Reklama

Krzyżówka śliwki z dynią

Są różni i mają silne osobowości, jednak od lat dzielą radości i smutki, kłócą się i wzajemnie wspierają.

Poznali się w warszawskiej szkole teatralnej. Obydwoje mieli wtedy po 18 lat. - Trudno było nie zwrócić na niego uwagi: był wysoki, chudy, wesoły - wspomina Maria Winiarska, pierwsze spotkanie ze swoim przyszłym mężem Wiktorem Zborowskim. - Na samym początku to on zabiegał o mnie. W środku zimy potrafił zdobyć gałązki bzu. Godzinami gadaliśmy przez telefon. Najpierw wzięliśmy ślub cywilny, potem kościelny. Ten drugi wspólnie z moją nieżyjącą już siostrą Basią. Ona wyszła za Pawła Wawrzeckiego. Basia i Maria Winiarskie uchodziły za bliźniaczki. Tak naprawdę Maria była o rok starsza. Razem chodziły do szkoły muzycznej, studiowały i występowały. - Byłyśmy jak jeden organizm - mówi pani Maria. Kiedy miały zostać matkami, nawet data ich porodów była identyczne. Basia urodziła wcześniej. Jej córeczka miała porażenie mózgowe. - Nasze drogi rozeszły się. Zahipnotyzowana własnym późnym macierzyństwem, całkowicie oddałam się moim córkom i domowi. Siostra nie prosiła o pomoc - wspomina pani Maria. Bo córki Hania i Zosia przewróciły życie państwa Zborowskich do góry nogami.

Reklama

Tato kładł małą Hanię na brzuchu i śpiewał walca "Na sopkach Mandżurii". Zasypiał wcześniej niż córka. - Gdy dziewczynki były małe, miałam na głowie tyle spraw: wyprawić je do szkoły, zawieźć Hanię na tenis, a Zosię na stepowanie, przypilnować lekcji... Mieliśmy z Wiktorem zdecydowanie mniej czasu dla siebie - opowiada pani Maria. Dziś w domu w Konstancinie mieszkają sami. Hania wyszła za mąż i mieszka w Brazylii. Zosia studiuje w Warszawie i zdobywa pierwsze szlify aktorskie. I tak tradycji rodzinnej staje się zadość. Bo Zborowscy aktorstwo mają w genach. Dziadkowie pana Wiktora poznali się w amatorskim przedstawieniu. Babcia grała, a dziadek był suflerem. Jego wujem jest aktor Jan Kobuszewski.

Umieją szybko rozwiązywać konflikty

Dlatego rodzice pilnie śledzą karierę Zosi. I tęsknią za dziećmi. - Bez nich zostaliśmy z Wiktorem jak dwa stare psy - opowiada pani Maria. Dzwonią do siebie, piszą e-maile, nawet kilka razy dziennie! W kwietniu 2011 roku państwo Zborowscy będą obchodzili 34. rocznicę ślubu. Sami mówią, że nie było łatwo. - Nasz związek powstał ze skrzyżowania jadalnej śliwki z jadalną dynią i tak zrodził się całkowicie niejadalny owoc. Może dlatego nikt inny nas nie pożarł... - śmieją się. Mają silne osobowości, a podczas kłótni nie brakowało gróźb rozwodu. Ale choć iskry lecą, konflikty starają się rozwiązywać od ręki.

- Szkoda czasu na życie w awanturze czy w ciszy. Trzeba ten okres maksymalnie skracać - tłumaczy Wiktor Zborowski. Tę zasadę szanowały także mieszkająca z nimi przez lata teściowa oraz córki. Całe życie intensywnie pracowali zawodowo. W domu praktycznie się mijali, jednak pani Maria zawsze czekała na męża z kolacją, gdy wracał po 22.00 z przedstawienia w teatrze. Nie była też przesadnie zazdrosna i bywało, że zostawiała go samego na przyjęciach. Mieli do siebie zaufanie. Pozwalali drugiej osobie na realizacją marzeń zawodowych. - Wiele zwyczajów, które wprowadziłam w naszej rodzinie, podpatrzyłam u rodziców. Myślę, że nasz długi staż małżeński to w dużej mierze także ich zasługa - podsumowuje pani Maria.

AB

Rewia
Dowiedz się więcej na temat: Maria Winiarska | związek | Wiktor Zborowski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy