Reklama

Życie jak partia szachów

Jak żyli Rosjanie między 79 a 2000 rokiem? Czy mistrzowie szachowi należeli do klasy uprzywilejowanej? Co czekało tych, którym udało się uciec? Upadające mocarstwo jest tłem dla szalonych namiętności (do jakich zdolna jest jedynie "szeroka rosyjska dusza") w powieści Olgierda Świerzewskiego - polskiego pisarza, który odważył się napisać rosyjską książkę.

Izabela Grelowska, Styl.pl: W swojej powieści "Zapach miasta po burzy" przedstawia pan Rosję od 79 roku do końca lat 90. To ogromne przedsięwzięcie...

Olgierd Świerzewski: - Takie tło było niezbędne, aby czytelnik mógł lepiej zrozumieć ten kraj i bohaterów mojej książki. Rok 1979 to doskonały moment, w którym możemy mówić o starym, typowo breżniewowskim, komunizmie. To także początek radzieckiej interwencji w Afganistanie. Przedstawiony w powieści okres to czas mający ogromny wpływ na kształtowanie się mentalności współczesnych Rosjan. Koniec akcji przypada na początek rządów Putina. To dobry moment na postawienie pytań o przyszłość kraju. Dzisiaj znamy już odpowiedzi, ale z punktu widzenia głównych bohaterów była to zagadka. Czytelnik może się zastanowić, jak ci ludzie żyją dzisiaj.

Reklama

A gdyby pan miał odpowiedzieć?

- Wydawca poprosił mnie, abym stworzył list głównego bohatera, Olega Antonowa, do polskich dziennikarzy pisany dzisiaj w 2014 roku. Oleg zastanawia się w nim, czy nie powinien wyemigrować, bo został już kilkakrotnie aresztowany za uczestnictwo w protestach przeciwko polityce władz. Natomiast dla Romancewa nowa Rosja, to mógłby być świat, do którego wróciłby z emigracji i odnalazł się znakomicie.

Czy wyobrażał pan sobie, jak ta książka mogłaby zostać przyjęta w Rosji?

- Może nawet lepiej niż w Polsce. Nie wydaje mi się, aby zawierała ona jakąś krytykę Rosji lub Rosjan, a stanowi raczej refleksję nad życiem ludzi w ramach pewnego systemu. Z drugiej strony smutne jest to, że nikt, nawet my ludzie Zachodu, nie ma koncepcji, czym zastąpić ten system. Moment po upadku komunizmu, w którym nastąpiły rządy Jelcyna rysuje się jako chaos. Rosjanie nazywają to "drugą smutą". Problem polega na tym, że Rosjanie nie mają w swojej historii tradycji demokratycznych, do których mogliby dziś nawiązać.

Dlaczego to ludzie Zachodu powinni mieć tę koncepcję? Może Rosjanie powinni rządzić się wg własnych idei...

- Tak, Rosjanie uparcie to powtarzają, a my twierdzimy, że powinni iść w kierunku demokracji zachodniej.

Rosjanie są bardzo dumnym narodem, wszelkie niedostatki demokracji zawsze tłumaczą sobie wyższą koniecznością, jak dobro narodu, dobro państwa, poczucie imperialnej potęgi. To sprawia, że mówią: "Ok, nie ma u nas pewnych wolności, ale za to mamy potężne państwo. Najsilniejsze na świecie". Ten rodzaj myślenia jest tam bardzo silnie zakorzeniony.

Napisał pan książkę rosyjską, a literatura rosyjska należy do najlepszych na świecie.  Nie bał się pan wchodzić na taki grunt?

- Nie bałem się, ponieważ wśród moich przodków są czystej krwi Rosjanie. Moje prababki nie mówiły po polsku ani słowa, moi dziadkowie rodzili się w St. Petersburgu. To powoduje, że dobrze czuję ten klimat, doskonale rozumiem język i mentalność i wiem, że moja książka jest autentyczna.

W Rosji wszystko jest "podniesione do wyższej potęgi". Np. Polsce mówi się o miłości z dystansem, nie chce się wierzyć, że ktoś kocha na zatracenie. W Rosji jest to standard. Ta książka zawiera jakiś element moich własnych doświadczeń, chciałem się za jej pomocą rozliczyć z samym sobą. I ta silniejsza warstwa emocjonalna była mi potrzebna.

Recenzje książki są bardzo pozytywne, ale często pojawia się w nich słowo "bezczelny"...

- Pan Carlos Marrodan Casas, tłumacz Zafona i Marqueza, użył takiego sformułowania, zresztą bardzo prowokacyjnie i trafnie, dla zilustrowania połączenia zimnej, wykalkulowanej gry, jaką są szachy z bardzo bogatym światem wewnętrznym bohaterów, z nagromadzeniem w nich pasji, energii i życiowych namiętności. Zestawienie tych elementów wydaje się nie do pogodzenia, ale właśnie na napięciu między tymi światami buduję dramaturgię tej historii.

Ile jest w tej książce prawdy, a ile fikcji?

- Jest dużo wydarzeń historycznych. Postacie historyczne przeplatają się z fikcyjnymi, podobnie wydarzenia jak np. sławna partia szachów jednego z mistrzów szachowych z Breżniewem.

Jest to wydarzenie fikcyjne?

- Raczej tak, choć chodziły plotki, że jeden z szachistów grywał wieczorami z Breżniewem. Natomiast on sam to dementował.

Prawdziwa jest za to postać partnerki jednego z mistrzów, która była szpiegiem i uczestniczyła w polityczno - szpiegowskich prowokacjach. Taki fakt rzeczywiście miał miejsce.

Wprowadzał pan do książki tylko ważne wydarzenia historyczne?

- Są też często drobiazgi i anegdoty, ale nie można było uciec od wydarzeń, które wpływały na życie całych pokoleń. W każdej rodzinie był ktoś, kto służył w Afganistanie albo Czeczenii. Cały kraj żył takimi sprawami jak embargo na loty Aerofłotu, czy bojkot olimpiad.

Czy natrafił pan na anegdoty, które pana zadziwiły?

- Niedawno świat emocjonował się skokami Baumgartnera ze stratosfery. Studiując historię miasta Wolsk trafiłem na informację, że dwóch śmiałków, pilotów armii radzieckiej, skakało ze stratosfery na poligonie właśnie w okolicach Wolska. Jeden z nich zginął.

Wątek sportowy jest w książce bardzo silny. Życie mistrzów szachowych znacznie się różniło od życia przeciętnych obywateli. W pana powieści mają oni znacznie większe możliwości, podróżują...

- Wyjazdy zagraniczne były częścią uprzywilejowanego życia sportowców. Jedni uważali, że można iść na wszelkie kompromisy z władzą, aby korzystać z takich przywilejów. Natomiast ten, kto raz podpadł władzy, był objęty zakazem wyjazdów. Na czarną listę trafiały też osoby rozwiedzione, które nie miały do kogo wracać.

Część sportowców rzeczywiście korzystała z okazji i uciekała. Inni wracali nie wyobrażając sobie życia poza Rosją, bo mimo wszelkich bolączek i problemów Rosja ma w sobie potężny magnetyzm. Jeden z bohaterów książki ucieka, ale zamiast korzystać z wolności, zapija się na śmierć z tęsknoty za krajem. Rosjanie mogą teraz kupować wille na Lazurowym Wybrzeżu, ale to tylko zewnętrzna oznaka bogactwa. Mogą spędzać tam czas, ale muszą mieć poczucie, że w każdej chwili mogą wrócić do siebie.

Styl.pl
Dowiedz się więcej na temat: Izabela Grelowska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy