Reklama

Macierzyństwo z lukrem i cukrem, poproszę

Dla wielu cudownych matek pierwsze dni, tygodnie, a nawet miesiące z maluszkiem bywają trudne. Stres i frustracja sięgają zenitu, a poziom pewności siebie wpada w głęboką depresję. Nie ma znaczenie czy jest to pierwsze czy kolejne dziecko, bo każdy maluch jest inny i pojawia się na innym etapie życia, więc przewidzieć trzeba nieprzewidywalne. Szczególnie trudno jest się pozbierać kiedy otacza nas stado wszechwiedzących ciotek i babć, które choć swoje młode odchowały lata temu nadal myślą, że są na bieżąco…

Dla wielu cudownych matek pierwsze dni, tygodnie, a nawet miesiące z maluszkiem bywają trudne. Stres i frustracja sięgają zenitu, a poziom pewności siebie wpada w głęboką depresję. Nie ma znaczenie czy jest to pierwsze czy kolejne dziecko, bo każdy maluch jest inny i pojawia się na innym etapie życia, więc przewidzieć trzeba nieprzewidywalne.
Szczególnie trudno jest się pozbierać kiedy otacza nas  stado wszechwiedzących ciotek i babć, które choć swoje młode odchowały lata temu nadal myślą, że są na bieżąco…

Żal mi matek, które nie umieją się uspokoić i odnaleźć radości płynącej z macierzyństwa, bo ja takową radość odnalazłam błyskawicznie. Nie mówię, że nie zdarzały mi się kryzysy, ale ogólnie macierzyństwo pozytywnie mnie zaskoczyło.

Czytając o dzieciach i ich wychowaniu (a czytałam sporo) przygotowana byłam na najgorsze – wiecznie nieprzespane noce, ciągłe płacze, niekończące się kolki, stosy brudnych pieluch, dziecko przyssane do mnie przez całą dobę i przez wiele miesięcy. Byłam gotowa zrezygnować ze wszystkiego byleby tylko moje młode było absolutnie zaopiekowane… Nie było to konieczne, bo mały owszem budził się w nocy, ale szybko się najadał i spał przez kolejnych kilka godzin, a ja mogłam spać z nim. Płaczu było trochę, ale kiedy głód, czysta pielucha, wygodne miejsce do spania i swoboda ruchów były odhaczone nastawał błogi spokój. Kolki też szybko minęły i nie były bardzo dokuczliwe. Obsługa brudnej pupci została uskuteczniona przez jednorazowe pieluchy i nasączane chusteczki, całe morze pieluch i chusteczek jeśli zachodziła taka potrzeba, i wszystko dało się opanować. Dziecko przyklejało się do mnie szczelnie głównie na czas karmienia, a że mały łakomczuch szybko przechodził do rzeczy czyli zapełniania brzuszka, nie było to aż tak czasochłonne jak się spodziewałam. Na początku przebieranie i kąpanie maluszka wywoływało u mnie dreszcz emocji, ale szybko nabrałam w tym wprawy i okazało się, że dziecko nie jest z cukru i krzywdy mu się tak łatwo nie zrobi. Moim największym sukcesem wychowawczym było spanie synka od samego początku w jego łóżeczku w jego pokoju. Dzięki elektronicznej niani mogliśmy spać w sypialni i w razie czego reagować na każdy dźwięk. Pewnie dla wielu troskliwych matek jest to albo marzenie albo coś niedopuszczalnego.

Reklama

Może miałam szczęście i moje dziecko było wyjątkowo ugodowe, a może po prostu podeszłam do macierzyństwa metodycznie i bez kompleksów. Jedyne co mnie dołowało to brak pewności czy robię wszystko jak należy, czy dziecko na pewno jest zdrowe i czy niczego mu nie potrzeba. Zastanawiałam się czy to co robię mogłabym robić lepiej, przez co oczywiście dopadała mnie frustracja. Zdarzało mi się mieć poczucie winy kiedy udało mi się wygospodarować chwilę dla siebie zamiast spędzać cały czas z Juniorem. W momentach zwątpienia wkraczał zawsze mój mąż, który przywoływał mnie do porządku i tłumaczył, że wszystko jest świetnie. Mój Szanowny Małżonek zawsze starał się mi pomagać i w razie czego był gotowy kompleksowo zająć się synkiem. Dzięki niemu wcale nie było tak trudno jak oczekiwałam…

Jest szereg rzeczy, których mojemu synkowi zapewnić nie mogę. Nie mogę mu kupić wszystkich zabawek świata, słodkości, które nie niszczą zębów ani nie mogę mu dać życia pozbawionego wszelkich trosk. Mogę się jedynie bardzo starać żeby był szczęśliwy i zdrowy. Niestety nie przeżyję za niego życia i nie będę w stanie ustrzec go przed wieloma błędami. Mogę jednak obiecać mu wieczną miłość bez względu na wszystko. Póki co nie wybiegam myślami daleko w przyszłość tylko każdego dnia próbuję dać małemu szczęśliwe dzieciństwo z mamą i tatą zawsze w pobliżu. Podziwiam samotnych rodziców, którzy muszą całą odpowiedzialność za dziecko brać na siebie i uczyć je świata za dwoje.

Zupełnie nie wierzę w bezstresowe wychowanie, bo świat po prostu nie jest idealnym miejscem i mały człowiek musi odkryć sporo reguł nim rządzących. Kochać dziecko i chcieć jego dobra to nie znaczy pozwalać mu na wszystko tylko wyznaczać rozsądne granice, których przekraczać nie wolno. Kochać dziecko to znaczy rozmawiać z nim i traktować je jak człowieka, z którego wolą należy się liczyć (w granicach rozsądku i bezpieczeństwa, oczywiście). Dzieci powinny być jak najdłużej beztroskie i niewinne, powinny się bawić i nie wkraczać za wcześnie w świat dorosłych. Nie chodzi mi o to żeby dziecko izolować od spraw rodziców, tylko o to żeby w dorosłych dyskusjach nie traktować malucha jak partnera do dyskusji i nie wtajemniczać go bezwzględnie we wszystkie niuanse, których de facto i tak  nie rozumie. Dziecko nie powinno też być traktowane jako karta przetargowa mająca rodzicom dać jakieś profity.

Dla mnie oczywistością jest, że trzeba bezwarunkowo kochać i się troszczyć, a jednak dla wielu rodziców dziecko jest rozczarowaniem i porażką, bo nie spełnia ich oczekiwań – nie realizuje najpierw tych mniejszych, a potem większych planów. Mój syn zawsze będzie dla mnie najważniejszy i będę się cieszyć z każdego wyboru jaki da mu szczęście. Nie oczekuję, że będzie wybitną jednostką ani że w przyszłości będzie się nami opiekował tak jak my teraz opiekujemy się nim. Chciałabym tylko żeby wiedział, że może na nas liczyć. Wychowując dziecko dajemy mu „walizkę” pełną różnych doświadczeń, ale co dziecko z tej „walizki” wyciągnie zależy już tylko od niego.

Bycie Mamą oznacza myśleć „MY” zamiast „JA”. Nie każda kobieta to akceptuje i nie każda musi być do tego stworzona. Mnie to jednak odpowiada i dlatego uważam, że bycie Matką to najfajniejszy zawód na świecie. Bez lukru i cukrowania, nie zawsze jest łatwo, ale dziecko tak szybko się zmienia, że zanim się człowiek dostosuje do jednej niedogodności (np. pobudki o 5 rano) zaczyna się następna (np. histeryzowanie na zawołanie). W dziecku jedna rzecz się naprawia, a inna psuje; bunt 2-latka przechodzi w bunt 3-latka itd. A My Matki każdego dnia dzielnie stawiamy czoła żywiołowi zwanemu DZIECKO. W tym macierzyńskim chaosie można się zagubić, ale kiedy wieczorem dziecko już śpi, a my przysiadamy na chwilę to właśnie wtedy czujemy szczęście. Najważniejsze jest robić to co trzeba najlepiej jak się potrafi i nie przejmowanie się tym jak osądzają nas inni. Największą nagrodą jest uśmiech dziecka i jego buziaczki nawet z buzia umorusaną czekoladą.

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy