Reklama

Nie każdy urodził się wojownikiem

Masz dobrą pracę, która daje stabilizację finansową, choć nie zawsze jest idealnie. Masz kochającą rodzinę, lub jesteś kochającym wolność singlem, a jednak co jakiś czas zastanawiasz się, czy nie warto tego wszystkiego zostawić i zacząć zupełnie od nowa. Żeby było ciekawiej, ekscytująco i ... inaczej


Podejmowanie odważnych życiowych decyzji jest zawsze na czasie. Gazety pełne są artykułów opisujących życiorysy osób, którym „się udało”. Osób, które zwolniły się z nudnej lub męczącej pracy, wyrwały się z monotonnego związku… i zaczęły wszystko od nowa.

Chętnie o takich osobach czytamy, myśląc, że przecież nam także może się udać. Artykuły takie dodają otuchy i pokazują, że zawsze można wszystko zmienić.

A co, jeśli nie jesteśmy typem wojownika? Jeśli nie potrafimy powiedzieć „DOŚĆ”? Czy jest to tchórzostwo, które zawsze należy piętnować? Bo przecież tkwienie w sytuacji, która nam nie do końca odpowiada, to tchórzostwo. Tak przynajmniej się wydaje, kiedy czytamy o tych wszystkich ludziach, którzy znaleźli w sobie odwagę, aby wszystko zmienić.
Gazety rzadko opisują losy osób, które nie podjęły decyzji o wyrwaniu się z „kieratu, w którym utknęły”. Jeśli już, to są to artykuły „ku przestrodze”, opisujące bezbarwne, smutne życie loosera.

Reklama

A może pozostanie w naszym życiowym grajdołku to po części także przejaw instynktu samozachowawczego? Nie mówimy tu oczywiście o sytuacjach ekstremalnych, kiedy szef jest tyranem, lub mąż traktuje nas jak powietrze. Mówimy o sytuacji „umiarkowanego zadowolenia”, które w tym przypadku jest przeciwieństwem „pełnego zadowolenia”.

W świecie nacechowanym rywalizacją utarło się, że na podziw zasługują ludzie odważni. Ludzie pokazujący nam, że można inaczej, lepiej.
Czy inaczej jednak zawsze znaczy lepiej? Niektórzy, idąc na kompromis z życiem podejmują odważną decyzję pozostania tam, gdzie są. Rozważyli za i przeciw swojej sytuacji i postanowili, że posiada ona więcej pozytywnych, niż negatywnych stron. Jest to z pewnością mało popularne podejście, ale czy nie warte zastanowienia? Może nasza mała stabilizacja jest właśnie tym, czego potrzebujemy?
Artykuły o tych Odważnych czytamy niemal jak powieść. No bo jak, będąc osobą pracującą 12 godzin na dobę i mającą 26 dni urlopu rocznie, traktować opowieści o kobiecie, która porzuciła pracę w biurze i wybrała się z plecakiem do Nowej Gwinei? Dla przeciętnego zjadacza chleba jest to raczej abstrakcja. Abstrakcja, która każdemu z nas co jakiś czas przychodzi do głowy (bo każdy z nas co jakiś czas ma ochotę rzucić wszystko i uciec), ale mimo wszystko tylko abstrakcja. Jest to marzenie, w przypadku którego warto się zastanowić, czy aby na pewno chcemy je spełnić. I jakie to pociąga za sobą konsekwencje.

Każdy z nas posiada marzenia. Od dziecka myślimy, kim będziemy, kiedy dorośniemy. Marzymy o byciu pilotem, strażakiem, lub – jak autorka niniejszego tekstu – księżniczką. Takie marzenia gnają nas na przód, kiedy jesteśmy młodzi i trzymają nas przy życiu, kiedy stajemy się dorośli. Marzenia są potrzebne, ale czasem lepiej, aby pozostały tylko marzeniami, bo wtedy są bez skazy,

Kiedy Bóg chce nas ukarać, spełnia nasze marzenia.

Bądźmy więc ostrożni w tym, o czym marzymy. W marzeniach wszystko jest idealne. Książę nie zostawia odkręconej tubki z pastą do zębów, a księżniczka nie miewa bólu głowy (tak wiem – strasznie oklepane przykłady, ale jednak dość życiowe). W naszych myślach podróż do Afryki zamiast natrętnych komarów obejmuje raczej przystojnego mężczyznę, który niczego nie pragnie bardziej, niż uratować nas z opresji.
W marzeniach wielki dom z „Wichrowych Wzgórz” nie wymaga remontu, a ogrzanie go zimą nie kosztuje fortuny.
Marzenia są potrzebne jako odskocznia od dnia codziennego. A dzień codzienny, jak to on, raz bywa lepszy, raz gorszy. Ale czy tak bardzo go nie lubimy, że warto go zamieniać na podróż do krainy wiecznych lodów?

Może praca, którą mamy, choć czasem monotonna, ma też dobre momenty? Szef co jakiś czas odkrywa, że jesteśmy dobrzy, w tym co robimy. Może mąż to nie Cary Grant, ale jest dobrym człowiekiem, który ratuje chorego kotka z ulicy (bo wie, jak bardzo kochamy koty).
Postanowiłam się nad tym zastanowić, czytając kolejny artykuł o pani/panu, którzy wyprowadzili się do Prowansji i uprawiają lawendę, zamiast siedzieć w wieżowcu w Kielcach.

Bo przecież nie każdy urodził się wojownikiem, a poczucie bezpieczeństwa, jakie daje nasze umiarkowanie zadowalające życie codzienne, jest bardzo miłym uczuciem. Może warto podjąć odważną decyzję pozostania przy swoim życiu i marzeniu nieskazitelnych marzeń? (Zamiast odmrażać stopy na lodowcu lub leczyć malarię w dżungli).

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy