Reklama
SHOW - magazyn o gwiazdach

Jestem dziwolągiem

Wraca w wielkim stylu. Rolą słynnego kardiochirurga Zbigniewa Religi powala na kolana. Unika fleszy i pilnie strzeże prywatności. Ale SHOW udało się uchylić rąbka tajemnicy.

"Absolutnie genialny!", mówi SHOW Jan Englert tuż po projekcji filmu "Bogowie". Trud się więc opłacił. Bo Tomasz Kot (37) mówi, że dla roli Zbigniewa Religi na pół roku zawiesił wszystkie inne działania artystyczne. Zdjęcia były kręcone tylko przez 34 dni, ale aktor przechodził szkolenia chirurgiczne, jeździł do Zabrza, by spotkać się z lekarzami, którzy pracowali ze słynnym kardiochirurgiem i wnikliwie szukał znaków charakterystycznych profesora. A potem niemalże stał się Religą - zaczął się nawet garbić jak on i tajemniczo unosić jedną brew.

Reklama

Tą rolą Tomasz znów potwierdził, że jest "mistrzem charakterystycznych wcieleń". Do "Yumy"schudł piętnaście kilogramów, a przygotowując się do "Skazanego na bluesa" mieszkał przez miesiąc z narkomanami.

Kiedy był dzieckiem, nic nie zapowiadało, że zostanie cenionym aktorem.Tomasz był nieśmiały i zakompleksiony. Dzieci w szkole krzyczały za nim: "kici, kici...". Rodzice ciągle pisali mu zwolnienia z WF-u, bo miał krzywicę klatki piersiowej, skoliozę, a na dodatek mdlał. "Przed meczem zawsze wybierali mnie ostatniego. Często musiałem być bramkarzem. (...) Do tego szybko rosłem, nawet po 12 centymetrów na rok", opowiada.

Uwielbiał malować, chciał nawet zdawać do liceum plastycznego, ale na to nie zgodzili się rodzice. Poszedł więc do liceum... przy seminarium. Nie czuł się tam dobrze i po pół roku dał sobie spokój. Trafił do innej szkoły i mocno sfeminizowanej klasy humanistycznej.

"Było nas dwóch: ja i kolega Baran. Same dziewczyny, Kot i Baran", śmieje się. W tamtym czasie nasłuchał się "dziewczyńskich" historii i dziś twierdzi, że być może dlatego lepiej rozumie naturę kobiet. Wtedy też, po pierwszym roku w liceum, dzięki poloniście odkrył teatr. "To było jak wybuch wulkanu. Zwariowałem. Poczułem, że ważne jest granie i tylko to", opowiada.

Nauka przestała go interesować. Matematyka czy biologia wydawały mu się nieistotną abstrakcją. I dlatego za pierwszym razem nie zdał matury.

Z domu wyprowadził się jednak szybko, bo w wieku 19 lat. Bez egzaminu dojrzałości zaczął grać w legnickim teatrze, a na życie zarabiał, pracując na budowie. Nie poddawał się

!Za drugim podejściem zdał maturę i złożył dokumenty do krakowskiej PWST. Tuż przed egzaminem dowiedział się, że trzeba było przygotować wiersz współczesny. Nie miał niczego, ale się nie wycofał. Przed komisją zarecytował: "Mamo, mamo, coś ci dam, jedno serce, które mam". Grono pedagogiczne oniemiało, ale Kot został przyjęty. "Gdy zacząłem naukę w szkole aktorskiej, byłem pewny, że zostanę krakowskim aktorem teatralnym i może od czasu do czasu dostanę drugoplanową rólkę w jakimś filmie. Gdy przyjechałem do Warszawy po zagraniu w »Skazanym na bluesa«, świat kamery tak mnie zafascynował, że wchodziłem w każdą propozycję, która się pojawiała, zrobiło się tego zdecydowanie za dużo", mówi.

Po kilku sezonach serialu komediowego "Niania" poczuł przesyt i uciekł na długie miesiące z Warszawy do Kalisza, bo jak twierdzi, życie w stolicy zaczęło przypominać mu wirowanie na rozkręconej karuzeli. "Za duże tempo", kwitował. "Niektórzy uważają mnie za dziwoląga, bo zamiast chodzić na imprezy i trochę się polansować, siedzę w domu z dziećmi i żoną", opowiada.

Aby chronić prywatność, po premierach zmienia numer telefonu. Chce mieć spokój i czas dla najbliższych. Kiedyś zdradził, że choć odmówił udziału w kampanii: "Kocham. Nie biję", chętnie by wystąpił w kampanii "Kocham. Mam czas". Córka Blanka (7) i syn Leon (2) są bowiem dla niego najważniejsi. To z ich powodu wystąpił w reklamie. "Przemyślałem wtedy wszystko bardzo dokładnie, miałem 34 lata. A dzięki reklamie mogłem pozwolić sobie na luksus bawienia się z dzieckiem przez pół roku bez żadnych trosk", mówił potem.

Dobry ojciec, wierny mąż... Ale ma wady. Nigdy nie udało mu się rzucić palenia. Za to od lat jest abstynentem. "Po prostu nie piję. Na mojej drodze zaczęło się robić dużo ostrych zakrętów, zmieniłem więc trasę. Nadmiar chyba nikomu nie wyszedł jeszcze na dobre", opowiadał kiedyś. Teraz unika imprez, ale daleko mu do nudnego domatora. W wolnych chwilach nagrywa zabawne filmiki, albo wyszukuje w Internecie dziwne rekwizyty. "Najchętniej najróżniejsze maski", przyznaje. Rzeczywiście, swojemu przyjacielowi, aktorowi Wojciechowi Mecwaldowskiemu, podarował np. maskę konia.

Choć ma poczucie humoru, nie znosi, gdy co roku, w dzień kota dzwonią do niego dziennikarze i proszą, by powiedział coś śmiesznego. Nie lubi też, gdy zapraszają go do telewizji śniadaniowych, jak mówi, "do programów typu zupa czy śniadanie z pytaniami zdrada a wiewiórki". I dodaje: "Przecież nie jestem kretynem na żeton".

Iwona Zgliczyńska

SHOW 19/2014

Show
Dowiedz się więcej na temat: Tomasz Kot
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy