Reklama

Agnieszka Szpila nie przyjęła Grand Pressa. "Poczułam się upokorzona"

We wtorkowy wieczór w Muzeum Historii Żydów Polskich Polin w Warszawie odbyła się uroczysta gala 26. edycji konkursu Grand Press - Dziennikarz Roku. W kategorii publicystyka zwyciężyła Agnieszka Szpila za tekst „Gdzie są te dzieci? W dupie!" opublikowany na łamach "Krytyki Politycznej". Dziennikarka odmówiła jednak przyjęcia nagrody, a powody jej decyzji są szeroko komentowane w mediach. Komentarza w sprawie udzielił nam Andrzej Skworz, przewodniczący jury Grand Press, do którego zarzuty kieruje Agnieszka Szpila.

Emocje po gali 26. edycji konkursu Grand Press w dalszym ciągu nie cichną. Zamieszanie, które rozpoczęło się w momencie odmowy przyjęcia nagrody przez Agnieszkę Szpilę, która zwyciężyła w kategorii publicystyka, ma swój dalszy ciąg. Dziennikarka podczas gali wytłumaczyła powody, dla których nie była skłonna przyjąć tego wyróżnienia. - Jest to dla mnie chyba najtrudniejsze zadanie w ciągu kilku ostatnich lat, ponieważ tydzień temu wydarzyło się wokół tej nagrody w moim życiu coś tak bardzo nieprzyjemnego i przemocowego, że, dziękując jury, dziękując wszystkim państwu za przeczytanie tego tekstu, niestety, nie mogę tej nagrody przyjąć, bo - cytując osobę, która użyła przemocy wobec mnie - "musiałabym się tej nagrody całe życie wstydzić" - powiedziała za sceny podczas oficjalnej gali.

Reklama

Zwycięski tekst Agnieszki Szpili "Gdzie są te dzieci? W dupie!"

Nominowana do dziennikarskiej nagrody Grand Press pisarka Agnieszka Szpila zwyciężyła w kategorii publicystyka za tekst "Gdzie są te dzieci? W dupie!", który został opublikowany na łamach "Krytyki Politycznej". Dziennikarka opisała w nim rzeczywistość swoją oraz innych rodziców i opiekunów dzieci z niepełnosprawnościami, którzy otrzymują od państwa świadczenie pielęgnacyjne w wysokości 2119 złotych. Warunkiem możliwości otrzymywania tych pieniędzy jest rezygnacja przez nich z jakiejkolwiek pracy zarobkowej i innych źródeł dochodu.

Agnieszka Szpila napisała trzy książki: "Łebki od Szpilki", "Bardo" oraz "Heksy", z czego ta ostatnia była nominowana w tym roku do Nagrody Literackiej "Nike". Pisarka jest także mamą 16-letnich bliźniaczek Mileny i Heleny oraz trzyletniej Jagody. Obie jej starsze córki są dziećmi z niepełnosprawnością intelektualną.

Szpila odmawia przyjęcia nagrody. "Jest to dla mnie chyba najtrudniejsze zadanie w ciągu kilku ostatnich lat"

- Cytując słowa osoby, która tej przemocy dopuściła się wobec mnie, musiałabym się tego cały życie wstydzić.  Bardzo dziękuję jury za to, że przyznało mi tę nagrodę, ale nie byłabym sobą i nie mogłabym sobie spojrzeć w twarz, gdybym ją przyjęła - dodała.

 

W wywiadzie opublikowanym na łamach "Wprost" w środę, pisarka rozwinęła powody, dla których nie zgodziła się przyjąć nagrody. "Nie odebrałam Grand Pressa przede wszystkim dlatego, że na tydzień przed galą rozmawiałam przez telefon z totalnym martwiakiem - reprezentantem ginącego gatunku mężczyzn podtrzymujących bez żenady gnijące i rozpadające się teraz na naszych oczach struktury patriarchatu. I wciąż przeżywam skutki tej rozmowy, odczuwam je przede wszystkim w ciele. Wszystko mnie boli. Czuję się brudna, opluta, zhańbiona" - przyznała w rozmowie.

Agnieszka Szpila w swoim nagrodzonym tekście pisała: "Od kiedy podjęłam decyzję o pobieraniu świadczenia - robię to dopiero od dwóch lat, mimo że z powodu niepełnosprawności moich dzieci musiałam zrezygnować z etatu ponad 10 lat temu - nie mogę podpisać żadnej umowy. Nawet o dzieło, na kwotę, powiedzmy, 10 zł, bo wówczas stracę przyznane mi świadczenie. Nie wspominam już o umowie o pracę czy zleceniach. A że piszę książki oraz tworzę inne teksty, umowę musi za każdym razem podpisać za mnie ktoś inny".

Okazuje się, że osobą, która zdaniem Agnieszki Szpili dopuściła się wobec niej przemocy, był przewodniczący jury Grand Press Andrzej Skworz, z którym pisarka miała odbyć rozmowę telefoniczną jeszcze przed galą.

Grand Press o kulisach sytuacji

"Po informacji, że została nominowana do nagrody, Agnieszka Szpila dwukrotnie dzwoniła do przewodniczącego jury Grand Press Andrzeja Skworza z wnioskiem o danie jej więcej czasu na scenie niż pozostałym laureatom, gdyż chce ‘w związku z transmisją telewizyjną przekazać polskim dziennikarzom siedem najważniejszych tematów związanych z osobami z niepełnosprawnością’. Po usłyszeniu odmowy z powodu niefaworyzowania nikogo z laureatów zrezygnowała z przyjęcia nagrody. 5 tysięcy złotych zasili konto stowarzyszenia pomagającego rodzinom dzieci ze spektrum autyzmu" - brzmiało opublikowane dzień po gali oświadczenie magazynu "Press".

"Andrzej Skworz od samego początku naszej telefonicznej rozmowy zachowywał się po chamsku. Kiedy przedstawiłam powód, dla którego dzwonię, szybko przeszedł do upokarzania mnie. Tłumaczył, że nic nie rozumiem z tego, co mi mówi, że nawet kiedy mówię, że rozumiem, to tak naprawdę nie rozumiem. Cynicznie się ze mnie naśmiewał, zarzucał mi skrajny egoizm, twierdząc, że chcę grać tylko na siebie. Potem, kiedy przekroczył już wszystkie moje granice, moje ciało odmówiło mi posłuszeństwa. Straciłam głos, chyba pierwszy raz w życiu, zaczęłam się trząść i popłakałam się jak mała dziewczynka" - relacjonuje Agnieszka Szpila na łamach "Wprost".

Dziennikarka dodaje, że celem jej telefonu do Andrzeja Skworza była prośba o udzielenie jej czasu w związku z tematem, który poruszyła w swoim tekście. Wówczas nie wiedziała jeszcze, że zdobędzie nagrodę, zatem chciała jedynie poprosić przewodniczącego jury o przyznanie jej nadprogramowego czasu w sytuacji, w której tej nagrody by nie otrzymała. W swoim przemówieniu chciała "w związku z transmisją telewizyjną przekazać polskim dziennikarzom siedem najważniejszych tematów związanych z osobami z niepełnosprawnością".

Skworz odpowiada na zarzuty Szpili

Poprosiliśmy przewodniczącego jury Grand Press i redaktora naczelnego "Pressa" Andrzej Skworza o komentarz w tej sprawie. Poniżej publikujemy całą treść jego odpowiedzi.

"W wywiadzie Agnieszki Szpili dla "Krytyki Politycznej" znalazłem tylko jeden prawdziwy cytat ze mnie, opatrzony cudzysłowem. Brzmi: "Otóż pani się myli: pani nie myśli o ludziach, tylko o sobie". Tak właśnie powiedziałem. Reszta to emocje, subiektywne odczucia i zmyślenia. Oraz język Agnieszki Szpili, a nie mój.

Było to wczesnym rankiem w dniu ogłoszenia nominacji. Zaskoczył mnie telefon od nieznanej mi osoby (w jury pracujemy na materiałach anonimizowanych), która poinformowała mnie, że na gali Grand Press chce "w związku z transmisją telewizyjną przekazać polskim dziennikarzom siedem najważniejszych tematów związanych z osobami z niepełnosprawnością".

Przez ponad ćwierć wieku przewodniczenia konkursowi Grand Press nie dostałem nigdy telefonu od osoby, która przed głosowaniem jury na swój materiał lobbowałby w jego sprawie. Dziennikarze rozumieją, że byłoby to złamanie standardów konkursu, które może grozić wykluczeniem z niego.

Odmówiłem sugestiom Agnieszki Szpili. Nie zrobiłem tego w stylu, jaki opisuje w wywiadzie. Nie użyłem wulgaryzmów i - na nieszczęście pomawiającej mnie - też mam świadka tamtej rozmowy.

Szpila była zdumiona. Przez kolejnych dziewięć minut emocjonalnie tłumaczyła mi, że nie rozumiem, o jak ważnym temacie mówi i że musi zainteresować wszystkich dziennikarzy swoją sprawą, a w telewizji ma na to jedyną szansę.

Próbowałem wytłumaczyć, że każdy zwycięzca Grand Press ma tyle samo czasu na wypowiedź, a ja nikomu nie zagwarantuję ani zwycięstwa, ani dodania czasu na podziękowania.

By w końcu przerwać jej monolog, opowiedziałem historię z własnego życia. Otóż przed laty podczas wręczania nagrody im. Dariusza Fikusa, do której zostałem nominowany, podszedłem nieproszony do mikrofonu i w zaimprowizowanym przemówieniu podziękowałem swojej rodzinie i współpracownikom. Organizatorzy tego nie przewidzieli, całość poszła w eter, a nagrodę chwilę później zasłużenie odebrał Mariusz Walter. "Wtedy byłem z siebie bardzo dumny, dziś jest mi za to wstyd" - tak zakończyłem swoją opowieść w rozmowie z Agnieszką Szpilą.

To wystarczyło, by tydzień później widzowie naszej gali usłyszeli od Agnieszki Szpili: "Cytując słowa osoby, która tej przemocy dopuściła się wobec mnie, musiałabym się tego całe życie wstydzić. Bardzo dziękuję jury za to, że przyznało mi tę nagrodę, ale nie byłabym sobą i nie mogłabym sobie spojrzeć w twarz, gdybym ją przyjęła".

Dziś czytam, że jestem "martwiakiem", którego należy "rypać", przedstawicielem ginącego gatunku, a Agnieszka Szpila mówi: "Wciąż przeżywam skutki tej rozmowy, odczuwam je przede wszystkim w ciele. Wszystko mnie boli. Czuję się brudna, opluta, zhańbiona".

Czy ktoś, kto tak się poczuł podczas rozmowy, drugi raz dzwoni do swojego oprawcy, by narazić się na to samo? A jednak kilka godzin przed galą Agnieszka Szpila znów zadzwoniła, by kolejny raz negocjować długość swojego wystąpienia.

Tę rozmowę zakończyłem po 49 sekundach, informując wcześniej, że powinna porozmawiać z organizatorką, Weroniką Mirowską, prezeską Fundacji Grand Press. Nie zadzwoniła.

Nie wnikam, jakie są prawdziwe przyczyny, dla których Agnieszka Szpila dokonała swojego performance’u na naszej gali, a teraz kłamie, co do faktycznego przebiegu rozmowy.

Wiem, że potrafi zaangażowanym językiem pisać o swoich emocjach, dowiodła tego zresztą w nagrodzonym materiale. Jednak nie trzyma standardów rzetelności. Jako pisarka nie musi. Szkoda tylko, że swoim zachowaniem na gali Grand Press, uwagami o rzekomej przemocy oraz wywiadem w "Krytyce Politycznej" daje dowód, że wciąż nie rozumie, jaką nagrodę jej przyznano i na jaką scenę trafiła.

Podczas obrad jury nie poinformowałem innych jurorów o naciskach Szpili, tak, by jurorzy podejmowali swoje decyzje bezstronnie i nie kierując się emocjami. Wskazali na jej materiał. Ja na niego nie głosowałem, a w dyskusji sygnalizowałem mój stosunek do tej pracy. Uważam bowiem, że konkurs Grand Press powinien nagradzać przede wszystkich dziennikarzy, a nie twórców, którzy na co dzień uprawiają inne zawody. Choćby nawet twórców wybitnych.

Łamię dziś swoją zasadę niekomentowania burz w szklance wody, ale robię to po to, aby nagrodzeni dziennikarze nie mieli wątpliwości co do naszych standardów. Pisarzom zostawiam prawo do własnych, subiektywnych ocen. Oni mają prawo mijać się z prawdą" - pisze Andrzej Skworz, redaktor naczelny "Press".


Styl.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy