Reklama

Zrób sobie szczęście

Gdybym był bogaczem byłbym szczęśliwy - myśli wielu z nas. Gdybym miał dom na wsi, zakochał się, wyszczuplał... A to nieprawda! Nawet gdy marzenie się spełni, poczucie szczęścia trwa krótko. Bo recepta na nie, choć istnieje, nie jest prosta. A jednak szczęście możemy sobie... „zrobić” sami. Jak? Podajemy gotowy przepis sprawdzony przez psychologów.

Kumulacja w lotto. Ktoś wygrał piętnaście milionów. "Ale ma szczęście!" - myślimy z zazdrością. Wypadek na trasie wylotowej. Kilka osób trafiło do szpitala. "Nieszczęśnicy!" - przebiega przez głowę, gdy oglądamy zdjęcia z kraksy na kanale informacyjnym. Uważamy, że szczęście zależy od tego, czy mamy fart, czy też przeciwnie - prześladuje nas pech. Nic bardziej mylnego. Zbadano poziom szczęścia u osób, które rok wcześniej zostały sparaliżowane i resztę życia spędzą na wózku, a także u tych, którym udało się trafić szóstkę na loterii.

Różnice były... nieistotne statystycznie! I jedni, i drudzy byli po pewnym czasie porównywalnie szczęśliwi. Lub nieszczęśliwi. A więc szczęście to nie zrządzenie losu. Raczej - jak głoszą słowa pięknej piosenki - stan umysłu. A to oznacza, że możemy sami je sobie "zrobić". Domowym sposobem, bez pomocy terapeuty.

Reklama

Zdaniem Martina Seligmana, znanego specjalisty od psychologii pozytywnej, szczęście ma cztery składniki. To: pozytywny bilans emocjonalny, satysfakcja z życia, zaangażowanie i poczucie sensu. Przyjrzyjmy się im dokładnie, by móc zapewnić sobie szczęście.

Pierwszy składnik szczęścia - bilans emocji na plus

Szczęście często kojarzy nam się z pozytywnymi emocjami: radością, ekscytacją, euforią. Dziś naukowcy są pewni, że ten czynnik jest w szczęściu najmniej istotny. I dobrze, bo przecież niektórzy z nas są od urodzenia skorzy do uśmiechu, a inni częściej się martwią. Okazuje się jednak, że szczęśliwym można być niezależnie od tego, czy często przeżywa się radość.

Życie nie musi być przyjemne, żeby było szczęśliwe. Nie wierzysz? Przypomnij sobie losy Barbary Hutton - na motywach jej biografii zrealizowano serial "Bogate biedactwo". Była jedną z najzamożniejszych kobiet świata, a mimo to czuła się przeraźliwie samotna. Osiem razy wychodziła za mąż. A Marilyn Monroe? Miała wszystko: pieniądze, sławę, uwielbienie tłumów. Była jeszcze Amy Winehouse...

Lista nieszczęśliwych ludzi, którzy wiedli przyjemne życie, pełne śmiechu, strzelających korków od szampana, luksusu, przygód, jest znacznie dłuższa. A więc nie tędy droga do szczęścia. A którędy?

Zdaniem psychologów istotniejszy od częstego przeżywania stanów euforii czy ekscytacji jest ogólny bilans emocjonalny. Trzeba dbać o to, by emocje pozytywne jednak przeważały nad negatywnymi: złością, frustracją, smutkiem. Jak to zrobić?

Panuj nad uczuciami. Pojawiają się w nas nie na skutek samych zdarzeń, tylko tego, co o tych zdarzeniach myślimy! Jeśli uważasz, że złapać gumę to ludzka rzecz, nie wpadniesz w rozpacz, gdy się okaże, że musisz zmienić koło. To nie będzie dla ciebie koniec świata, a jedynie problem, który trzeba rozwiązać. Często nadajemy różnym zdarzeniem "etykiety" emocjonalne. Pada deszcz? Myślimy: "Znów zła pogoda, zmarnujemy cały dzień!". Stąd już tylko krok do tego, by rozpoczynający się dzień rzeczywiście zmarnować! A przecież pogoda, różne zjawiska atmosferyczne to zwyczajna sprawa. Nawet gdy pada, można świetnie się bawić. Iść na spacer w sztormiakach albo zostać w domu i grać w planszówki. Czyli: staraj się widzieć zawsze szklankę do połowy pełną. Chociaż na pierwszy rzut oka zdaje ci się, że jest pusta!

Utrwal pozytywne emocje. Podobno człowiek najszybciej przyzwyczaja się do dobrego. Euforia, radość trwają przez chwilę, a potem przychodzi szara codzienność. Syn zdał na studia z jedną z pierwszych not? Świetnie, ale to było dwa lata temu, dawno o tym zapomniałaś. Błąd! Skorzystaj ze zjawiska, które psychologowie nazywają kapitalizacją emocji pozytywnych. Fajne uczucia mogą trwać długo. Twoja córka zdobyła nagrodę w konkursie plastycznym? Świętujecie. Tydzień później rozmawiasz z przyjaciółką, opowiadasz jej o sukcesie dziecka, a ona: "Zazdroszczę ci! Ależ musisz być dumna!".

I zdajesz sobie sprawę, że faktycznie, czujesz też dumę. Zdarzenie minęło, a szczęście może trwać. Rok później obejrzyjcie zdjęcia z wernisażu córki, przywołajcie wspomnienia - i znów poczujesz radość i dumę. Właśnie o to chodzi: by skupiać się na tym, co dobre, a z kłopotami radzić sobie na bieżąco i... o nich zapominać.

Drugi składnik szczęścia - zaangażowanie w życie

Zaangażowanie w życie. Można wszystko robić na pół gwizdka, ale wtedy i życie będzie na pół gwizdka, a szczęścia pewnie nie będzie wcale. Drugi element szczęścia - czyli zaangażowanie - wynika przede wszystkim z tego, jakie cele sobie stawiamy. I czy jesteśmy skłonni (i potrafimy - to nie musi być to samo) te cele realizować. Źle, jeśli wyznaczamy sobie cele zbyt banalne. Łatwo będzie je osiągać, ale sukces nie będzie cieszył. Ale cele nie mogą być też tak skomplikowane, by ich realizacja graniczyła z cudem. Bo wtedy rodzi się frustracja i przekonanie, że nasze życie to porażka. Jak więc angażować się dobrze i mądrze?

Planuj. Cel, do którego nie ułożysz planu działania, to jedynie mrzonka. Warto mieć marzenia, ale tylko wtedy przyczyniają się one do wzrostu naszego poczucia szczęścia, gdy możemy je wcielić w życie. Wtedy inspirują, napędzają. Bywa, że nie mamy pojęcia, jak się zabrać do takiego marzenia, jak zamienić je w plan. Powiedzmy, że marzy ci się podróż koleją przez Indie. Duża rzecz. Rozbierz ją więc na czynniki pierwsze, wtedy będzie ci łatwiej zrobić pierwszy krok, a potem następne.

Na przykład możesz zacząć od znalezienia w internecie podróżników, którzy przemierzyli ten kraj wzdłuż i wszerz i często korzystali z pociągów. Napisz e-mail, spotkaj się, porozmawiaj - zdobądź informacje. Ile to może kosztować? Czego potrzebujesz? Co z wizą? Jeśli chcesz mieć pewność, że twoja motywacja do realizacji wielkiego planu nie spadnie, wyznacz sobie termin podróży - np. za półtora roku - i powiedz o tym znajomym, rodzinie. Im więcej osób wie i wspiera cię w twoich działaniach, tym trudniej będzie ci się wycofać.

Bądź na sto procent. We wszystkim, co robisz. Także w pracy. Satysfakcja z życia zawodowego jest dla nas naprawdę istotna - zajmuje drugie miejsce po relacjach interpersonalnych z przyjaciółmi, rodziną. A mimo to często traktujemy pracę po macoszemu: mówimy, że chodzi tylko o pensję, o to, żeby się nie wysilać, bo dla kogo? Dla szefa, którego nie lubimy? Dla firmy, której prezes właśnie obciął wydatki na fundusz socjalny i pozbawił nas możliwości korzystania z bezpłatnych porad lekarza? Nie będzie satysfakcji z pracy, jeśli nie będzie zaangażowania w to, co robisz. Rób to "pełną parą", bo w ten sposób zwiększasz swoje poczucie szczęścia. Choć powody tego zaangażowania mogą być różne.

Absolwentka literatury francuskiej Anna Sam nie mogła znaleźć żadnej pracy, w końcu przyjęła posadę kasjerki, która była znacznie poniżej jej kwalifikacji. Nie poddała się jednak, stwierdziła, że to będzie ciekawe doświadczenie i dobry materiał... na książkę. Angażowała się w pracę na sto procent, starała się zapamiętywać jak najwięcej ciekawych sytuacji, dziwnych klientów... i w końcu wydała bestseller Udręki pewnej kasjerki. Opłacało się - nie tylko w sensie bilansu emocjonalnego.

Trzeci składnik szczęścia - satysfakcja z osiągnięć

Gdybyś miała w tej chwili ocenić swoje życie, jaki stopień byś mu wystawiła? Mierny? Celujący? Niedostateczny? Satysfakcja z życia to taka właśnie ocena wystawiana za osiągnięcia własne w różnych dziedzinach. Czy dobrze wiedzie ci się w pracy, wśród znajomych i przyjaciół? Czy rodzina jest dla ciebie źródłem radości i dumy? A twoje pasje, zainteresowania? Czy czujesz się zdrowa, jesteś zadowolona ze swojego ciała, jego sprawności? Nieważne, co myślą inni: tylko ty masz prawo wypisać swojemu życiu cenzurkę. I wbrew pozorom wcale nie musi to być świadectwo z czerwonym paskiem! Nie bądź perfekcjonistką.

W psychologii wielką karierę robi pojęcie "wystarczająco dobrze". Nie musisz być kobietą idealną, wspaniałą matką, pracownikiem z marzeń twoich szefów. Ważne, byś ogólnie była... dość zadowolona. A jak to zrobić, by tak właśnie oceniać własne osiągnięcia?

Nie porównuj się z innymi. Mamy tendencję, by patrzeć wybiórczo i niestety krzywdząco dla samych siebie. Naszą urodę porównujemy do modelki z reklamy, karierę zawodową do prezeski firmy, samochód do nowego sportowego auta sąsiada i tak dalej. Robimy więc porównania wzwyż, do każdej konkurencji dobierając sobie "ideał", koło którego stawiamy siebie - i rzecz jasna, wpadamy w rozpacz. Nie bierzemy pod uwagę faktu, że modelka niedawno leczyła się z uzależnienia od narkotyków (choć naprawdę jest piękna), pani prezes od dwóch lat bezskutecznie próbuje zajść w ciążę dzięki in vitro, bo wcześniej zależało jej tylko na karierze (rzeczywiście: zrobiła oszałamiającą), a sąsiad kupił auto ze spadku po rodzicach, dwa miesiące temu zwolnili go z pracy (auto faktycznie robi wrażenie). Jeśli koniecznie chcesz dokonywać porównań, patrz, na ile zrealizowałaś swoje istotne cele w każdej dziedzinie życia. Ile ci jeszcze brakuje?

Skupiaj się na tym, co dobre. Natura tak nas bowiem skonstruowała, że automatycznie większą wagę przywiązujemy do zagrożeń, czyli tego, co nam nie wyszło. Nad sukcesami tymczasem przechodzimy do porządku dziennego. Jaki ratunek? Trzeba przeczesywać pamięć w poszukiwaniu tego, co nam się udało. Nie podporządkowywać się schematom, które każą nam się skupiać na negatywnych zdarzeniach. W praktyce wygląda to tak: licytujesz piękny fotel na Allegro, idealny do salonu. Bardzo ci zależy, ale w ostatniej chwili ktoś przebija twoją ofertę.

Pojawia ci się w głowie myśl: "Jak zwykle mi się nie powiodło! Znów ktoś mnie ubiegł, ja to naprawdę mam pecha, nic nie układa się tak, jak bym chciała!". Pora powiedzieć: Stop! I dalej: "Jak to jak zwykle mi się nie udało? Przecież poprzednią aukcję właśnie ja wygrałam! Jak to znowu ktoś mnie ubiegł? Ostatnio to ja byłam pierwsza! Jak to nic mi się nie układa? Wczoraj w centrum, na zatłoczonej ulicy tuż przede mną zwolniło się miejsce parkingowe dokładnie pod moim biurem. Ale fart! A dwa dni temu biegłam do pociągu, byłam pewna, że nie zdążę, a w ostatniej chwili udało mi się wsiąść do wagonu. Często mam szczęście, więc sprawiedliwie, że tym razem los uśmiechnął się do kogoś innego". Taki model torpedowania złych myśli można stosować i przy drobiazgach, i w ważnych kwestiach. Istotne, by robić to za każdym razem, gdy się one pojawią.

Czwarty składnik szczęścia - poczucie sensu

Czasami psychoterapeuci zalecają pacjentom ćwiczenie: mają napisać... własny nekrolog. Nie jest przyjemnie konfrontować się z myślami o śmierci, ale jeszcze trudniejsze bywa uświadomienie sobie, że właściwie nie mamy pomysłu, co można by w takim nekrologu napisać. Człowiek jest, a jakby go nie było. Ten czwarty składnik szczęścia - poczucie sensu - to właśnie przekonanie, że nasze życie ma sens. Górnolotnie rzecz ujmując: że gdyby nas zabrakło, bez nas, bez tego, co robimy, jacy jesteśmy, świat dużo by stracił. I to chyba jest najważniejszy składnik tej wybuchowej mieszanki, jaką jest szczęście. I być może najtrudniej go osiągnąć. Spróbujmy jednak. Znajdź wyjaśnienie.

W jednym z odcinków programu "Spotkajmy się" rozmówczynią Anny Dymnej była dziewczyna poruszająca się na wózku inwalidzkim. Padło pytanie: czy kiedykolwiek zastanawiałaś się, dlaczego ciebie to spotkało? W domyśle - to nieszczęście. A dziewczyna uśmiechnęła się promiennie i powiedziała: "Ależ ja jestem szczęśliwa! Zostałam wybrana po to, by inni, sprawni, patrząc na mnie, mogli docenić dobro, które ich spotkało".

W życiu każdego z nas zdarzają się chwile trudne, a nieraz traumatyczne. Jeśli nie uda nam się poradzić sobie z kryzysem, jeśli uznamy, że los nas skrzywdził, życie pokonało - nie mamy co marzyć o szczęściu. Jak pokazuje jednak przykład bohaterki Spotkajmy się, a także wielu ludzi, którzy musieli pokonać na swojej drodze ogromne przeszkody - jak fizyk Stephen Hawking, autor Krótkiej historii czasu, chory na stwardnienie rozsiane - da się to zrobić niezależnie od okoliczności. Trzeba jednak wykonać pewną pracę - psycholodzy mówią w tym wypadku o czerpaniu korzyści z traumy. Badania pokazują, że większość ludzi na przeżytych tragediach... zyskuje. Bo wynosimy z nich nową wiedzę na temat siebie, świata, tego, jak radzić sobie z kryzysem.

Przebudowujemy system wartości, uczymy się, na kogo można, a na kogo nie należy liczyć, dowiadujemy się, jak my sami zachowujemy się w sytuacji, w której wszystko wali nam się na głowę. Niektórzy z nas potrafią przejść ten proces samodzielnie, inni potrzebują przewodnika, czyli terapeuty. Ale warto to zrobić dobrze i do końca. I nie słuchać rad życzliwych: zostaw to, przestań, musisz iść do przodu. Wypracowanie ładu w świecie po stracie czy traumie to właśnie jest poszukiwanie sensu życia. Gdy nam się powiedzie, zdobywamy ostatni, ważny element tej układanki, jaką jest szczęście.

Okazuje się, że nad szczęściem trzeba się trochę napracować, nie spada z nieba. Z badań jednak wynika, że... szczęśliwi mają udane związki i życie rodzinne, więcej pieniędzy, satysfakcjonującą pracę, są zdrowsi i dłużej żyją. Ktoś dociekliwy zapyta: no, ale czy nie jest na odwrót? Czy to nie jest tak właśnie, że poczucie szczęścia wynika z przeróżnych dobrodziejstw, czyli miłości, spełnionych ambicji, zdrowia? Odpowiedź brzmi: nie. Im szczęśliwszy jest człowiek, tym większe ma szanse na miłość, zdrowie, dobrą pracę, udane relacje z innymi i tak dalej, właściwie w nieskończoność. Ta praca się opłaca!

Jagna Kaczanowska

TWÓJ STYL 5/2016

Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy