pewien czas w mediach moje działanie było źle odbierane, wszyscy skupiali się na tym, w jakim jestem stroju lub gdzie się pojawiłam. Ja oczywiście nadal będę przychodzić , ale tylko na skrupulatnie wybrane wydarzenia.

Porozmawiajmy zatem o gotowaniu. Skąd pomysły na dania, które znalazły się w pani książkach? Zna je pani z rodzinnego domu?

- Wiele wyniosłam z domu, choć muszę przyznać, że rzadko gotuję tradycyjne polskie dania. Przepisy, jakie umieszczam w moich książkach, to przede wszystkim, dania, które zachwyciły mnie podczas podróży, a w naszym domu niepodzielnie króluje kuchnia śródziemnomorska. Podczas podróży odwiedzam zawsze małe restauracyjki, np. gdzieś we Włoszech czy Hiszpanii. I zawsze zaglądam tam, gdzie jadają tylko miejscowi, gdzie staruszkowie przesiadują godzinami paląc papierosy i popijając wino i - choć sama nie palę - wówczas dym mi nie przeszkadza.

- Lubię jadać w portowych restauracyjkach, w małych wioskach, w których nawet nie ma hoteli , i żeby tam dotrzeć, trzeba mieć kogoś znajomego na miejscu, kto nam je poleci. To zakątki, w których zatrzymał się czas.

Jaki jest popisowy przepis Marty Grycan?

- Zawsze jest to coś innego. Ostatnio są to salaminy (grubo mielone włoskie kiełbaski - przyp. red.) z warzywami i różowym czosnkiem. Muszę pani powiedzieć, że ja tak bardzo kocham gotować, że ciężko byłoby mi wybrać jedną rzecz, która najchętniej serwuję. Dla siebie wybrałabym na pewno steki. Uwielbiam je. Zawsze powtarzam, że ze słodyczy najbardziej lubię steki.

Dobrze wysmażone?

- Nie. Raczej "rare", czyli krwiste.

Konkretna z pani babka!

- Może nieco drapieżna. Ale cóż, mam grupę krwi 0 i naprawdę coś w tym jest...

W książce "Moja Dolce Vita" pisze pani, że przekazuje w niej receptę na to, jak być młodym i szczęśliwym nie odmawiając sobie niczego.

- To moja filozofia: życie należy wyciskać jak cytrynę i umieć się cieszyć dniem codziennym, bo nigdy nie wiemy, co przyniesie jutro.

A jeśli zbliża się ważne wydarzenie, podczas którego zamierza się pani pokazać publicznie, to zmienia pani swoją dietę i mówi sobie "Teraz trzeba zacisnąć pasa, by potem wyglądać dobrze"?

- Czasami tak mówię, ale nie dotyczy to wystąpień publicznych. I jakoś ciężko dotrzymać mi sobie samej słowa w tej kwestii (śmiech)...

A te wszystkie doniesienia o dietach?

- Są zdecydowanie przesadzone. Ja od wielu lat się nie zmieniam, nie stosuję diet. Jedyne, co robię, to raz na jakiś czas przechodzę na detoks. Ale nie chodzi w nim o to, żeby się odchudzić, ale o oczyszczenie organizmu. Dzięki detoksowi skóra jest ładniejsza, włosy się błyszczą, czuję lepiej, mam więcej energii. A jeśli dodatkowo zrzucę kilka kilogramów, to fajnie, ale jest to raczej efekt uboczny niż cel. Śmieję się, że jestem na diecie cud - jem wszystko, a jak schudnę, to cud!

- Moja kuchnia jest lekka, królują w niej warzywa, jest w niej dużo ziół, czosnku, dobrej oliwy. Uważam, że ten, kto kocha życie, kocha też jedzenie. Nie znam ludzi, którzy są szczęśliwi odmawiając sobie jednej z największych przyjemności na świecie, jaką jest dobre jedzenie. Oczywiście, nie można popadać w skrajności i podobnie jak nie można nadużywać alkoholu, nie można też nadużywać niektórych składników w kuchni.

W wielu wywiadach przyznała pani, że całą rodziną lubicie godzinami biesiadować, tak jak robią to Włosi.

- Za to właśnie uwielbiam kuchnię śródziemnomorską - jest na tyle lekka, że można sobie pozwolić na to, aby posiłek składał się z kilku dań. Włochów podziwiam za umiejętność biesiadowania. Marzy mi się otwarty, wielopokoleniowy dom, taki, w którym mama swoim uśmiechem i smaczną kuchnią potrafi przyciągnąć wszystkich domowników do wspólnego stołu.

- Mam nadzieję, że gdy moja mama w końcu skończy pracować, uda mi się ją do nas ściągnąć. Moje dziewczyny pewnie kiedyś wyjadą za mąż i wszyscy razem będziemy spotykać się na kolacjach w jeszcze większym gronie niż teraz.

Do gotowania dla najbliższych zachęca pani także w najnowszej książce "Dziennik smaków". To pamiętnik, książka kucharska czy kalendarz?

- Wszystko po trochu. To jest kalendarz uniwersalny, bez konkretnych dat, nadaje się więc na każdy rok. Przypominam w nim o ważnych świętach i wydarzeniach. Opowiadam o moich doświadczeniach kulinarnych z różnych pór roku i podpowiadam, jakie pyszności można wówczas przygotować.

- Jesienią w Polsce królują jabłka, wiec polecam np. tartę tatin. Jesień to też powrót do szkoły - podsuwam więc pomysły na szybkie dania, które przydadzą się każdej pracującej mamie. Listopad to sezon na dynie, a w grudniu znajdą państwo przepisy na moje ulubione świąteczne dania. W "Dzienniku smaków" jest też sporo miejsca na notatki, żeby każdy mógł zrobić z niego swój osobisty zeszyt z przepisami. Chciałabym zobaczyć ,,Dziennik smaków" w całości zapisany czyimiś notatkami i przepisami - to będzie mój największy sukces.

Można gotować z pani książką jako inspiracją i modyfikować przepisy wedle uznania?

- Oczywiście! Moich przepisów nie trzeba trzymać się sztywno. Jeśli czegoś akurat nie mamy w domu, nie musimy biec do sklepu, by to kupić. Wiele składników z powodzeniem można zastąpić innymi. Zachęcam do eksperymentowania w kuchni. Ja sama do gotowania, podobnie z resztą jak do życia, podchodzę bardzo elastycznie.

Rozmawiała: Karolina Siudeja

Styl.pl
Dowiedz się więcej na temat: Marta Grycan
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy