Reklama

Kinga Fukushima: Japonia to nie tylko kwitnące wiśnie

- Mieszkam w Japonii od prawie dwóch lat i z przykrością stwierdzam, że mam więcej powodów do narzekania, niż cieszenia z samego doświadczenia. Zderzyłam się z prawdziwym życiem, które znacznie odbiega od tego, co widzi się choćby w mediach społecznościowych. Teraz mogę śmiało stwierdzić, jak ktoś postrzega Japonię, spoglądając wyłącznie na zdjęcia, które publikuje na swoim profilu - mówi Kinga Fukushima, Polka i kulturoznawczyni, która mieszka wraz z mężem Japończykiem w Tokio.

Sara Przepióra, Interia: Dlaczego wybrałaś akurat Japonię?

Kinga Fukushima:
- Kulturą Japonii i językiem japońskim interesowałam się od najmłodszych lat, ale wyjazd tam wydawał mi się nierealny. Wszystko się zmieniło, gdy poznałam swojego obecnego męża, Yuto. Po wielu godzinach rozmów i utrzymywania przyjaźni na odległość przez dziewięć miesięcy w końcu spotkaliśmy się w Polsce. Moja rodzina bardzo go polubiła. Gdy mu zaufali, pozwolili mi wyjechać na dłużej do Japonii. Od tego czasu przygotowywałam się do przeprowadzki na inny kontynent, bo wiedziałam, że z czasem to nastąpi - zaczęłam uczyć się intensywnie języka i poznawać coraz lepiej tamtejsze obyczaje.

Reklama

Jak wyobrażałaś sobie Japonię?

- Całą wiedzę o kraju czerpałam z książek, wywiadów, portali poświęconym Japonii i wykładów na uczelni. Wydawało mi się, że Japonia to idealny kraj dla mnie: mieszkają w nim cudowni ludzie, język brzmi niesamowicie, na każdym kroku można zetknąć się z wyjątkową kulturą. Jako introwertyczka idealizowałam zamkniętych w sobie Japończyków i byłam przekonana, że świetnie odnajdę się w tym społeczeństwie. Byłam zafascynowana japońskim systemem zarządzania, niską przestępczością, brakiem niedociągnięć ze strony rządu oraz filozofią czerpania radości z chwili, którą, według fachowej literatury, miał wyznawać każdy mieszkaniec Japonii. Szybko okazało się, że cała wiedza, jaką przyswoiłam, mieszkając w Polsce, nie ma odzwierciedlenia w rzeczywistości.

- Mieszkam w Japonii od prawie dwóch lat i z przykrością stwierdzam, że mam więcej powodów do narzekania się, niż cieszenia z samego doświadczenia. Zderzyłam się z prawdziwym życiem, które znacznie odbiega od tego, co widzi się choćby w mediach społecznościowych. Teraz mogę śmiało stwierdzić, jak ktoś postrzega Japonię, spoglądając wyłącznie na zdjęcia, które publikuje na swoim profilu. Przeciętny turysta spędzający tydzień w Japonii, będzie wszystkim oczarowany - pochwali się zdjęciami sakury lub starszego Japończyka czytającego gazetę w pociągu. Sama w ten sam sposób romantyzowałam kraj. Teraz nie jestem w stanie zliczyć, ile rzeczy doprowadza mnie tutaj do szału.

Pamiętasz, która z tych rzeczy sprawiła ci trudność jako pierwsza?

- Z językiem japońskim problem zaczął się niemal od razu, ponieważ każda wizyta w urzędzie wiązała się z wypełnieniem dokumentów przy użyciu kanji (przyp. red. znaki logograficzne stanowiące element pisma japońskiego), którego użycie pochłania dużo czasu. Największą trudnością jest jednak porozumienie się z personelem. Dodam, że o pisaniu lub rozmawianiu po angielsku można zapomnieć. Japończycy nie chcą lub nie potrafią go używać.

- Nie od razu rozumiałam, co Japończycy do mnie mówią, nie wspominając już o mówieniu po japońsku. Nawet w sklepie z trudem się odzywałam, a kasjer, jakby na złość, w odpowiedzi zadawał mi kolejne trzy pytania, z których rozumiałam tylko niewielką część. Problem z komunikacją może wydawać się błahy, ale nie każdy tak samo radzi sobie ze stresującymi sytuacjami.

Znałaś język japoński przed przeprowadzką?

- Uczę się go od 5 lat. Zawsze byłam pilną uczennicą na studiach i wydawało mi się, że dobrze znam język. Jak tylko wylądowałam w Japonii, zrozumiałam, że to dopiero początek mojej nauki. Zwykła wizyta w sklepie była dla mnie wyzwaniem. Wiedziałam, że w pewnym momencie będę musiała się zmierzyć z żywym językiem. Mieszkając w Polsce nigdy o tym nie myślałam, bo miałam swobodę w komunikowaniu się z innymi. Tutaj wyjście do kawiarni kojarzyło mi się tylko ze stresem. Oczywiście z każdym dniem daję z siebie wszystko, aby ten lęk przezwyciężyć. Staram się sama chodzić do restauracji,  kawiarni, księgarni, czy na zakupy.

Jak odnajdujesz się zatem w pracy?

- Teraz czuję się w niej dobrze. Menedżerki bardzo szanują moją ciężką pracę, bo nie każdy w naszym zespole jest tak sumienny jak ja. Uczę nowe osoby i myślę, że daję sobie świetnie radę. Jednak przez pierwsze cztery miesiące ciągle myślałam o tym, żeby się zwolnić. Zostałam wrzucona w wir procesów, o których wcześniej nie miałam pojęcia. Do tego doszła moja bariera językowa i stres związany z nowymi obowiązkami. Nadal mam problem z interakcją z klientami. Denerwuję się, gdy o coś mnie pytają, a nawet jak im pomagam, to nie mogę liczyć nawet na zwykłe "dziękuję", co jest bardzo smutne, zważając na to, że Japończycy słyną ze swojej uprzejmości.

Byłam przekonana, że Japończycy kierują się wyjątkowym na skalę światową etosem pracy i szanują trudy zawodowe innych ludzi.

- Japończycy nieustannie pracują. Chcą dużo zarabiać, aby móc utrzymać siebie i rodzinę, chociaż mam wrażenie, że koronawirus w końcu wymusił na nich naukę odpoczynku (śmiech). Pracoholizm to część japońskiej tożsamości, który trudno wyplewić. Japończycy dążą do osiągnięcia poczucia dobrze wykonanego obowiązku. Znajdą się pracownicy, którzy pod naciskiem ze strony kierowników robią więcej, niż są w stanie udźwignąć fizycznie i psychicznie oraz tacy, którzy potrafią oddzielić życie prywatne od zawodowego. Japończyk-pracoholik wraca do domu nawet o 22, ale często jego obowiązki przeciągają się do późniejszych godzin. Wielu z nich jest tak uzależnionych od pracy, że sami zgłaszają się na niepłatne nadgodziny, żeby móc dalej czerpać radość z morderczej pracy, byleby wypaść dobrze w oczach szefa.

- Etos ciężkiej pracy przekazywany jest im już w szkole, gdzie dzieci często nie przesypiają nocy, aby nauczyć się jak najwięcej i zdać dobrze egzaminy. Z tą różnicą, że dziecięca psychika znacznie gorzej znosi tak wielką presję. Mam wrażenie, że w niektórych szkołach nauczyciele nie dbają o swoich podopiecznych. Problemy poniżanego przez rówieśników ucznia będą prawdopodobnie zbagatelizowane przez pedagogów. Nikt nie przejmuje się zdrowiem psychicznym tych maluchów, a statystyki samobójstw w szkołach są coraz gorsze. W zeszłym roku 479 osób niepełnoletnich odebrało sobie życie. To plaga, z którą Japonia nie może sobie poradzić.

Problem z samotnością jest kolejną?

- Wielu Japończyków nie chce opuszczać rodzinnych domów, a w skrajnych przypadkach nie wychodzą z własnego pokoju. Ci drudzy są określani terminem Hikikomori (引きこもり) . Są też tacy samotnicy, którzy nie widzą sensu w zawieraniu nowych znajomości. Myślę, że to wynika z ich ogromnej potrzeby posiadania prywatności, a nawet "nadprywatności". To odcinanie się od świata może być kolejnym czynnikiem, który wpływa na tak ogromną ilość samobójstw. W końcu jesteśmy gatunkiem, który potrzebuje socjalizacji, a jej brak bardzo źle wpływa na psychikę. W 2020 roku odnotowano 21 tysięcy samobójstw. To wzrost o 3,7 proc. w porównaniu do roku 2019.

Czym jest ta "nadprywatność"?

- Można opisać to zjawisko w różny sposób, ale najlepiej obrazują to japońskie domy, które są centrum prywatności. Gdy przejdzie się przez osiedle, wiele z nich z zewnątrz wygląda na zadbane, za to w środku można dostrzec delikatny nieporządek. Niedaleko mojej stacji stoi dom, którego jedno okno było całe zakryte stosem garnków i innych przedmiotów. Mieszkania są często tak małe, że pranie jest wywieszane u sufitu w miejscu okna. Najczęściej Japończycy montują w domach tzw. mleczne szyby, które zasłaniają cały widok i nie oświetlają odpowiednio pomieszczenia. Nie chcą się bowiem dzielić tym, co znajduje się wewnątrz. Tradycja zapraszania gości do domów też nie należy do najpopularniejszych. Spotkania towarzyskie odbywają się raczej w kawiarniach, restauracjach czy parkach.

Jacy są według ciebie Japończycy?`

- Zazwyczaj opisuje się ich w samych superlatywach: są uczynni, mili, uprzejmi i szanują siebie nawzajem. Według mnie to bzdura. Oczywiście, jak w każdym kraju, zdarzają się ludzie, którzy chętnie pomogą w potrzebie oraz tacy, którzy przejdą obok ciebie obojętnie. Wspominałam już o klientach, którzy nie dziękują za pomoc, ale dam ci też inny przykład. Kilka razy zdarzyło mi się zemdleć w pociągu. Gdy się ocknęłam, jedyne co widziałam, to wpatrzone we mnie z zainteresowaniem oczy. W przepełnionym po brzegi pociągu znalazł się tylko jeden człowiek, który pomógł mi wstać i kupił mi wodę mineralną. Inni Japończycy byli zupełnie odcięci od otoczenia. Nawet tocząca się po pociągu pusta puszka po napoju na robi na nikim wrażenia. Tutaj obowiązuje zasada: każdy ma swoją maskę, której nie chce ściągnąć.

Przecież Japonia to najczystszy kraj na świecie!

- To kolejny stereotyp przekazywany namiętnie przez wielbicieli Japonii, w przeszłości także przeze mnie. Gdy zamieszkałam w Tokio, zaczęłam dostrzegać ciemną stronę japońskich miast: sterty śmieci leżące przy restauracjach, puste butelki, papierki, plastikowe torebki i przebiegające pod nogami szczury. Głównym problemem jest brak koszy na śmieci. Osoby, którym nie w smak noszenie ze sobą własnych odpadów, wyrzucają je na chodnik. Są też miejsca, gdzie ulice lśnią czystością, ale wydaje mi się, że ludzie pomijają problem śmiecenia i brudu, skupiając się na pięknie popularnych miejsc.

Na kolejnej stronie dowiesz się, jak Japończycy walczą z pandemią koronawirusa >>

Czym jeszcze zaskoczyli cię Japończycy?

- Specyficznymi kontaktami damsko-męskimi. Późno dotarłam do tej warstwy społeczeństwa, jaką są perwersyjni Japończycy. Po raz pierwszy zetknęłam się z nią, gdy jechałam pociągiem do pracy. Naprzeciwko siedziała kobieta ubrana w czarny golf z wyciętą łezką w okolicach obojczyka. Obok usiadł starszy mężczyzna. Przez całą drogę nie mógł oderwać wzroku od tego niewielkiego skrawka ciała. Nie minęło wiele czasu i sama zostałam ofiarą obsesyjnych męskich spojrzeń.

- Wybierając się do centrum Tokio w upalny dzień, postanowiłam ubrać bluzkę na ramiączkach z niewielkim dekoltem w serek. Nagle poczułam na sobie wzrok starszego mężczyzny. Zupełnie nie przejmował się tym, że zauważyłam, jak przygląda się moim piersiom. Chciałam zareagować, ale mnie sparaliżowało. W końcu to był pierwszy taki przypadek w moim życiu. Przy najbliższej stacji wybiegłam z pociągu przerażona. Tamten incydent nie był ostatnim - za każdym razem, kiedy odsłonię choć trochę ciała, wgapia się we mnie mnóstwo par męskich oczu. Dopiero w tym roku znalazłam odwagę, żeby zwrócić uwagę kolejnemu dewiantowi, który bezwstydnie patrzył na mnie, jedząc jednocześnie posiłek z żoną i dziećmi w restauracji. Udało mi się go speszyć, wskazując na niego ręką i komentując głośno całą sytuację.

Niewiele mówi się w polskich mediach o trwającej w Japonii pandemii. Jak to wygląda z twojej perspektywy?

- Gdy pandemia rozpoczęła się na dobre w Polsce, w Japonii było spokojnie. Wydawało mi się, że jestem bezpieczna, z dala od choroby siejącej postrach na całym świecie. Koronawirus dotarł w końcu do Japonii, a ja zaczęłam bać się o swoje życie. Mieszkańcy wpadli w panikę, robili zapasy, w sklepach zabrakło papieru toaletowego, makaronu, ryżu czy ramenu w kubeczkach. Rząd oparł działania na tzw. jisuku-yousei, czyli zamiast prawnych zobowiązań narzucanych na obywateli, po prostu prosili ich o pozostanie w domach. Wprowadzanie lockdownu to dla japońskich polityków naruszenie podstawowych praw człowieka. Japończycy za nic mieli prośby, wychodzili z domów, jakby pandemii nie było. Nie przeszkadzały im w tym ogłaszane kilkukrotnie stany wyjątkowe. Kawiarnie, sklepy, restauracje, bary, parki wciąż są odwiedzane tłumnie przez ludzi. Z tego, co zaobserwowałam bary karaoke zostały zamknięte na czas stanu wyjątkowego.

Na szczęście wszyscy karnie noszą maseczki.

- To prawda, maseczki nosi się tu często, w zależności od stanu zdrowia czy indywidualnych preferencji. Sugestie ze strony rządu o codzienne zasłanianiu ust i nosa nie zostały ciepło odebrane przez Japończyków. Wciąż zdarza się, że widuję kogoś bez maseczki w sklepie. Podobny problem jest ze szczepieniami. Teoretycznie proces rozpoczął się w lutym od służby zdrowia i starszych osób, ale zanim podano tym grupom dwie dawki, pojawiły się informacje o dostępności szczepień dla młodszych osób. Do tego zapasy szczepionek nie są uzupełniane. Brakuje informacji o ich dostępności, składzie i ewentualnych powikłaniach. Japończycy obawiają się szczepień, ponieważ nigdy nie mieli wcześniej z do czynienia ze szczepionkami domięśniowymi. Jeśli ktoś pozwala sobie tutaj wbić igłę w ciało, to tylko w formie zastrzyku podskórnego.


Skoro brakuje rzetelnych informacji na temat szczepień przeciwko koronawirusowi, to jakie opinie krążą na ten temat wśr
ód społeczeństwa?

- Ludzie obawiają się skutków szczepień. Powtarzają sobie przeróżne pseudoteorie o nieodwracalnych zmianach skórnych, paraliżu czy śmierci poszczepiennej. W japońskich mediach przekazywane są tylko zdawkowe informacje, anglojęzyczne tytuły nie stanowią źródła wiedzy, więc Japończycy nie mają zaufania do szczepionek. Efekt jest taki, że od lutego do dnia dzisiejszego zaszczepiono w pełni dopiero 20,4 proc. populacji.

Mimo tego rząd zdecydował się na organizację Igrzysk Olimpijskich?

- Olimpiada budzi w Tokio ogromny niepokój przez rosnącą liczbę zakażeń. Społeczeństwo wyraża swój sprzeciw podczas ulicznych protestów, dając rządowi jasny sygnał, że nie zgadza się na organizację wydarzenia. Wypowiedział się na ten temat również sam cesarz Naruhito. Władze chciały, żeby imprezie przyglądała się dziesięciotysięczna widownia, dlatego monarcha musiał ostudzić ich zapędy. Po dwóch tygodniach od podjęcia decyzji o ilości ludzi, którzy mogą pojawić się na trybunach, zdecydował, że igrzyska odbędą się z udziałem tysiąca wybranych widzów VIP.

- Nadal zawodzi system bezpieczeństwa. W kraju pojawia się coraz więcej zakażonych sportowców, a ryzyko wybuchu kolejnych ognisk zakażeń jest coraz większa. W Hamamatsu położonym na południowy zachód od Tokio, w jednym z hoteli, w którym przebywa część brazylijskiej delegacji olimpijskiej, odnotowano siedem przypadków COVID-19 u personelu. Pozytywny wynik testu otrzymał masażysta rosyjskiej kobiecej drużyny rugby oraz część zespołu rugbystów z RPA, którzy lecieli jednym lotem z osobą zakażoną. Nie brakuje też zakażonych sportowców wśród tych, którzy już dotarli do Japonii. Wyobraź sobie oburzenie rezydentów z zagranicy, którzy nie mogą przyjechać do Japonii, bo ta nie chce wpuszczać obcokrajowców. Olimpiada jest tu ponad wszystko.

Dlaczego?

- Po pierwsze, igrzyska miały być świętem odbudowy kraju po trzęsieniu ziemi, tsunami i wypadku nuklearnym w 2011 roku. Po drugie, impreza jest od lat ważna dla państwa-gospodarza, ponieważ stanowi rodzaj akceptacji międzynarodowej. Dla Japonii to szczególny powód, bo po II wojnie światowej musiała sporo się napracować, żeby odbudować zaufanie innych krajów. Do tego dochodzi kwestia finansowa. Jeśli Japonia przeniosłaby olimpiadę na kolejny rok, będzie musiała zapłacić wysoką karę. Jak się okazuje, rząd nie ma na to środków.

***

Zobacz również:

Aleksandra Goińska: Dania to moje miejsce na Ziemi

10 najpiękniejszych miejsc na Islandii

Styl.pl
Dowiedz się więcej na temat: Japonia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy