Testowałam je miesiącami. Oto 5 zamienników luksusowych kosmetyków, które są równie dobre (a czasem lepsze!) od oryginału
Gdyby ktoś zajrzał do mojej kosmetyczki jeszcze kilka lat temu, znalazłby tam głównie drogie, luksusowe produkty. Wierzyłam, że inwestuję w jakość i nie ma dróg na skróty. Dzisiaj moja kosmetyczka wygląda inaczej - wciąż są w niej kosmetyki, które dają spektakularny efekt, ale wiele z nich kosztowało mniej niż lunch na mieście. Nauczyłam się, że prawdziwą sztuką nie jest wydawanie pieniędzy, ale mądre wybieranie. Dlatego przychodzę do was z listą moich największych perełek: to 5 tanich zamienników luksusowych kosmetyków, które kocham.

Spis treści:
- Kultowa baza od Charlotte Tilbury
- Wielofunkcyjna paletka od Dr Ireny Eris
- Puder utrwalający od Laury Mercier
- Viralowe mleczko od Rhode
- Dla fanek konturówki Pillow Talk
Kultowa baza od Charlotte Tilbury
Zacznijmy od legendy, czyli Hollywood Flawless Filter. Nie będę oszukiwać - to jest FENOMENALNY produkt. Kupiłam go kiedyś na specjalną okazję i przepadłam. Skóra po nim wygląda jak po dobrym zabiegu u kosmetyczki: jest świetlista, zdrowa, wypoczęta. Pokochały go moje koleżanki, a nawet przyszła teściowa, której (uwierzcie mi) naprawdę trudno dogodzić. Efekt "wow" jest niezaprzeczalny.
No i tutaj zaczęły się schody, bo cena regularna skutecznie studzi zapał do codziennego używania. Długo szukałam czegoś, co da mi podobny efekt, ale nie zrujnuje budżetu. I znalazłam! Rozświetlająca baza Flawless Glow od Bielendy to mój godny zastępca na co dzień. Czy to kopia 1:1? Nie, ale daje dokładnie to, czego szukam: piękny, nienachalny blask i wrażenie, że moja cera jest w świetnej kondycji. Mieszam ją z podkładem albo nakładam samą w dni, kiedy chcę wyglądać naturalnie. Za te pieniądze - absolutny hit.

Wielofunkcyjna paletka od Dr Ireny Eris
Jestem fanką kosmetyków, którymi mogę zrobić praktycznie cały makijaż. Kiedy zobaczyłam u Sylwii Butor paletkę do konturowania od Dr Ireny Eris, wiedziałam, że muszę ją mieć. I faktycznie, jest genialna. Bronzery mają idealne odcienie, róż jest przepiękny, a rozświetlacz daje cudowną taflę. Jakość jest powalająca.
Niestety, cena również. Traktowałam ją jak inwestycję, ale w głębi duszy wiedziałam, że musi istnieć coś tańszego. Testowałam dziesiątki paletek - a to pigment był słaby, a to kolory jakieś dziwne. Aż w końcu trafiłam na paletkę AA Wings, stworzoną z Magdą Pieczonką. I to był strzał w dziesiątkę! Magda to kobieta, która na makijażu zjadła zęby i to widać w tym produkcie. Kolory są uniwersalne, świetnie się blendują, a trwałość jest bez zarzutu. Jeśli szukasz jednej paletki do wszystkiego, z ręką na sercu polecam właśnie tę.
Puder utrwalający od Laury Mercier
Przez lata szukałam idealnego pudru utrwalającego. Wiecie, takiego, który zacementuje makijaż, ale nie stworzy efektu maski, zwłaszcza pod oczami. Oczywiście, jak większość, sięgnęłam po legendarny puder od Laury Mercier. I tak, jest świetny - sypki, leciutki, pięknie wygładza. Ale zawsze miałam z nim jeden problem. Moja skóra pod oczami po kilku godzinach wyglądała na zmęczoną i przesuszoną, a tego efektu chciałam uniknąć za wszelką cenę.
Już miałam się poddać, kiedy wpadł mi w ręce puder Puff Cloud od Paese. Okazało się, że ten zamiennik jest dla mnie o niebo lepszy od oryginału. Dlaczego? Bo w ogóle nie wysusza! Utrwala korektor na cały dzień, nie zbiera się w zmarszczkach, a skóra pod oczami wygląda świeżo i promiennie. Może to zasługa olejku z opuncji figowej w składzie, a może po prostu jego formuła jest dla mnie idealna. W każdym razie, porzuciłam Laurę na rzecz Paese i mój portfel też jest z tego powodu znacznie szczęśliwszy.

Viralowe mleczko od Rhode
Pewnie słyszałyście o viralowym mleczku Glazing Milk od Rhode. Obiecuje efekt "lukrowanego pączka" - czyli maksymalnie nawilżonej, lśniącej skóry. Wygląda to obłędnie, ale zdobycie tego produktu w Polsce graniczy z cudem, a cena też nie zachęca.
Powiem wam szczerze, nie musicie polować na Rhode. Identyczny, a może nawet lepszy efekt "mokrej, lśniącej tafli" daje mleczko Glaze and Glow od naszej polskiej Bielendy. Kosztuje około 25 złotych i robi dokładnie to, co obiecuje. Oczywiście, składy obu produktów się różnią, ale jeśli chodzi o sam wizualny efekt, na którym mi zależało, Bielenda wygrywa. Skóra jest po nim niesamowicie świetlista, wygląda zdrowo i jest idealnie przygotowana pod makijaż.
Dla fanek konturówki Pillow Talk
Porozmawiajmy o ustach. A jeśli usta, to musi paść nazwa: Pillow Talk. Ta konturówka od Charlotte Tilbury to absolutny fenomen. Ma idealny odcień - taki zgaszony, brudny róż, który magicznie pasuje prawie każdemu. Optycznie powiększa usta, jest super trwała i kremowa. Zakochałam się w niej od pierwszego użycia, ale mój portfel już mniej. Wydawanie ponad stówki na kredkę, którą zużywam w ekspresowym tempie, bolało za każdym razem.
Zaczęłam szukać alternatywy i przetestowałam chyba wszystko, co było w drogerii w podobnym odcieniu. I wiecie co? Znalazłam! Konturówka od Maybelline Color Sensational w odcieniu 132 Dusty Rose to jest to. Zrobiłam kiedyś test - pomalowałam jedną połowę ust Charlotte, a drugą Maybelline. Zapytałam mojego faceta i przyjaciółkę, czy widzą różnicę. Nikt, absolutnie nikt, nie był w stanie jej dostrzec. Konsystencja jest bardzo podobna, trwałość również. Na ustach są nie do odróżnienia. Po co więc przepłacać?








