Polka oprowadza turystów po Iraku. "Tutaj jest bezpieczniej niż w Warszawie na Pradze Południe"
- Dla mnie Irak jest bezpieczniejszy niż Praga Południe. Jadąc na wycieczkę z grupą, w której są dzieci, żartujemy, że mogliśmy zostawić je gdzieś pod herbaciarnią i odebrać po miesiącu utyte, szczęśliwe i mówiące poetyckim arabskim - mówi Michalina Kupper. Polka jest przewodniczką i miłośniczką Bliskiego Wschodu. W rozmowie z nami zdradziła, jak wygląda rzeczywistość w Iraku, oprowadzanie turystów oraz pomoc kobietom - ofiarom przemocy w tym rejonie.

Karolina Wachowicz, Interia: Daj się nam poznać! Skąd pochodzisz, ile masz lat, no i najważniejsze - skąd fascynacja Bliskim Wschodem?
Michalina Kupper: - Mam 32 lata i pochodzę z pięknej, nowoczesnej Gdyni - ikony modernizmu. Być może dlatego zawsze ciągnęło mnie na wschód. Do starożytnych ruin, tajemniczych płaskorzeźb, mniejszości i narodów bez państw. Sama mam korzenie kaszubskie, na które patrzę zupełnie inaczej od kiedy badam grupy etniczne w Kurdystanie irackim.
Kiedy pierwszy raz wyjechałaś w podróż w te rejony i jak się czułaś?
- Zanim ruszyłam dalej, zjechałam Polskę. Spędziłam łącznie ponad rok, mieszkając w lasach na obozach harcerskich. Później wędrówki z plecakiem i ukochane Tatry. Pierwszy dalszy wschód to była Gruzja. Kupiliśmy z przyjaciółmi bilety samolotowe w jedną stronę. Przemierzaliśmy ten piękny, nieskażony jeszcze turystyką, kraj bez internetu, z namiotem, ucząc się języka z rozmówek i oczywiście od naszych dobrodziejów. Gruzja już nigdy nie będzie taka sama. My też. Ale trzeba było wracać na uczelnię.
Z kolei pierwsze spotkanie z Kurdystanem wydarzyło się w 2015 roku, gdy dołączyłam do Rowerowego Jamboree - sztafety z Polski do Japonii na odcinku Turcja - Iran. Państwo Islamskie opanowywało tereny Syrii i Iraku. To nie był dobry czas dla tego regionu, ale gościnność i dobroć mieszkańców ukazała nam ducha kurdyjskiego narodu. Cieszyliśmy się, że mogliśmy jechać przez Autonomiczny Region Kurdystanu akurat w marcu, gdy tak hucznie obchodzą Newroz, czyli Nowy Rok.
Dalej tureckie góry, które przemierzaliśmy zimą tak srogą, jakiej mieszkańcy nie pamiętali. Na rozstaju dróg zdecydowaliśmy się na drogę w prawo, wzdłuż granicy z Syrią.
Nie mogłam wtedy wiedzieć, jak ogromny wpływ ta decyzja będzie miała na mnie i jak losy tego miejsca zwiążą mnie ze sobą.

Wyczytałam, że najbliżej ci do Iraku. Dlaczego akurat tam?
- Zdecydowanie. Dokładnie to do Kurdystanu irackiego. Jest to region autonomiczny i oficjalnie jest częścią państwa Irak, lecz zamieszkały przez Kurdów, nie Arabów. Mówi się tu w językach indoeuropejskich. Ich kultura jest piękna i bogata, ale trzeba się do niej trochę dokopać. Albo dostać poprzez najbardziej naturalne dla nich środowisko, czyli kurdyjską rodzinę.
Głową mojej kurdyjskiej rodziny jest Adnan. Przejeżdżałam kiedyś konno przez jego wyjątkową miejscowość, gdy on akurat szedł zrywać migdały. Gdy tylko mnie ujrzał, musiał dowiedzieć się, co to za przygoda. Tej nocy zatrzymałam się u jego rodziny, a następnego dnia pokazali mi piękne wodospady, jaskinie i gorące, siarkowe źródła oraz cmentarze i inne pozostałości chrześcijańskiej społeczności zamieszkującej tam od starożytności. Zdecydowanie najbliżej mi do Kurdystanu ze względu na ludzi oraz przyrodę daleką od pustyń z 1001 nocy.
Jak Bliski Wschód, no to wiadomo - islam. Sama byłam w Iranie i wiem jednak, że akurat tam większość ludzi jest na bakier z jakąkolwiek religią. Jakie ty masz doświadczenia/obserwacje?
- Każdy region islamski jest wyjątkowy, a Iran dlatego, że to reżim. Czy chcesz, czy nie, rodzisz się szyitą i podlegasz prawu ustanowionemu przez wąską grupę przywódców religijnych. Czasem zwyczaje i prawa są zupełnie inne, chociaż wydaje się, że wszędzie obowiązują identyczne zasady. Nic bardziej mylnego. Przykład? Spójrzmy na zdjęcia sprzed 1979 roku w Iranie i Afganistanie. Kobiety w bikini nad morzem, na rowerach i w strojach gimnastycznych, w sukienkach, których mogłyby pozazdrościć nasze mamy.
Dziś te same kobiety chodzą nie tylko w hidżabie, ale także w luźnych, długich ubraniach i płaszczu - czadorze. Nie dlatego, że nagle się nawróciły, ale ze względów politycznych. Inna, bardziej ciekawa i trochę szokująca sprawa. W Iranie homoseksualistom sponsoruje się tranzycję płci, uznając że ich odczucia są ważniejsze, niż biologiczne cechy z którymi się urodzili. Z kolei kara więzienia za homoseksualizm w Pakistanie jest reliktem praw ustanowionych przez Anglię, jeszcze z czasów kolonialnych.
Fakt wyznawania islamu w ostatnich latach jest obarczony podejrzeniami i niechęcią, i jest to zwyczajnie efekt głośnych działań terrorystów, nazywanych przez siebie muzułmanami. Zanim dotarli do Europy i regionu w którym niegdyś, jako Państwo Islamskie, ustanowili swoje rządy, prześladowali najpierw… innych muzułmanów, próbujących oprzeć się ich ideologii. Ostatecznie zostali pokonani przez armię, a jakże, muzułmanów wraz z koalicją z innych państw.
Niegdyś to krzyżowcy siali spustoszenie i krzywdzili nie tylko muzułmanów, ale także chrześcijan. Jeśli postrzegamy, czy oceniamy ludzi wyłącznie poprzez ich wygląd, nację czy religię, to wykazujemy się ogromną ignorancją i niewiedzą. Chyba trudno tak poznawać świat.
Należy też pamiętać, że Bliski Wschód to kolebka chrześcijaństwa. Jezus narodził się w Palestynie. Liban to Ziemia Święta, a Asyryjczycy to pierwszy naród, który przyjął chrześcijaństwo, mimo, że nie mieli już wtedy swojej państwowości. W 3 miejscowościach w Syrii nadal mówi się językiem aramejskim, którym komunikował się Jezus i którym nauczał modlitwy "Ojcze Nasz". Niestety przez prześladowania i wojny chrześcijan jest coraz mniej.

Jak opisałabyś ludność Bliskiego Wschodu? Czy bardzo różnią się od nas, Europejczyków?
- W jednej chwili mijasz kogoś na ulicy, albo gdzieś na odludziu w górach między krzakami, a chwilę później jesteś członkiem rodziny. Ile takich naszych przyjaźni ciągnie się już wiele lat! I są to relacje najczęściej zrodzone w mojej jakiejś "biedzie", problemach lub zwykłym, bezinteresownym ugoszczeniu zmęczonej marszem turystki.
Tak było 10 lat temu podczas wspomnianej podróży rowerowej, kiedy ściągali z drogi sześcioro obcych, nieznajomych ludzi do swojego domu, jak i teraz, gdy wędruję sama, czy z podróżnikami z Polski. Mam nadzieję, że napływający turyści tego nie zniszczą. Wydaje się, że tak było kiedyś w Polsce, gdy obowiązywało zwyczajowe prawo gościnności.
Ja z pewnością, jadąc do mojego Kurdystanu, mam spokojne serce, a głowę pełną przemyśleń, planów, pomysłów. Wiem, że cokolwiek miałoby się wydarzyć, z pomocą przyjaciół, jak i zupełnie obcych ludzi, po prostu wszystko będzie dobrze. To ustawia układ nerwowy w bardzo dobrym położeniu.
A jednocześnie, gdy próbuję coś sprawnie zorganizować i zaplanować, najczęściej doprowadza mnie to do szewskiej pasji. Inaczej, kiedyś tak było, później trochę nabrałam pokory. Albo zwyczajnie zrozumiałam, że ja to właściwie im tego zazdroszczę. Trzymania się tradycyjnych priorytetów. Najpierw trzeba zjeść, wyspać się, zadbać o rodzinę, a później przy herbacie, jednej, drugiej, trzeciej omówić jakieś sprawy. Wszystko na spokojnie, bo po co te nerwy?
Wiem, że zajmujesz się oprowadzaniem ludzi, pokazujesz im te - dla nas mimo wszystko egzotyczne - miejsca. Wśród nich są też dzieci. Jak to wygląda?
Każdy, kto zdecyduje się uszanować lokalne zwyczaje jest mile widziany.
- Najbardziej cieszy mnie wiosenny wyjazd do Kurdystanu, to najbardziej wyjątkowy czas w roku. Odradza się przyroda, mieszkańcy, a wraz z nimi i my, świętują Nowy Rok. Kurdowie w marcu Newroz, a Asyryjczycy 1 kwietnia Akitu. W naszym 2026 roku asyryjsko-babiloński rok będzie miał numer 6776. Przez parę lat byliśmy jedynymi zagranicznymi gośćmi tych wydarzeń. Odwiedzamy znane miejsca, takie jak Babilon czy sumeryjskie miasta, ale także gościmy u moich przyjaciół, ucząc się robić tradycyjne potrawy, biegając między płaskorzeźbami z pismem klinowym na wyciągnięcie ręki lub kąpiąc się w Tygrysie.
Pytanie, które musi paść: czy to bezpieczne? Zwłaszcza dla dzieci?
- Kiedyś czułam misję, żeby przekonywać i pokazywać, jak jest. Później był etap irytacji i przewracałam oczami. Dziś myślę, że im mniej osób wie, jak jest bezpiecznie, tym lepiej dla tego regionu, który dla zmian potrzebuje czasu.
Gdy podróżnicza rodzina z trójką dzieci zapytała mnie o zorganizowanie wyjazdu do Iraku, chwilę się zastanawiałam. Jakoś dzieci wzbudziły we mnie dodatkowe pytania. W końcu nikt, nigdzie nie może dać żadnych gwarancji. Ale kiedy dzieci zaczęły opowiadać, po jakich miejscach w świecie podróżowały, nie było wątpliwości, że Irak byłby jednym z tych bezpieczniejszych. Ostatecznie żartujemy, że mogliśmy zostawić je gdzieś pod herbaciarnią i odebrać po miesiącu utyte, szczęśliwe i mówiące poetyckim arabskim tak często słyszane przez nas miłe słowa.
Dla mnie osobiście Irak, a szczególnie Kurdystan jest bezpieczniejszy, niż Praga Południe, w której teraz mieszkam. Gdy wracam po dłuższym czasie do Polski, muszę pamiętać, żeby się przestawić. Pamiętać o trzymaniu torebki i wszelkich rzeczy przy sobie, nie zostawiać bez opieki. Nie zagadywać zbyt śmiało do ludzi, bo zwyczajnie biorą cię za wariatkę. A jednocześnie poprzez kontrast w kontakcie z kurdyjskimi mężczyznami, jestem zadziwiona jak wiele jest jeszcze w Polsce tzw. "catcallingu" na które dajemy przyzwolenie.

Wyczytałam, że pomagasz kobietom, które doświadczyły niewolnictwa seksualnego. Możesz o tym opowiedzieć? Jak do tego doszło, w jaki sposób im pomagasz?
- To, co wydarzyło się ponad 10 lat temu było przerażające. Wielka to nauka dla nas, czym kończy się przyzwolenie na radykalizację. Tzw. Państwo Islamskie dokonało czystki na Jazydach - grupie etniczno-religijnej. Pozostawiono przy życiu osoby, które zniewolono, w tym kobiety jako niewolnice seksualne. Bardzo mnie to wtedy poruszyło, jako młodą i niezależną kobietę, że parę godzin samolotem od Polski ktoś mógłby mnie sprzedać, jak zwierzę. Ale warto zauważyć, że wśród Jazydów aranżowane śluby nie cieszą się powodzeniem, z kolei zakochanie wydaje się najważniejszym przyczynkiem do zawarcia związku małżeńskiego.
Jak można pomóc tak straumatyzowanym dziewczynkom i kobietom?
- Ja nie byłam gotowa stawić temu czoła, a tym bardziej one… Pomagałam wolontaryjnie polskiej fundacji oraz lokalnej organizacji w projektach humanitarnych - m.in wędrowaliśmy po wielkich, ptasich targach, szukając odpowiednich kurczaków i innych zwierząt do zagród prowadzonych przez jazydzkie rodziny. Wraz z kolegami tworzyliśmy także projekty edukacyjne, jak budowa recyklingowego placu zabaw oraz warsztaty cyrkowe. Umożliwialiśmy sprzedaż rękodzieła, wykonywanego przez Jazydki, a za te pieniądze mogliśmy już organizować warsztaty krawieckie i kursy angielskiego oraz małe stypendia dla studentów.
Jest wiele sposobów, aby etycznie pomagać. Podczas prowadzonych przeze mnie wycieczek zatrzymujemy się u zaprzyjaźnionej rodziny na pyszny, domowy obiad. Wspieramy ich, zamiast nieustannie kupować kebab w restauracji.

Czy ciebie spotkała jakaś sytuacja, w której czułaś się zagrożona?
- Z pewnością można pęknąć z przejedzenia!
A tak na poważnie, to jedyne co przychodzi mi do głowy, to watahy dzikich psów - historię, których doświadczyłam podczas podróży rowerem lata temu. Dzisiaj już wiem, że te bestie szalały na punkcie kół, niekoniecznie były skoncentrowane na samych rowerzystach. Ale pamiętam jak dziś, gdy życie przebiegło mi przed oczami.
Czy wyobrażasz sobie, że mogłabyś na stałe zamieszkać na Bliskim Wschodzie?
- Ten rejon świata mnie fascynuje. Ten rejon świata jednocześnie ukazał mi w jakich uprzywilejowanych warunkach przyszło mi żyć. Uważam Polskę za najlepsze miejsce do życia.











