Reklama

Życie zaczyna się po sześćdziesiątce - Konkurs "Pisanie ma styl"

Nie każda przyjemność jest w zasięgu ręki.

Nie każda przyjemność jest w zasięgu ręki.

Życie zaczyna się po sześćdziesiątce

Nie każda przyjemność jest w zasięgu ręki, a nawet jak się tam znajdzie trudno po nią sięgnąć. Zagłuszają ją wtedy wszyscy i wszystko dookoła. Nie na darmo napisano: „chwytaj chwilę ”. W końcu nigdy nie wiemy, która z nich będzie tą ostatnią.

 Życie przed sześćdziesiątką jest życiem dla innych. Najpierw myślimy o mężu, potem o dzieciach. Jak już się pojawią na świecie to dalej myślimy jak je wychować, kto nam pomoże, czy damy radę pogodzić pracę z domem pełnym maluchów itd.

Reklama

Gdy moje dzieci miały już po 30 lat, usiadłam któregoś dnia przed lustrzaną szafą wnękową i ujrzałam coś, czego nigdy dotąd nie widziałam. Siedziała przed lustrem kobieta po sześćdziesiątce, ze zniszczoną twarzą, z ciałem w objęciach 30 kilogramowej nadwagi (ważyłam prawie 100 kilo przy wzroście 153), miała w oczach zmęczenie i znużenie codziennością życia. Nie tylko twarz dawała o sobie znać, ale i zniszczone (kiedyś smukłe i piękne) dłonie od ciągłych prac domowych i zawodowych, a na głowie pojawiło się babie lato przeplatane srebrną nitką, jakby ktoś wysypał na nie odrobinę wiekowego brokatu.

Halo, przecież zawsze byłam i chyba nadal jestem kobietą bez ograniczeń, sama wyznaczałam sobie cele życiowe i prawie we wszystkich odniosłam sukces. Jestem upartą i pracowitą kobietą. Jeśli wyznaczę sobie jakąś drogę, to zawsze dotrę do mety, zawsze, chociażby na czworaka. Co się ze mną stało? Przecież stereotyp życiowych wymagań i decyzji został zaspokojony – próbowałam siebie uspokoić powyższą teorią. Mam męża, dzieci i ….. wegetację.

Byłam przerażona.

Gdzie w tym wszystkim galimatiasie jestem ja ? Gdzie jest ta smukła dziewczyna o pięknych kasztanowych włosach, o figurze modelki, o radosnym nie tylko uśmiechu, ale i spojrzeniu, z którego biły miliony iskier napędzających do życia nie tylko ją, ale i wszystkich dookoła ?

Wtedy właśnie z przerażeniem ujrzałam całą prawdę. Wtedy stała się światłość. Nie było mnie na tym świecie przez dobre prawie 30 lat. Nie istniałam sama dla siebie. Nie istniał nawet mój wizerunek w moim wyobrażeniu. Znikłam. Mój urok zgasł wraz z pędzącym pociągiem, który ciągnęłam, aby wprowadzić go w ruch i zapewnić bezpieczną podróż dla wszystkich jego pasażerów.

Dzieci chodziły już swoimi drogami i rzadko zdarzały im się manowce. Mąż siedział przed telewizorem odgadując wszystkie hasła we wszystkich teleturniejach. Podejrzewam, że mógłby już zostać milionerem, a ja siedziałam na wersalce przed szafą lustrzaną pełna zdziwienia i ateizmu dla poprawy swojego bytu. Co ja mam teraz robić? Pociąg dojechał już do stacji, pasażerowie poszli własnymi drogami a ja nie widzę własnej, chociażby najmniejszej ścieżki, która na końcu ma jakiś cel.

Następnego dnia idąc do pracy przyglądałam się natrętnie mijającym mnie kobietą. Podziwiałam ich smukłe, zadbane sylwetki, fikuśne fryzury, kolorowe, kwieciste sukienki. Boże! Kiedy ta moda tak się zmieniła? Gdzie ja wtedy byłam? Na innej planecie?

W kiosku z prasą z nieopanowaną zachłannością wyszukiwałam kolorowych, kobiecych miesięczników z pięknymi kobietami, z poradami dotyczącymi urody, mody i jakiegoś tam nowego stylu. Jadąc autobusem stwierdziłam, że prawie każdy ma komórkę, a ja nie wiem jak to w ogóle działa. W ciągu niecałej godziny przejrzałam wszystkie kolorowe pisma, dowiedziałam się z nich tyle nowych i jakże interesujących informacji, o których nie miałam zielonego pojęcia.

Nagle wpadła mi w ucho rozmowa dwóch miłych Pań takich mniej więcej w moich wieku. To fryzjer, to aerobik, to masaże, sauna, basen i na końcu podała adres tego Centrum Odnowy Biologicznej czy coś takiego. Z przerażeniem stwierdziłam, że gdybym na jakimś budynku zobaczyła taki napis to pewnie bym pomyślała, że to jakieś laboratorium, ale na pewno nie dla ludzi.

Znowu pojawiło się przerażenie. Boże, przecież ja w ogóle nie wiem, na jakim świecie ja żyję, jestem z innej epoki. A najgorsze jest to, że moje dzieci miały rację mówiąc mi o tym przy każdej sposobności. Ja natomiast twardo twierdziłam, że jestem starsza, dużo bardziej doświadczona i wiem lepiej. Nic nie wiedziałam, byłam małą zagubioną dziewczynką, która już dawno zapomniałam, jaki smak ma miłość, jak smakują lody w przydrożnej cukierni, jaki ogień na ciele pozostawia męska dłoń przesuwająca się ukradkiem po pośladku, jak wspaniale smakują pocałunki, wspólna poranna kawa i spacery pośród gąszczu parkowych drzew.

Nagle stanęłam u źródła inspiracji. Kupiłam kartę, zadzwoniłam do pracy i powiedziałam, że muszę wziąć urlop, bo mam ważną sprawę do załatwienia. Wyciągnęłam gazetę, na skrawku, której zapisałam dyskretnie adres tej odnowy biologicznej i ruszyłam do centrum kreowania mojego osobistego nastroju.

Po 20 minutowej rozmowie, Pani przekonała mnie do wykupienia stałego rocznego karnetu.

Leżałam na łóżku jak na łonie natury, a rajski Adam masował moje zestresowane plecy. Potem sauna, solarium, na które położyłam się pierwszy raz w ubraniu, co wynikało z mojej niewiedzy, manicure i pedicure, henna, przyciągająca uwagę burgundzka farba na głowie, nowa modna fryzura, zrobiłam sobie nawet trzy dziurki w jednym uchu (pępek to za dużo jak na taką wiekową damę). Na drugiej wizycie zaczęłam aerobik. Po dwóch miesiącach objęcia mojego tłuszczu puściły a waga kreowała się w granicach 80 kilo. Od tamtej wizyty a wierzcie mi, że minęło dużo czasu, ani razu nie opuściłam swoich treningów i regularnie uczęszczam do klubu korzystając z eliksirów młodości. Mąż zakochał się we mnie po raz kolejny, nawet ostatnio na spacerze w parku delikatnie uszczypnął mnie w pośladek, próbując wywołać u mnie cichutki jęk, który tak strasznie uwielbiał przed laty. Zaczęliśmy wychodzić do teatru, na balet, do restauracji. Teraz dzieci nas nakręcały i ciągnęły pociąg informując nas gdzie można coś miłego obejrzeć.

W końcu powróciłam do źródeł życia, pod opiekę natury. Od tego lata moje ciało skąpane jest blaskiem, oczy czarują spojrzeniem a usta lśnią jak promienie słońca. Mam idealnego partnera, który przypomniał sobie dawno nieużywane słowa: ”Kocham Cię moja perełko”, nasze serum zadowolenia wciąż wzrasta, nawet intymność zawitała po latach do naszej sypialni a życie rozpieszcza nas podwójnie. Nasze życie stało się wielką miłosną podróżą w nieznane jeszcze sfery. Teraz mogę powiedzieć, że życie naprawdę zaczyna się po sześćdziesiątce i z całym przekonaniem zacytować słowa matki Teresy z Kalkuty: „Skoro nie potrafimy robić rzeczy wielkich, róbmy te małe, ale za to z wielką miłością”.

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy