Reklama

Epilog cz.1

Adaś- miał pasję, kochał pociągi, Małą Brytanię i dla wielu jego odejście było i jest pozbawione sensu. Dla mnie również. Opowiadanie zainspirowane prawdziwą historią, Odejściem młodego chłopaka.

Adaś- miał pasję, kochał pociągi, Małą Brytanię i dla wielu jego odejście było i jest pozbawione sensu. Dla mnie również. Opowiadanie zainspirowane prawdziwą historią, Odejściem młodego chłopaka.

 

EPILOG

 

― Nie pchaj się pan, do diabła! ― krzyknęła staruszka.

― Spokojnie, miejsca wystarczy dla wszystkich!

Reklama

― A gdzież tam! Za trzy lata zamykają i Bóg raczy jeden wiedzieć na jak długo! No przesuń się pan, no do pana mówię! Co tak stoi, jakby nie wiedział po co?

― Do mnie? ― spytał wystraszony blondynek o dużych niebieskich oczach. Miał może siedem, osiem lat. Rozglądał się dookoła, niecierpliwie poszukując kogoś wzrokiem. Ubrany był w piżamy w kolorowe pajace, a w lewej dłoni ściskał pluszowego dalmatyńczyka. Widocznie piesek również nawdychał się czadu dzisiejszej nocy.

― Nie, synek, do tego obok mówię. Patrzcie ludziska, no głuchego udaje! No rusz się pan gdzie indziej, albo  wte, albo we wte!

― No!!! Baba ma rację, zejdź pan z drogi, inni też chcą się dostać!- poparł staruszek w szarych kapciach.

― A za czym tak czekają? ― zapytał zdziwiony człowiek z zawieszonym na  szyi aparatem fotograficznym.

― Jak za czym? I patrzcie, jeszcze głupka udaje, ale my nie takie naiwne kochaniutki! ― oburzyła się okrąglutka pani, która przegrała walkę z miażdżycą i cukrzycą.

― Nie takich jak ty my tutaj widzieli!

― Cwaniaczek się znalazł, a idź w diabły!

― Właśnie!

― Teraz im tam się przyda pomoc ― zaśmiał się staruszek z drżącą prawą ręką.

― Dalgo, ustawże się no na końcu kolejki chłopak! ― wrzasnęła ponaglając zdziwionego chłopaka trzydziestolatka. Miała ciemne kręcone włosy, misternie podpięte w coś dziwacznego tuż nad karkiem, krwistoczerwoną pomadkę na ustach, a ciało przykrywało granatowe kimono w różowe kwiaty. Oczy podkreślała czarna kreska na górnej powiece, a uwagę przyciągała sporych rozmiarów kurzajka na nosie i pościerane czoło. Rozerwany rękaw odsłaniał lewe ramię z widoczną krwistą wybroczyną na nim. – Nie patrz się tak jak cielę, tylko ustaw się gdzieś indziej. Nie widzisz, że ci ludzie szału dostają przez ciebie? Cztery lata był spokój, pojawia się nowy zesłaniec i burdel na kółkach. A teraz tłumacz mu wszystko, bo nic nie wie. Dobre sobie.

― Każdy chce się dostać wiadomo, ale porządek musi być!

― Tak jest, kurtka na wacie!

― A gdzie jest moja mama? ― spytał niebieskooki malec.

― Jak masz na imię? ― zwróciła się do chłopczyka trzydziestolatka.

― Bernard, proszę pani. Mama mówi na mnie Berni.

― Zatem Berni, posłuchaj, na mamusię musisz trochę poczekać jeszcze. Nie martw się, niebawem dotrze do nas mamusia. Jak chcesz, to możesz czekać w kolejce ze mną? Co ty na to? Poczekasz?

― A skąd pani wie, że mama zaraz tu będzie?

― Na rozkładzie było napisane. Tam na tym dużym telebimie. Widzisz? Umiesz czytać?

― Tak. A mama wie, że tu jestem? ― ciągnął malec. ― Może gdzieś mnie szuka i już się nie znajdziemy! Gdzie mama?!

― Matka wi wszystko, synek. Każda matka wi wszystko. Jak mój Stachu szedł do wojska to ja wiedziała, że już nie wróci. A jak Janek broł ślub z tum francum, ja wiedziała, że bedzie żałowoł i mówiła mu, że bedzie alimynty płacił ty francy!

― Proszę pani, nie przy dziecku!

― Co się dziwić, jaka stara, taka głupia! Za małego ja ją znałem i przez całe życie to takie głupie było.- skwitował pan od szarych kapci. Pewnego wieczoru zasnął w nich przed telewizorem. Tak już pozostał. Najprawdopodobniej wylew.

― A ty jeszcze tu sterczysz? No chwatko idź na kuniec, bo ludzi ciungle przybywo i się ostatni zostaniesz chopie! – poradził człowiek z sumiastym wąsem ― atak wyrostka.

― Jak mu nie zależy, to co go pan namawia! Niech stoi jak dąb i udaje, że nic nie rozumie!

― Nie roziumi, nie roziumi. W dziewięćdziesiątym czwartym spotkałam ja takiego, co też nic nie rozumiał, dobre sobie, psiakrew! Tak mi kwiatki do domku znosił, czekoladki mamusi przynosił, a jak mu powiedziałam, że będzie ojcem, to on nie roziumi, nie roziumi. Cudzoziemiec jebany.

― Ludzie, co wy powariowaliście? Trochę kultury. I to w takim miejscu… Koniec świata.

― Ano dla każdego z nas to koniec świata, panie kochany.

― Gdzie ja trafiłam, ludzie. Za jakie grzechy?

― Każdy trafia tam, gdzie miał trafić, kochaniutka.

― Tak jest, kurtka na wacie! Jak na wojnie się spało w okopach, to nikt z nas nie marudził. Nawet jak się jadło ino brukiew, kurde bele. ― podsumował Szmajdziński. Szmajdziński zasłynął w swojej wiosce z bezcennych komentarzy i charakterystycznych przekleństw. Zmarł na zawał, jadąc na rowerze.

― Te, psyt, psyt ― rozległo się ciche wołanie Bruneta.

― Ja? ― zapytał ośmiolatek.

― Nie, szturchnij tego obok, tego z aparatem, synek― poprosił ubrany na czarno Brunet.

― Ludzie, miejsce zróbta, bo nowi przyjechali― rozkazała Baśka po przebytym zawale.

W stronę kolejki podążała spora grupa mężczyzn. Byli to sportowcy, cała drużyna leciała na zgrupowanie do Kijowa. Samolot wpadł w turbulencje. Ocalała stewardesa i główny pilot. Ich nazwiska też pojawiły się na telebimie, także w ciągu kilku godzin powinni dotrzeć do reszty poszkodowanych. W porannych serwisach podadzą informację, że nikt nie przeżył tej katastrofy.

― Te młody, chono tutaj ― kiwnął na chłopaka z aparatem brunet. ― Tak ty, chodź na chwilę.

            Chłopak odszedł na bok.

― Te, słuchaj, ile chcesz za to cacko? ― wskazał na aparat Brunet.

― Jakie cacko?

― Nie zgrywaj się, tobie już na nic się nie przyda, a mi owszem. To ile chcesz za niego?

― Panie, z konia się urwałeś czy jak? Nie jest na sprzedaż. Daj pan mi spokój.

― Te nie zgrywaj twardziela. Mówią, że każdego można kupić, to tylko kwestia ceny, więc ile za to cudo?

― Nie jest na sprzedaż panie.

― Słuchaj, mogę załatwić ci wejście w przyszłym roku albo za dwa lata, ale się jeszcze załapiesz przed zamknięciem, to jak będzie? Handlujem?

― Panie, daj pan mi spokój, bo policję wzywam! Odwal się pan, dobra?

― Kolego, tu policja ci nic nie pomoże, a szarpanina nam też nic nie da. Wsadzą cię ino do poczekalni i posiedzisz do usranej śmierci za przeproszeniem, a mnie przerzucą do innego wydziału i po co to nam kolego? - szepcząc młodzieńcowi do ucha, uspokajał Brunet.

― Jakiej poczekalni do diabła?

― Ciii, nie zawracaj im głowy teraz, dosyć mają bieganiny. Posłuchaj, niech stracę, dobry chłopak z ciebie był, więc ci pomogę. Trudno, moja strata. Chodź ze mną, coś zaradzimy.

― Ale gdzie? Co to kurwa ma być?

― Spokojnie, zaraz wszystko ci wytłumaczę. Ten cały burdel tutaj, kolejki, tłok i Bóg wie co jeszcze, to wszystko przez szefa. Żeni się i stąd cała kołomyja, Adasiu.

― Jaki szef?

― Jak to jaki? Belzebub. Belzebub się żeni i z tej okazji wszyscy muszą zapierdzielać pięciokrotnie.

― Co?

― Ano i jego dopadło, Panie świeć nad jego duszą ― mówiąc to, poklepał Adama po ramieniu. ― Taki firmowy żarcik ― zaśmiał się.

― Zaraz, to chyba jakaś kpina.

― Bynajmniej. Za trzy lata zamykają wszystkie departamenty i wtedy już nic nie załatwisz, synu.

― Panie, ja chyba śnie.

― Nie synu, nie śnisz.

― Zwariowałem, a matka mówiła, nie przesiaduj przed komputerem, bo ci na łeb padnie…

― Mamy w to nie mieszaj, synu, nie padło ci na głowę. Ty po prostu nie żyjesz.

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy