Reklama

Defekt mózgu :)

W naszym kraju większość instytucji działa na zasadzie: "weźmiemy Cię obywatelu na przetrzymanie".
Przetrzymują nas więc bardzo skutecznie a zniechęcają jeszcze skuteczniej.
Bardzo szybko przeciętny obywatel uczy się, że odwiedziny w jednej z państwowych instytucji to ostateczność.
Swoja drogą to sukces na ogromną, światową skalę, tak wyszkolić naród, żeby trzy razy pomyślał, zanim ośmieli się fatygować panie i panów urzędników wymuszając na nich pracę ;). Niczego Polak się tak szybko nie nauczył, jak tego, że idąc do ZUS-u, Urzędu Skarbowego czy też każdego innego urzędu, jedyne czego może się nabawić, to nerwica.
Jeśli chcesz /a raczej MUSISZ/ coś załatwić, to najlepiej przytłumić się jakąś walerianą czy też nerwosolem i dopiero po sporym przedawkowaniu, ustawić się w kolejce. Przytępienie jest koniecznie, żeby pojąć logikę, którą się posługują w tych urzędach. Prędkość i czas rządzą się tu również swoimi prawami, które z prawami rynku, fizyki i kapitalizmu niewiele mają wspólnego.
Jeśli urzędnik czegoś nie wie, a ma prawo nie wiedzieć!!!, to możesz spróbować sił w innym okienku. Aby je sforsować, musisz oczywiście odstać swoje w następnej kolejce, bo "współstacze", też stoją tam dlatego, że w poprzednim okienku nic im nie powiedzieli. Argument, że "ty tylko" nie przejdzie. Pozbądź się złudzeń już na początku. Przejście przez ten maraton niekompetencji powinien kończyć się otrzymaniem zaświadczenia o tym, iż nie masz predyspozycji do bycia terrorystą i masz stalowe nerwy oraz nie wykazujesz nadmiernej agresji ;). Fakt, że mogłeś kogoś udusić a tego nie zrobiłeś, choć prowokowali cię wielokrotnie, jest najlepszym i praktycznym tego dowodem :).
Poza tym, po wyjściu z urzędu czujesz się tak, jakby przeprali ci mózg a potem przepuścili przez wyrzymaczkę... Bo kto tu jest nienormalny? W normalnym kraju nikt nie jest winny, dopóki nie udowodni się mu winy. W naszym kraju, wzywają cię, bo jesteś winny i najlepiej, żebyś przyjął to z pokorą i nie zadawał niewygodnych pytań, bo po pierwsze, prawo jest tak zawiłe, że ten sam przepis w kilku urzędach interpretują w zupełnie odmienny sposób, po drugie, to nie tobie będą udowadniać winę, ale to ty musisz udowodnić, że jesteś niewinny, a po trzecie, nawet jak masz rację, to sprawa jest już w toku i jak już cie skończą czy wykończą psychicznie i finansowo, to najwyżej potem to skorygują /nie mylić z przeproszą i zrekompensują!!!/....
Podobnie działa służba zdrowia. Mądre głowy siedzą i myślą, co by tu zrobić aby tak pacjentom utrudnić, by jak najmniej z tych chorych uciążliwców, dotarło tam gdzie chce dotrzeć. Bo pacjenci działają niedorzecznie czyli tak, jakby mieli prawo leczyć się za płacone co miesiąc przez siebie bebechy!!! Bezczelni, trzeba ich tego oduczyć. Ci na górze myślą więc, za grube pieniądze zresztą, jak to zrobić i jak na tyle skutecznie zagmatwać procedury, by pozbyć się tych namolnych symulantów.
W ogóle najlepiej by było, gdyby w toku załatwiania formalności, po prostu wzięli i zeszli ... W ZUS-ie też by się z tego rozwiązania ucieszyli...
Pracują zatem "mądre głowy" w pocie czoła i wymyślają kuriozalne zasady, według których, do specjalisty możesz się dostać po otrzymaniu skierowania od lekarza rodzinnego, który dając skierowania uszczupla swoją własną pulę, więc się gimnastykuje, co by tu zrobić, żeby nie skierować... Czasem skieruje, więc można już spokojnie zapisać się na wizytę do specjalisty. Gdzieś w okolicach przyszłego roku...
Tak, nasze instytucje mają jedną generalną zasadę, tak przeczołgać petenta czy pacjenta, by odechciało mu się na przyszłość czegoś chcieć. Zwykle odechciewa się skutecznie a na samą myśl o wizycie w wyżej wymienionych instytycjach, człowiek dostaje odruchu wymiotnego...
"Wszyscy jedziemy na tym samym wózku, od strachu uratuje nas tylko defekt mózgu" :).

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama