Reklama

Niusia Horowitz-Karakulska: Do dziś śni mi się ta mdła woń palonych ciał

Gdy robiono kolejną selekcję, ciocia wsadziła mnie do miedzianego pieca w saunie, bym mogła się tam ukryć - wspomina Niusia Horowitz-Karakulska, która cudem ocalała z obozu w Auschwitz-Birkenau.

Gdy otworzyły się drzwi bydlęcego wagonu, ściśniętym w nim kobietom ukazał się przerażający widok. Pociąg otaczali Niemcy z karabinami w rękach i psami na smyczach. Zwierzęta potwornie ujadały, budząc przerażenie 12-letniej Niusi. Podobnie jak krzyk esesmanów, którzy wyciągali na tory zdezorientowane kobiety. Była szczęśliwa, że opuściła brudny, śmierdzący wagon, którym jechały ponad dobę. Nie wiedziała jeszcze gdzie jest, ale intuicyjnie wyczuwała, że to nie jest dobre miejsce.

- Bardziej przerażona musiała być moja mama, która zdawała sobie sprawę z tego, do jakiego piekła trafiłyśmy. Miała świadomość tego, że plan Oskara Schindlera nie wypalił - mówi dziś Niusia Horowitz-Karakulska. A plan był taki, że ten wyjątkowy Niemiec wywiezie z obozu w Płaszowie swoich pracowników, którzy znaleźli się na tzw. Liście Schindlera. Mieli oni pojechać do Brünnlitz na Morawach i pracować w zakładach zbrojeniowych. Najpierw wysłano tam transport z mężczyznami, w którym znalazł się tato pani Niusi i jej brat Rysiu, a teraz przyszła kolej na kobiety. Tylko że ktoś chciał zrobić na złość Schindlerowi i skierował pociąg do obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau.

Reklama

Rączka bez śladu

- Nigdy nie zapomnę mdłego zapachu, jaki poczułam, gdy wysiadłam na rampie. Nie wiedziałam jeszcze, że ten smród pochodzi z palonych w krematorium ciał - opowiada pani Niusia, która nie miała czasu się nad tym zastanawiać. Razem z mamą musiała iść w stronę sauny, gdzie, jak sądziły, czeka je kąpiel. Dziewczynka wstydziła się, kiedy musiała ściągnąć ubranie. Ale jeszcze gorsze było dla niej to, że ogolono jej głowę. Ze łzami w oczach patrzyła, jak spadają na ziemię jej gęste włosy, które się tak wszystkim podobały.

Później kazano jej usiąść i wyciągnąć rękę, na której igłą zrobiono niebieskie litery KL. Normalnie powinien po nich pojawić się numer, ale któryś z esesmanów przerwał ten proceder, bo do końca nie znano statusu więźniarek. W końcu były one z Listy Schindlera i w obozie znalazły się przez przypadek.

- Moja mamusia błyskawicznie rzuciła mi się do ręki i ustami wyssała tusz tak, że dziś nie mam nawet śladu. Gdyby tego nie zrobiła, pewnie nigdy by mnie z obozu nie wypuszczono - przypuszcza cudem wówczas ocalona dziewczynka.

Oszukać przeznaczenie

Ale to nie był jedyny moment, kiedy nad Niusią zawisło niebezpieczeństwo. Wychudzone dziecko, które miało już za sobą straszne przeżycia w krakowskim getcie i w obozie w Płaszowie, zwróciło uwagę niemieckiej nadzorczyni Alice Orlowski. Esesmanka wskazała na nią szpicrutą i kazała jej odejść na bok w stronę komory gazowej.

Na szczęście jej mama była na tyle czujna, by zareagować błyskawicznie. Wyciągnęła przemycony do obozu brylant i wręczyła go kobiecie o zaciętej, niedobrej twarzy. Dzięki temu mogła pociągnąć córkę w swoją stronę i zaprowadzić ją do kobiecego baraku. Ani matka, ani córka nie wiedziały, że następnego dnia poraz kolejny życie Niusi będzie zagrożone. Bowiem rano odbyła się kolejna selekcja. Tym razem dziewczynka mogła trafić do komory gazowej. Jej ciocia wymyśliła więc, że wsadzą ją do miedzianego pieca, który stał w saunie. - Włożono mnie do niego od góry. Ledwo się mieściłam. Ale przesiedziałam w nim kilka godzin, przestraszona, głodna, spragniona. Znowu ocalałam - wspomina.

Ocalić od zapomnienia

Po kilkunastu dniach Schindlerowi udało się załatwić, by transport więźniarek pojechał na Morawy. Gdy szły po raz kolejny do bydlęcego wagonu, rozpierało je szczęście. Ale radość Niusi i jej mamy trwała tylko chwilę.

- Kiedy wsiadłyśmy, przez szczelinę między deskami zauważyłam stojących za drutami mężczyzn. To niemożliwe, ale tam był mój tatuś i brat Rysio. Na ich widok zaczęłyśmy strasznie płakać. My opuszczałyśmy piekło i patrzyłyśmy, jak trafiają do niego nasi najbliżsi - zamyśla się.

Na szczęście jej brat, słynny dziś na całym świecie artysta fotografik, Ryszard Horowitz, przeżył, odnalazł się po wojnie. Niusia z mamą poszły do kina i zobaczyły wyświetlaną przed filmem kronikę. Pokazano w niej nieludzko wychudzonych ludzi i dzieci, które stały za drutem kolczastym wyzwolonego przez Rosjan obozu. Wśród nich dostrzegły małego chłopca, który pokazywał rączkę z wytatuowanym numerem. Nie miały wątpliwości, to był ich wówczas pięcioletni Rysio.

Rodzina niebawem była w komplecie, bo do domu wrócił także tato. Zaczęło się normalne życie, a temat obozu na długie lata poszedł w niepamięć. Wrócił, kiedy Steven Spielberg postanowił nakręcić film "Lista Schindlera". Jedną z jego bohaterek była właśnie Niusia. Wówczas też ona sama doszła do wniosku, że czas zacząć mówić o strasznych rzeczach, które się wydarzyły, by o nich nie zapomniano. Dlatego jeździ do Auschwitz-Birkenau i opowiada młodym Niemcom swoją historię. Pojechała tam także na styczniowe obchody 75. rocznicy wyzwolenia obozu, choć bardzo dużo ją to kosztowało. Bo spędzenie w nim nawet kilku tygodni wystarczyło, że do dziś śni jej się po nocach woń palonych ciał.

MS

Zobacz również:

Życie na gorąco
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy