Reklama

Chamscy nie byliśmy a dla dam przyjemni

Uwodził, zdradzał, romansował. Ale wszystko z klasą.

Starszym Panem został tuż po czterdziestce. Dopóki był to żart i puszczenie oka do publiczności, świetnie się bawił. Prawdziwa starość go przerażała. Jeremi Przybora czerpał z życia pełnymi garściami i perspektywa, że starzejąc się, będzie tracił je kawałek po kawałku, była dla niego nie do zniesienia. Przed tym nie mógł go uchronić nawet jego legendarny fart. W grudniu - już bez niego - świętowaliśmy setne urodziny.

A miał zostać dyplomatą

Przyszedł na świat w Warszawie, w rodzinie ziemiańskiej. Wychowywany był na panicza. Podobno do szkoły powszechnej w Bydgoszczy, gdzie dorastał w rodowym majątku, woziła go karoca z herbem. Z wczesnego dzieciństwa najbardziej zapadły mu w pamięć opowieści babki.

Reklama

- Ta wytworna i ładna dama była mistrzynią swoistego słowotwórstwa. Na widok czyjejś zbolałej miny mówiła: "Co ci dolega, kochanie? Jesteś dziś straszliwie zdupiesiały" - wspominał Jeremi Przybora.

Przyszły autor niezapomnianych przebojów dorastał, słuchając pieśni w wykonaniu matki.

- Co prawda ułani padali jak muchy, ale jakoś tak optymistycznie, radośnie, wręcz ochoczo - mówił. - Potem moją edukację muzyczną przejęła siostra, która sobie akompaniowała na fortepianie i śpiewała romanse.

Pan Jeremi ukończył ewangelickie Gimnazjum im. Mikołaja Reja w Warszawie. Po maturze wybrał studia w Szkole Głównej Handlowej oraz na wydziale anglistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Nauki nie ukończył i marzenia rodziny o tym, że zostanie dyplomatą, legły w gruzach. Za to przez blisko rok pracował jako guwerner u znajomych właścicieli ziemskich.

W końcu wziął udział w konkursie na spikera.

- Na dwa lata przed wybuchem wojny zacząłem pracować w Polskim Radiu. Pomogła mi w niej wyniesiona z domu nienaganna polszczyzna, znajomość angielskiego i francuskiego, który był wtedy drugim obowiązkowym językiem w radiu - wspominał. Okazało się, że jest stworzony do tej roboty. Odkrył również, że ma jeszcze jeden talent. Do podrywania dziewcząt, których serca zdobywał pisząc wiersze.

Szczęściarz Przybora

We wrześniu 1939 roku pisał: "Nie wiedziałem wtedy, że po raz ostatni patrzę na tamten mój świat tuż przed pierwszym aktem jego całopalenia". Przy całym okropieństwie wojny, los potraktował go łagodnie. Podczas okupacji mieszkał na warszawskiej Sadybie, gdzie, jak twierdził, łapanka zdarzyła się raz. W czasie wojny był sprzedawcą, urzędnikiem w Zarządzie Miejskim, dorabiał też w firmie handlującej rurami i blachami.

Zaraz po wybuchu wojny, pan Jeremi ożenił się z Marią Burską, do której wzdychało pół Warszawy. Ich historia, przynajmniej na początku, przypominała bajkę. On był znanym spikerem, ona gwiazdą. Z siostrami tworzyła trio sióstr Burskich. Rok przed końcem wojny przyszła na świat ich córka Marta...

Iluzja szczęścia prysła, gdy przyjaciółka Marii doniosła jej, że Jeremi notorycznie romansuje. Padło wiele gorzkich słów, kazała mu się wynosić. Czego żałowała.

- Choć kochało mnie wielu, ja żadnego nie mogłam pokochać. Bo żaden z nich jemu nie dorównywał - mówiła.

Po zakończeniu wojny pan Jeremi postanowił wrócić do radia. Musiał ukryć swoje pochodzenie. Zadeklarował się jako syn rolnika. Wstąpił też do partii. Proponowano mu pracę w największych rozgłośniach w kraju. Wybrał Bydgoszcz, bo zaoferowano mu... mieszkanie.

Nie trwało jednak długo, bo upomniała się o niego Warszawa. Wrócił do stolicy, a na korytarzu Polskiego Radia spotkał znajomego Jerzego Wasowskiego. Powołali do życia Teatrzyk Eterek. I rozpoczęli przyjaźń i współpracę na całe życie.

- Czasem nawet prywatnie prowadziliśmy głupie rozmowy na antenie radia - wspominał Przybora. Dziesięć lat później, w 1958 roku, zamienili radio na telewizję.

- Chyba to było zrządzenie najwyższych czynników, że spotkałem Jerzego Wasowskiego, a jemu też widocznie byłem pisany, jako ten, który wskutek strasznego nieporozumienia, wskazał mu, czym powinien się w życiu zajmować - mówił.

Rok później pan Jeremi w końcu otrzymał rozwód od pierwszej żony Marii. Nie tracąc czasu, niepoprawny wielbiciel kobiet, ożenił się z Jadwigą Berens. Para miała już syna, Konstantego, zwanego "Kotem". Ten związek też skończył się rozwodem. Przybora nie przestawał romansować.

Jedną z jego miłości była Agnieszka Osiecka. "Teraz wiem na pewno, że jesteś najważniejszy ze wszystkiego, co mam (chociaż w końcu tak bardzo Ciebie nie mam)" - pisała w jednym z listów do Jeremiego Przybory poetka.

Stracił miłość i radość życia

W latach 60. pan Jeremi poznał Alicję Wirth. Była miłością jego życia. Zajmowała się scenografią Kabaretu. Byli razem przez 33 lata. Dzielili czas między Warszawę, a dom nad Pilicą.

Gdy w 2000 roku pani Alicja zmarła na raka, świat pisarza zaczął się kurczyć. Stał się samotnikiem, jak ognia unikał fotografów, przestał tworzyć. Już nie cieszyło go życie. Jak pisał: "Wśród przymiotów Stwórcy, jak wszechpotężny, wszechobecny, wszechmiłosierny, brak takiego, który by wskazywał na to, że jest wszechdowcipny, że ma poczucie humoru".

Zmarł w marcu 2004 roku. Do ostatnich chwil towarzyszyli mu syn i wnuczka Ania.

JL

Życie na gorąco
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy