Niezapomniane historie z sanatorium. Opowieści kuracjuszy zaskakują
Dla wielu kuracjuszy wyjazd do sanatorium jest okazją, by na chwilę oderwać się od codziennych obowiązków, odnaleźć siebie lub zawiązać nowe relacje. Nic więc dziwnego, że jeszcze od czasów PRL-u sanatoria cieszą się opinią "miejsc karnawału", gdzie prawa i zasady rządzące światem na zewnątrz ulegają tymczasowemu zawieszeniu. Czy jest w tym wciąż ziarno prawdy? Postanowiliśmy sprawdzić.

Niespodziewana miłość
Baśka, trzydziestosześcioletnia księgowa, wyjechała do Ustki na turnus leczniczy, obawiając się nudy wśród seniorów. Szybko odkryła, że sanatorium przypomina bardziej wakacyjną kolonię - wraz z grupą znajomych wymykała się przez płot na nocne potańcówki, piła wódkę na balkonie i cieszyła się swobodą niespotykaną w szarym, codziennym życiu. Ja jednej z takich eskapad poznała Jolę.
- Zakochałam się, chociaż wcale tego nie planowałam. Jola była ode mnie sporo starsza - elegancka, spokojna. Z początku myślałam, że to tylko sympatia, może przyjaźń. Ale potem złapałam się na tym, że czekam na nią każdego ranka - wspomina Barbara.
- Kiedy turnus się skończył, zaczęłyśmy się spotykać. Wsiadałam w pociąg i jechałam przez pół Polski, tylko po to, żeby spędzić z nią kilka godzin. Czasem spacerowałyśmy po parku, czasem siedziałyśmy w samochodzie, trzymając się za ręce, jakby świat na zewnątrz nie istniał - kontynuuje.
Ostatecznie jednak Jola wybrała życie w dotychczasowym związku.
- Kiedy napisała ostatnią wiadomość, krótką, rzeczową, bez emocji, poczułam, jakby ktoś zamknął drzwi do pokoju, w którym na chwilę zrobiło się naprawdę ciepło. Sanatorium okazało się miejscem, gdzie przeżyłam coś intensywnego i prawdziwego, choć krótkiego jak letnia burza - mówi na koniec.
Problemy dietetyczne w sanatorium
Nie wszyscy kuracjusze wyjeżdżają po przygody; niektórzy zmagają się z bardziej prozaicznymi wyzwaniami.
Pewna Tiktokerka opisała walkę o zapewnienie córce diety bezglutenowej podczas turnusów. Pomimo zapewnień personelu, posiłki przygotowywane w sanatoriach często zawierały gluten.
Matka musiała więc przywozić własne pieczywo, wędliny i przekąski, a także pilnować kuchni, by nie podano jej dziecku niewłaściwego dania.
Zdarzało się, że już podane posiłki były zabierane, bo kuchnia użyła niedozwolonych składników.
Nowy sens życia i lekcje tolerancji

Helena długo wzbraniała się przed wyjazdem do sanatorium. Wyobrażała sobie smutnych, chorych ludzi i ponure zabiegi. Dwa lata wcześniej została wdową i uważała, że takie otoczenie to ostatnia rzecz, jakiej potrzebuje.
Ku jej zaskoczeniu już pierwszego dnia spotkała uśmiechnięte osoby, które zaprosiły ją na spacery i kawę. Zaczęła ćwiczyć, odzyskała poczucie sensu życia i nawiązała bliską przyjaźń z panem Janem, która trwa do dziś. Właśnie w sanatorium znów poczuła się potrzebna i doceniona.
- Janek poważnie choruje na płuca, jest częstym gościem turnusów, ale równocześnie trudno wyobrazić sobie człowieka tak wesołego i wciąż ciekawego świata. To waśnie dzięki niemu nauczyłam się korzystać z komunikatorów internetowych, prowadzimy wideorozmowy co najmniej raz w tygodniu. Na wiosnę przyszłego roku planujemy znów się spotkać na żywo - cieszy się Helena.
Sanatoria i uzdrowiska to miejsca, gdzie wciąż rozgrywają się dramaty i komedie. Każdy może przywieźć stąd niezapomniane wrażenia i wcale nie jest do tego potrzebny Maxi Kaz ze znanej piosenki.











