Reklama

Sposób na Polkę galopkę

Urlop? Już nie pamiętam, choć wróciłam miesiąc temu. Praca, dom, praca, zajęcia. Biegniemy.

W nocy natrętne myśli nie pozwalają spać. Też tak masz? Codzienny stres dodaje lat, zjada energię i radość życia. Tymczasem by nad nim zapanować, wystarczy chwila. Krótka chwila medytacji - mówi Twojemu STYLOWI profesor medycyny Jon Kabat-Zinn.

Twój STYL: Taki obrazek: zabiegana kobieta, stresy w pracy, dzieci, dom, kredyt, brak czasu, wahania nastroju, trudności ze spaniem, brak energii. Lekarz w przychodni przepisuje tabletki nasenne albo uspokajające. Co poradziłby jej Pan, specjalista od łagodzenia stresu?

JKZ: Zawsze zalecam to samo: medytację i praktykę uważności. Działają skuteczniej niż tabletki, bo długofalowo, choć trzeba się nieco napracować, by przyniosły efekty. Moim zdaniem przy dzisiejszym trybie życia to jedyna sensowna alternatywa dla chemii. Przecież większość chorób, brak motywacji do działania, coraz częstsze depresje, zaburzenia snu, migreny, lęki czy problemy emocjonalne - to wszystko ma podłoże stresowe. Badania pokazują, że ludzie po prostu przestali sobie ze stresem radzić - choć nie znaczy to, że mamy go więcej niż kiedyś. Jest tylko innego rodzaju.

Reklama

TS: Radzimy sobie gorzej niż nasi rodzice. Dlaczego?

JKZ: Przede wszystkim świat przyspieszył i ciągle przyspiesza. Duża część naszego życia toczy się dziś wirtualnie, przez internet. Sprawy generują sprawy, jesteśmy zaangażowani w coraz więcej rzeczy. Przekraczamy granicę emocjonalnego i fizycznego zmęczenia, by to wszystko jakoś "pomieścić". Podstawą stresu dziś jest właśnie poczucie braku kontroli, subiektywne przekonanie, że to nie ja jestem panem swojego życia, tylko ktoś lub coś mną kieruje, ciągle coś muszę i nie mam wyboru. Żyjemy, jakbyśmy mieli włączonego automatycznego pilota. Przelatujemy przez życie, załatwiając to, co musimy zrobić. Kładziemy się spać zadowoleni, gdy udało nam się sprostać wszystkim zadaniom. Rano wyskakujemy z łóżka i zaczynamy na nowo. I tak dzień po dniu. Budzimy się już pełni niepokoju i stresu, czy podołamy temu, co musimy dziś zrobić. Jesteśmy w pewnym sensie pokoleniem szczurów doświadczalnych, bo człowiek dotąd czegoś podobnego nie musiał znosić, więc nasz układ nerwowy po prostu nie jest na to gotowy.

TS: Łapię się na myśleniu: mam tyle obowiązków, że nawet przyjemności takie jak spotkanie z przyjaciółką czy pójście do kina traktuję jak kolejne rzeczy do zrobienia...

JKZ: To absurd, prawda? Nie mamy czasu na nic. Ale jesteśmy non stop dostępni dla innych. Na pewno ma pani przy sobie telefon komórkowy. Ja też. W każdej chwili ktoś może zadzwonić i przerwać to, co akurat robimy, zawłaszczyć naszą uwagę. Poświęcamy swój czas i energię innym, rezygnując z siebie. W rezultacie nigdy nie jesteśmy do końca w tym, co akurat robimy. I coraz mniej mamy czasu na kontakt z samymi sobą.

TS: Co ma Pan na myśli?

JKZ: Nie mamy kiedy pobyć tylko ze sobą. Po prostu. Pędzimy z tym życiem, mamy przymus robienia czegoś nawet w czasie wolnym. Komu dziś zdarza się siedzieć i nic nie robić?

TS: To przecież strata czasu. A kiedy czytać książki, uprawiać sport, rozwijać się?

JKZ: No właśnie. Kolejne ważne punkty na liście rzeczy do zrobienia. Za stratę czasu uważamy bliski kontakt z najbliższym nam człowiekiem - sobą. W rezultacie niewiele o sobie wiemy, nie znamy swoich prawdziwych pragnień, nie mamy świadomości tego, co się z nami dzieje. Żeby coś prawdziwego o sobie wiedzieć, trzeba mieć czas na to, by poczuć swoje uczucia, przemyśleć różne sprawy. Nie robimy tego, więc bezrefleksyjnie powielamy marzenia innych ludzi: chcemy mieć taki dom albo taki samochód, albo taką pracę, taki model życia jak oni. Realizujemy wizję rodziców lub uganiamy się za tym, co podpowiada akurat reklama, która przecież bazuje na naszej nieświadomości - wmawia nam kolejne potrzeby, które mamy zaspokajać, kupując to czy tamto, wykorzystując fakt, że tak mało wiemy o swoich prawdziwych potrzebach.

TS: Jak to zmienić?

JKZ: Boję się, że uzna pani to za coś nazbyt oczywistego, ale proponuję się po prostu choć na chwilę zatrzymać. Stanąć albo lepiej usiąść, wziąć kilka głębokich oddechów i posłuchać siebie. Co czuję w tej chwili? Co się ze mną dzieje? O czym myślę? Uważam, że każdy z nas powinien to robić - najlepiej codziennie. Gdy chce pani podtrzymać relację z przyjaciółką, dzwoni pani do niej, słucha jej z empatią, jest przy niej, pomaga jej w potrzebie. Dlaczego by nie zrobić tego samego dla siebie? W najbardziej podstawowym sensie jest to właśnie medytacja, do której zachęcam i której uczę swoich pacjentów.

TS: Tu mnie Pan zaskoczył. Medytacja kojarzy się raczej z czymś egzotycznym, trudnym, nienaturalnym, oderwanym od rzeczywistości. Albo z buddyzmem, czyli obcą większości z nas religią.

JKZ: To prawda. Kawał życia poświęciłem na to, by ten obraz zmienić. Medytacja tak naprawdę nie ma wiele wspólnego ze stereotypowym obrazkiem ludzi godzinami siedzących w pozycji kwiatu lotosu gdzieś w odciętej od rzeczywistości aśramie. Ma niewiele wspólnego też z religią, choć niektóre religie, tak jak buddyzm, posługują się nią. Medytacja to po prostu narzędzie. Dostępne i znane każdemu człowiekowi, skuteczne. Moim zdaniem w dzisiejszym świecie niezbędne. Rodzimy się z naturalną zdolnością do medytacji. Czym innym jest wpatrywanie się w ogień, kontemplowanie zachodu słońca? Czy choćby robótki na drutach, które poza medytacyjnym mają również walor praktyczny. Wszyscy nosimy w sobie głęboką tęsknotę za medytacją: za tym ciepłem, bezruchem i głębokim spokojem. Nikt przecież nie mówi, że ci, którzy z upodobaniem "bezmyślnie" gapią się w kominek, to mistycy o nadzwyczajnych zdolnościach.

TS: W jaki sposób medytacja pomaga radzić sobie ze stresem?

JKZ: W inny sposób niż ludzie się spodziewają. Oczekują na przykład, że medytacja od razu ich uspokoi albo pomoże "wyłączyć myśli". Przykro mi, jeśli kogoś rozczaruję: medytacja nie jest automatycznym wyłącznikiem myśli czy stresu. Praktykuję od kilkudziesięciu lat i wcale nie zawsze jestem spokojny, łagodny, życzliwy i obecny. Ale moja praktyka pozwala mi widzieć rzeczy, których bym wcześniej nie dostrzegł, i reagować na nie inaczej, bardziej świadomie.

TS: Co to znaczy?

JKZ: Pozwala mi nie czuć się ofiarą sytuacji. Czy to dużo? Dla mnie tak. Każdy chyba doświadczył, jak destrukcyjne potrafi ą być myśli i uczucia, pod ich wpływem działamy jak zaślepieni. Wygadujemy w gniewie rzeczy, których się potem wstydzimy, setki razy powtarzamy te same schematy kłótni, dajemy się zdominować lękom, wstydowi, kompleksom, które nie mają wiele wspólnego z rzeczywistością. Medytując i praktykując uważność, zyskujemy do nich dystans, uświadamiamy sobie, że mamy wpływ na własne reakcje. Zaczynamy rozumieć, że stresy, emocje czy problemy mają charakter przejściowy. Już sama świadomość, że to, co się z nami w danej chwili dzieje "złego", prędzej czy później minie, bardzo pomaga w życiu.

TS: Każdy może medytować?

JKZ: Często słyszę to pytanie. Przypuszczam, że ludzie je zadają, bo uważają, że do medytacji potrzeba specjalnych umiejętności i chcą, żebym ich upewnił, że oni akurat ich nie posiadają. Tymczasem by praktykować, potrzeba jedynie cierpliwości, otwartości i konsekwencji. Każdy potrafi medytować, tak jak każdy potrafi biegać. Ale nie jesteśmy w stanie bez ćwiczenia przebiec maratonu Podobnie jest z medytacją - wytrwanie w tym stanie dłużej niż chwilę nie przychodzi od razu głównie dlatego, że mamy w sobie nawykowe mechanizmy, które rozpraszają uwagę.

TS: Jak zacząć? Poproszę o prosty przepis dla początkujących.

JKZ: To, co się z nami dzieje, możemy badać w każdej chwili i okolicznościach. Jednak najłatwiej, szczególnie z początku, robić to, gdy nic z zewnątrz nas nie absorbuje. Proponuję przeznaczyć na medytację kilka spokojnych minut, kiedy nikogo nie ma w domu albo wszyscy śpią. Warto wyłączyć komórkę. Siadamy w wygodnej pozycji, z wyprostowanymi plecami, zamykamy oczy i skupiamy uwagę na przykład na oddechu. Oddech to świetny przedmiot obserwacji. Chodzi o to, by sobie uświadomić, że oddychamy i w jaki sposób to robimy. Staramy się przyglądać temu, co się z nami dzieje w danej chwili. Czujemy kolejne wdechy i wydechy, to, jak brzuch i klatka piersiowa wznoszą się i opadają w naturalnym rytmie naszego oddechu, to, jak powietrze wchodzi i wychodzi z ciała. Podkreślam: nie próbujemy oddechu pogłębiać, uspokajać czy w jakikolwiek sposób zmieniać. Jesteśmy wyłącznie obserwatorami. Choć brzmi to prosto, z góry mówię: początki bywają trudne. Proszę się nie zrażać...

Tatiana Cichocka

Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy