Reklama

NIEROZERWANA PĘPOWINA

Zawsze twierdziłam, że moje dziecko jest "cyckiem", "wisi mi u nogi" i nie chce się "odkeić". Jak te nasze dzieci to robią, albo lepiej dlaczego my, rodzice pozwalamy sobie na takie uzależnienie.

Zawsze twierdziłam, że moje dziecko jest "cyckiem", "wisi mi u nogi" i nie chce się "odkeić". Jak te nasze dzieci to robią, albo lepiej dlaczego my, rodzice pozwalamy sobie na takie uzależnienie.


Pamiętam, zanim urodziła się moja córka strasznie mnie irytowało, kiedy obserwowałam matki „dzieciotyczki” i ich pociechy cierpiące na syndrom „cycka” czy „wisielca u nogi”. Postanowiłam, że nigdy-przenigdy nie będę taka. I co się stało?

Zachowywałam się dokładnie tak samo, a nawet jeszcze gorzej. Do tego stopnia byłam nienormalna, że moje kilkumiesięczne dziecko stawiałam w foteliku przed kabiną prysznicową i kąpałam się w jego towarzystwie.

Kurcze, skąd to się w nas bierze. Tak, jak u naszych dzieci obserwuję syndrom „cycka”, tak u nas zauważam syndrom „nierozerwanej pępowiny”. Jak te lwice walczymy o swoje stado nie pozwalając naszym pociechom zmierzyć się z jakże ciekawą dla nich rzeczywistością.  Nasze dzieci radzą sobie często lepiej, niż my sami. Te chore lęki niewiadomo skąd, po co i dlaczego przelewamy na te niczemu niewinne istoty.

Reklama

Osobiście byłam do tego stopnia pokręcona, że kiedy wychodziłam z domu bez córki miałam uczucie, że zapomniałam ręki. Tak bardzo mnie to bolało i ten ból był tak wielce nie do zniesienia, że zrezygnowałam z samej siebie. Rozmowy ze znojomymi sprowadzały się przede wszystkim do omawiania konsystencji stolca mojej córki, a mój dotąd bogaty świat zaintereowań ograniczył się do śpiewania i słuchania wszystkiego „dzieciowego” i wydurniania się, w celu sprawienia radości mojemu dziecku. O ile na początku podobało mi się to, ponieważ miałam poczucie, że poświęcam dużo czasu mojej córce, o tyle z biegiem czasu zauważyłam, że sama na siebie ukręciłam bat.

Moja bystra, kilkumiesięczna córka tak mną manipulowała, że odmawiałam sobie dosłownie wszystkiego a byłam taka zmęczona, że zasypiałam na stojąco. Jakby tego było mało wyszkoliła mnie sobie w ten sposób, że każdej nocy ( i tak było przez dwa i pół roku) wstawałam średnio siedem razy w nocy, żeby skakać jak małpka po pokoju, bo ją to rzekomo uspakajało. Do dziś pamiętam otwarte usta moich sióstr mocno  zszokowanych widokiem siostry skaczącej na jednej nodze i jednocześnie karmiącej piersią córkę. Ba, nie lada wyczyn.

Ale wtedy nie miałam tyle świadomości, co dziś. Byłam na nie wściekła, że się śmieją i nie rozumieją, że moje dziecko ma kolkę i tylko w ten sposób się uspakaja. Oczywiście patrząc na to z perspektywy czasu jestem przekonana, że sama sobie wymyśliłam tą kolkę, że moje dziecko było okazem zdrowia, które najprościej w świecie owinęło sobie mnie wokół palca. Na szczęście kiedyś nie wytrzymałam i z wycieńczenia przespałam całą noc a moje dziecko płaczące przez godzinę albo i całą noc (nie wiem tego, bo mój organizm się zbuntował i tej nocy się już nie podniósł) uspokoiło się samo.                                                                                                                                     

 Dzisiaj wiem, że płacz jest tak samo potrzebny, jak powietrze do oddychania a moja pięcioletnia, prawie sześcioletnia córka wyznała mi ostatnio, że ona to nawet lubi czasem dostać jakąś karę, bo wtedy może się pozłościć, powrzeszczeć i potupać do woli., cha cha..,  Czyli nasze dzieci kochają jasno ustalone reguły. 

Mój Boże, jak długo mi zajęło, żeby to zrozumieć.

Jedno jest pewne: każdy z nas musi się sam przekonać na własnej skórze, jak to jest być rodzicem, co funkcjonuje a co nie.

I kolejna sprawa: wszystko musi biec swoim, naturalnym rytmem. Nie da się czegoś ominąć, przeskoczyć, bo i tak prędzej czy później to wróci. Trzeba wsłuchać się w samego siebie i czasami trochę odpuścić; nie dać się zasypać mądrym poradnikom, babciom i nianiom coraz to nowszymi radami. Trzeba zaufać samym sobie.

Do miłego...

 

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama