Reklama

Dlaczego wciąż jestem sama?

Coraz więcej z nas nie jest w stanie zbudować udanej relacji. Jakby życie w związku stało się wiedzą tajemną – mówi psychoterapeutka Anna Niziołek. Dlaczego? Gdzie się podziali mężczyźni? Okazuje się, że niekoniecznie to oni są winni.

PANI: "Najgorsze są niedziele. Jesz śniadanie z telewizorem, nie możesz zadzwonić  do znajomych, bo może spędzają rodzinnie dzień, a ty nie chcesz wyjść na desperatkę". Tak mówi moja znajoma, która parę miesięcy temu rozstała się z partnerem.

Anna Niziołek: - Samotność boli. Jeśli spada na nas nagle, bo partner odchodzi, czasem czujemy się tak, jakbyśmy traciły siebie. Obniża się poczucie własnej wartości, mamy wrażenie dryfowania w pustce. Chcemy z kimś pogadać, ale myślimy: "Będzie się litować, pomyśli: »Co za biedactwo«". Próbujemy chronić tę spadającą samoocenę. Moje pacjentki często mówią, że doświadczają jednocześnie tych dwóch sprzecznych uczuć: chęci szukania wsparcia u innych i niemocy, by po nie sięgnąć.

Reklama

Samotność przestała już być stygmatyzowana. Prawie każdy z nas ma za sobą rozstania, okresy bycia singielką. Czy to nie sprawia, że przeżywamy ją łatwiej?

- Może samotność została oswojona, ale wciąż wiąże się z wieloma negatywnymi emocjami. Fakt, że przybywa ludzi żyjących w pojedynkę, nie sprawi, że przestaniemy czuć smutek, przygnębienie, żal, lęk, wstyd. Choćbyśmy się chciały od tego odciąć, bardzo ważnym elementem tożsamości kobiety jest dobry związek. Pamiętam, jak pod koniec lat 90. słowo "singiel" stało się modne, jak powiązałyśmy samotność z wolnym wyborem. Oglądałyśmy "Seks w wielkim mieście" i myślałyśmy, jakie te kobiety są fajne. Ale jeśli spojrzymy uważniej, to przecież chociaż korzystały z wolności, każda z nich szukała relacji. Oczywiście ja z racji mojego zawodu spotykam głównie kobiety, które sobie z samotnością nie radzą, to znaczy cierpią, uważają ją za problem. Jestem przekonana, że istnieją wśród nas takie, które znoszą ją lepiej, akceptują, widzą plusy. Ale to nie znaczy, że samotność zmieni się w coś dobrego w naszym zbiorowym doświadczeniu.

Mówi się, że jest dżumą  wieku. Pewnie chodzi o pokazanie rozmiarów zjawiska,  ale może też o to, że bywa jak choroba.

- Był nawet taki projekt, żeby samotność wpisać do klasyfikacji zaburzeń psychicznych. Jednak ona jest zjawiskiem zbyt skomplikowanym, zależnym od wielu czynników. Czasem singielki przychodzą do mojego gabinetu z objawami depresji: czują zniechęcenie, brak energii, dręczy je negatywne myślenie o sobie. Mówią: "Już nic dobrego mnie nie spotka, życie przeciekło mi między palcami, zostałam z niczym". Wtedy najpierw trzeba się zająć depresją, a dopiero potem samotnością.

- U wielu moich pacjentek ich pojedynczość wynika w dużym stopniu ze słabej znajomości samych siebie. Umieją powiedzieć, co muszą i co powinny. "Powinnam kogoś znaleźć, muszę mieć rodzinę, czas na dziecko". Ale kiedy pytam: "Czego pani chce sama dla siebie?", gubią się. A największy kłopot sprawia pytanie, wydawać by się mogło, najprostsze z możliwych.

Jakie?

- "Co pani lubi?". Jak mamy budować związki, gdy nic o sobie nie wiemy? Pamiętam pacjentkę, która bardzo aktywnie poszukiwała partnera. Była zalogowana na kilku portalach dla samotnych, chodziła na randki z nadzieją, ale zawsze kończyło się rozczarowaniem: nie podobał mi się, był jakiś dziwny, palił papierosy. Zlikwidowała profil, zaczęła chodzić na speed dating i spotkania przy piwie dla samotnych, które również ją rozczarowały. Mniej więcej wtedy z poczuciem porażki trafiła do mnie. Nie mogła zrozumieć, dlaczego po tylu poszukiwaniach nadal jest sama. Odkryłyśmy, że ona dobrze wie, czego nie chce - miała całą listę rzeczy, których nie akceptuje u mężczyzn. Nie umiała za to powiedzieć, czego pragnie. Wychowała się w domu, w którym nikt jej nie pytał: czego chcesz, czy się na to zgadzasz? Ona sama też siebie o to nie pytała. Po terapii wróciła na portal randkowy, ale już z jasnym poczuciem, czego szuka u mężczyzn.

Randkowanie online naraża na wielokrotne doświadczanie poczucia, że coś jest z nami nie tak. Piąta randka, znowu pudło.

- Odrzucenia, nawet te drobne, podkopują nasze poczucie wartości. Jednak takie jest życie - nie sposób uniknąć wystawiania się na ocenę, gdy szukamy kogoś dla siebie. Znam kilka małżeństw, które poznały się dzięki internetowi. Ci ludzie wychodzili  z założenia, że to lepsze niż chodzenie do klubu. Patrzę na to tak: dzięki technologii zwiększają się nasze możliwości poznawania ludzi, a to jest plus. Minusem jest coraz większa łatwość kontaktów, którą stworzyły aplikacje.

- Na starych portalach trzeba było podać dane, dać się zweryfikować. To utrudnienie, ale tam, gdzie w grę wchodzą emocje, łatwiej i szybciej nie znaczy lepiej. Przypomina mi się historia, którą słyszałam ostatnio: kobieta dowiedziała się o zdradzie partnera i jeszcze tego samego wieczoru przez aplikację umówiła się na seksualną randkę z innym. Popłynęła na emocjach z chęci zemsty. Aplikacja jej to ułatwiła.

Widziałam, że centrum psychoterapii, w którym pani przyjmuje, stworzyło ostatnio na swojej stronie internetowej specjalną zakładkę dla samotnych. To dlatego, że przybywa takich pacjentów?

- Przybywa. Jeszcze kilka lat temu przychodziły prawie wyłącznie pary. A teraz kobiety pytają o specjalistę w dziedzinie związków, ale przychodzą same: chodzi o te związki, które im się nie udają. Mówią: "Czuję się samotna, nie wiem, jak budować bliskie relacje". Czasem mam wrażenie, że życie w związku stało się wiedzą tajemną.

Jak to?

- Powtarzamy raz po raz schematy wyniesione z dzieciństwa. Jedna z moich pacjentek singielek pochodzi z domu, w którym ojciec był nieobecny duchem, "zapadł się"
 w siebie po śmierci żony, był, a jakby go nie było. Zanim mi o tym opowiedziała, trudno było dostrzec powiązania pomiędzy mężczyznami w jej życiu - pod względem usposobienia byli do siebie niepodobni. Nagle to stało się oczywiste: cudzoziemiec, który wyjechał, chłopak z innego miasta, spotkania tylko w weekendy. Każda z nas ma swój schemat we krwi, dostajemy po rodzinie taki emocjonalny spadek.

I to pomoże, że znamy swój schemat?

- Świadomość powoduje, że inaczej reagujemy. Stawiamy granice, zaczynamy jaśniej mówić o swoich potrzebach, a to zmienia relację. Kobiety w dzieciństwie opuszczone lub niezauważane przez rodziców mają w sobie czasem tak ogromny głód emocjonalny, że nawet okruszek biorą za bochen chleba, byle gest wydaje im się miłością, tworzą miraże. Kiedy mają tego świadomość, szybciej zrywają znajomość, która nie rokuje, dostrzegają, że znowu pakują się w związek bez przyszłości albo taki, w którym będą się czuły wykorzystywane.

Jeden z psychologów powiedział mi, że kobiety 40 plus mają podejście "na taki związek to ja się nie godzę".

- No i dzięki Bogu, że mają takie podejście. Że zaczynają stawiać granice, wiedzą, co jest dla nich ważne i to wyrażają. Mają prawo to mówić, mają prawo do własnego głosu. Przychodzi do mnie bardzo wiele kobiet po czterdziestce, które dorastały w przekazie, że w związku trzeba być, a nawet tkwić. Mają rodzinę, ale czują się samotne. Mówią: "Nie chcę się tak czuć, nie chcę, żeby moje emocje zależały od tego, jak jest w moim związku". Chcę być niezależną osobą, która może czuć się dobrze sama ze sobą. Kobiety w tym wieku mają ogromną mądrość emocjonalną.

Ale taka postawa w samotności może też spowodować, że nikt nie jest wystarczająco dobry. Chcemy spotkać mężczyznę w tym samym wieku, o podobnym stylu życia, wykształceniu, zarobkach. Nie znajdujemy, więc każdy związek jest tym, na który się godzimy.

- Jest taka pułapka wysokich standardów. Myślę, że to też rodzaj kobiecego mechanizmu obronnego, który nas chroni przed powtórką ze zranienia. Kiedy boimy się rozczarowania, łatwiej jest powiedzieć: "Nie, to nie pasuje, on za mało zarabia". Wycofujemy się i unikamy rany, utwierdzając się w przekonaniu, że nie ma mężczyzn odpowiednich dla nas. Błędne koło. Przy kolejnej powtórce kobiety często przychodzą na terapię. Są dobrze ubrane, umalowane, wykształcone, perfekcyjne. Mają nastawienie: wszystko albo nic. Albo ma być na sto procent, albo w ogóle. To jest wymaganie skazane na niepowodzenie.

- I znowu - schemat oczekiwań można zmodyfikować przez poznanie siebie. Często okazuje się, że oczekujemy od innych stu procent, bo i od siebie wymagamy tyle samo. Wielkim odkryciem staje się myśl: "Możesz być dobra na 70 procent, to jest OK". Albo ta prosta prawda, że każdy z nas ma w sobie coś fajnego i coś miernego. Największą tajemnicą udanych związków jest przecież to, że umieją w sobie wiele  zaakceptować.

Jest coś takiego w naszych czasach, że samotność stała się wygodnym stylem życia dla kobiet, które mają zawodowe osiągnięcia. Nieraz już nie wiedzą, czy są samotne, bo tyle pracują, czy raczej tyle pracują, bo są samotne.

- Wyszłyśmy albo z dość tradycyjnych domów, albo z domów, gdzie rodzice harowali i nigdy ich nie było. Nie wiemy, jak to zrobić - mieć rodzinę i karierę jednocześnie. Idziemy ze skrajności w skrajność: albo jedno, albo drugie. Czy czytała pani "Mistykę kobiecości" Betty Friedan? Ona pokazuje, jak kobiety odrzuciły model matek
 i poszły za męskim modelem życia, bo to on daje dziś dowartościowanie. Mam wiele pacjentek, które tworzyły tożsamość przez pryzmat roli zawodowej. Mają wysoką samoocenę, są świadome własnych kompetencji, potrafią kierować zespołem, delegować zadania. A kiedy zaczynamy rozmawiać o życiu prywatnym, nagle profesjonalistce brakuje słów. Zmienia jej się głos. Siedzi przede mną dziewczynka, zagubiona, niepewna siebie. Nie wie, nie potrafi.

- Fragment jej tożsamości zupełnie się nie rozwinął. Kobiety same dostrzegają ten rozdźwięk: "Jak to możliwe, że w pracy potrafię zadbać o to, co dla mnie ważne,
 a w związku dopasowuję się, żeby tylko nie odszedł?". Nie potrafimy zasobów zdobytych na polu zawodowym przełożyć na funkcjonowanie osobiste. Dopóki się z tym nie skonfrontujemy, uciekamy, stosujemy wykręty: "Widocznie to nie dla mnie, mam pecha, mężczyźni są beznadziejni".

Jak się skonfrontować?

- Mam pacjentkę, która właściwie zawsze była sama, jej związki nigdy nie weszły w fazę wspólnego mieszkania. Przez wiele lat praca była jej ucieczką, sefrą, która ją dowartościowywała. Nawet po poważnym wypadku samochodowym wróciła do biura szybciej, niż należało, nie mogła wytrzymać w pustym mieszkaniu, którego zresztą nigdy nie urządziła do końca. Dzięki temu nie musiała się sobie przyglądać, była stale zajęta, też nie znosiła niedzieli jak pani koleżanka. Z czasem zaczęła się wycofywać z kontaktów towarzyskich. Powiedziała: człowiek chce wyjść, ale wie, że będzie żył życiem innych ludzi, a swojego nie ma. Pojawił się lęk przed powrotem
 do pustego domu, więc zaczęła rzadziej wychodzić. Popadła w bezsilność, bierność. W takim stanie, gdyby nawet kogoś poznała, nie mogłaby zbudować związku.

Lęk jest jednym z najważniejszych słów w samotności. Boimy się być same, ale lękamy się też bliskości, czyli po prostu intymnej, odsłaniającej słabości relacji z drugim człowiekiem. Ponieważ boimy się odrzucenia. Bardzo dużo jest tych lęków. Nie możemy się ich pozbyć całkowicie.

Dlaczego?

Bo każda emocja jest nam do czegoś potrzebna. Lęk ostrzega przed zagrożeniem. Ewolucyjnie mamy do wyboru trzy reakcje - ucieczkę, zamrożenie, czyli trwanie
 w bezruchu, lub walkę. Moja pacjentka uciekała w pracę, dokładała sobie zajęć, żeby nie myśleć. Potem załamała się sparaliżowana strachem. Walka polega na zauważeniu lęku, przyjrzeniu się mu i przejściu do działania. Tak jak Prosiaczek  z "Kubusia Puchatka", który bał się hefalumpów, ale szedł na nie polować. Bój się i działaj. Jednak wyjdź do ludzi. Wróć do pustego domu i pomyśl, że warto urządzić go do końca. Zaproś do siebie znajomych.

- Przeczytałam gdzieś, że osamotnienie polega nie tylko na tym, że ty nikogo nie obchodzisz, ale że nie ma nikogo, kto obchodzi ciebie. A to jest klucz do związków. Lęk i smutek to egocentryczne emocje, powodują, że skupiamy się na sobie. Nie zadajemy sobie wtedy pytania: "Co mogę zrobić, żeby inni czuli się ze mną dobrze? Kogo jestem ciekawa?".

 Ze zwykłego braku zainteresowania partnerem bierze się uczucie osamotnienia w związku. Ze słuchania jednym uchem i zdawkowych odpowiedzi bez uważności, bez zwyczajnej ludzkiej ciekawości. Mówimy: "Nikt mnie nie rozumie, nikt mnie nie słucha". Ale kogo my rozumiemy? Kiedy ktoś okazuje nam zainteresowanie, czujemy się ważni. Czasem musimy pierwsi okazać je innym.

Rozmawiała: Magdalena Jankowska

PANI 4/2020

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy