Reklama

Epilog cz.2

― A ten duży gmach to ZUS, Adasiu.

― To wy się ubezpieczacie?

― Źle mnie zrozumiałeś, ZUS to skrót od nazwy departamentu śmierci, Zaraz Umrzesz Synu.

― O mamo…

Przed nimi stał potężny wieżowiec. Marmur przeplatany złotem wznosił się gdzie wzrok nie sięgał.

Reklama

― A jakie tam szefostwo…― zamyślił się Brunon. ― Hmm, marzenie! Czasami się zastanawiam, na którą wolałbym trafić w chwili ostatecznej i wiesz co? Do tej pory nie wiem. Na szefową mówią Królowa Śniegu. Zimna, wyrachowana, prawie nigdy się nie śmieje, ale przyznać trzeba, że roboty to ona nie ma za wesołej.

― Z tym się akurat zgodzę.

― Powiem ci, że Vice też wcale nie jest lepsza. Na pewno jest bardziej bezwzględna i to ona jest odpowiedzialna za wydział wypadków i katastrof, więc prawdopodobnie jej wpadłeś w oko.

― A Królowa?

― Dementis? Hmm, Dementis włada odejściem zaplanowanym. Jej wydział jest poukładany co do dnia i godziny. Tam nie ma odwołań. U Accidens jest inaczej. Ona jest nieprzewidywalna, człowieku. Wszystko zmienia się z minuty na minutę. A jaka kapryśna! Mówię ci, z babami nie wygrasz! Jak już chcesz coś załatwić, to lepiej iść do Cladis. Cladis trzyma rękę na katastrofach, ale i tak wszystko musi zatwierdzić Accidens, jednak z nią możesz przynajmniej pertraktować. Bellum jest postrzelona i wybuchowa- wydział wojen, Fames by cię bracie zagłodziła na śmierć i przyznać jej trzeba, że jest w tym bardzo dobra. Afryka i Azja to jej ulubione rejony. A ta zaraza Pestis, to prawdziwa zaraza. Szerzy się, gdzie tylko spadnie. Czasami do naszego wydziału wpadnie Morbus. Ta to ma dopiero dużo tego na głowie bracie, te choróbska… Ma dziewczyna smykałkę do nich jak mało kto. I za to ją szanuję. Pracowita i skupiona na tym co robi. Gdyby takich było więcej, mniej byłoby tej bieganiny od resortu do resortu, a tak sam widzisz. Piątek, świątek czy niedziela, a ty bracie haruj na chwałę Pana jednego i drugiego. I tak w nieskończoność. Ja mam o tyle dobrze jeszcze, że robię to, co lubię, ale jakbym tak, dajmy na to, miał zostać zesłany tam ― mówiąc, wskazał na gmach stojący naprzeciwko ZUS-u – byłby to, bracie, dla mnie wyrok.

            Adam ujrzał budynek równie duży, wykonany z piaskowca. Nad głównym wejściem znajdowała się ogromna tablica, a na niej mieściła się nazwa departamentu zmarłych Nieboska Forma Życia, w skrócie NFŻ.

― A tam co jest?

― Bracie, jęki, lament, płacz i nieustanny chaos. Nie polecam. Tygodniami wysłuchujesz modłów. Najczęściej to są ci, o których na Ziemi już zapomniano i tutaj są w zawieszeniu. Ani do piekła, ani do nieba się nie nadają.

― I co wtedy?

― Różnie, zależy na kogo trafisz. Tak jak teraz na przykład, wykorzystując ten zamęt, sprytny przestępca mógłby i do nieba trafić. Miesiąc temu do nas trafiła taka jedna i tylko dusze nam deprawowała. Ciągle o jakimś Bożym Synu gadała i nawoływała do modlitwy. Jakaś nawiedzona heretyczka. U nas, takie bluźnierstwa głosić! I wiesz, co się okazało?

― Nie mam pojęcia.

― Angelus Iris pomylił teczki i wzorową matkę do piekła wysłali! Powiedz, jak się nie denerwować?

― A ty Bruno w jakim wydziale pracujesz?

― W wyłudzeniach i machlojach.

― I jak tam jest?

― Bracie, ludzie mili, skorzy do współpracy. Czasami nawet wydaje mi się, że ja tam im nie jestem potrzebny. Takie przekręty robią, że sam lepiej bym tego nie zaplanował. Córka matkę oszukuje, syn ojca. Politycy wyborców. Coś pięknego. O żonach nie wspomnę, chociaż mężowie też stanowią prężnie działającą grupę zawodową. Zmorą są jedynie wyrzuty sumienia, ale jeden telefon do wydziału nałogów, prosisz Procentównę lub Marychę o drobną przysługę i masz problem z głowy. Żyć nie umierać, bracie. A jak widzisz, ile osób oszukuje, knuje, mataczy… wtedy twoja praca nabiera sensu i czujesz się potrzebny. Zresztą tak jest wszędzie. Wiadomo, im więcej dasz od siebie, tym więcej osiągniesz. Im więcej wrzucisz na szalę, tym większe prawdopodobieństwo, że ktoś się skusi. Biznes jest biznes, Adasiu.

― I niby co w tym takiego pociągającego?

― Coraz bardziej zaczyna mi się podobać twoje myślenie. Pociągającego… ta przewidywalna nieprzewidywalność. Widzisz, jak niemożliwe staje się rzeczywiste. Ktoś się zarzeka, zaklina, obiecuje. Tak, zdecydowanie najbardziej lubię obietnice i wasze ziemskie „kocham, przysięgam”. Zabiorę cię w pewne miejsce i pojmiesz, o czym mówię.

Ruszyli. Mijali kolejne departamenty oraz poczekalnie. Wszędzie kolejki, przepychanki i krzyki. Tłumy niezadowolonych dusz, kilkoro płaczących dzieci i jedna rozhisteryzowana kobieta siedząca na schodach.

― Jej męża potrącił samochód i poniósł śmierć na miejscu. Byli cztery miesiące po ślubie. Paskudna sprawa, ktoś sknocił ją ewidentnie.

― Sknocił?

― Żona weszła do cukierni, kupowała rogale na św. Marcina, on czekał przed witryną. Dziewiętnastolatek wjechał w niego, Accidens zabrała go od razu, a że żona jej się nie spodobała, to ją zostawiła.

― W takim razie co ona tu robi?

― Samobójstwo Adasiu i teraz są z nią same problemy. Stary trafił do Pana, a ona miała trafić do nas, tylko kto całą wieczność z taką rykwą wytrzyma? My też potrzebujemy spokoju i nikt nam nie zapłaci za pracę w ciężkich warunkach, więc odesłaliśmy ją z powrotem do NFŻ, niech idzie do męża, płaczka. I tu biurokracja. Nie przyjmują, bo skończyły im się limity na ten rok i najbliższe trzy lata.

― I nic nie da się z tym zrobić?

― Na władzę nic nie poradzę. Jest ustawa, że życie odbiera nie kto inny jak ZUS. Kobitka nie mogła się doczekać i masz, męcz się teraz z nią. A tak, jakby ktoś pomyślał i załatwił sprawę po ludzku, razem by z Accidens poszli. Myślisz, że teraz ktoś Ci się do błędu przyzna? Nie ma mowy bracie.

― To nie ma wyjścia?

― Ewentualnie może jeszcze spróbować w Ministerstwie Paradoksów. Jakby mogli mnie gdzieś awansować, to tylko tam bym sobie tego życzył. Adasiu bajeczna praca! Moment, poczekaj chwilę. ― Diabeł wyjął komórkę z kieszeni, odszedł na bok i gdzieś zadzwonił, poczym powrócił do chłopaka.

― Niemożliwe tam jest możliwe. Zaraz ktoś zajmie się tą płaczką. Mówimy na nich cudotwórcy― rozmarzył się. – Przytrafiła ci się w życiu historia, której nie sposób wytłumaczyć? Idziesz na egzamin, wszystko umiesz, a i tak oblewasz? Albo masz dwa fakultety, ukończone kursy, a mimo to nie możesz dostać nigdzie pracy?

― Takie absurdy czają się na każdej ulicy i w każdym domu Bruno. Masz załatwić sprawę w urzędzie, komplet dokumentów i nagle okazuje się, że nic z tego, bo coś tam. Masz dziewczynę, świata poza nią nie widzisz i dzwoni do ciebie kumpela, mówiąc, że to szmata, co rogi ci doprawia.

― Ooo, to właśnie zawdzięczacie temu ministerstwu. Ciężko się tam dostać na stołek. Jedynie znajomości. A jak już ci się uda, musisz być kreatywny bracie, inaczej po miesiącu wylatujesz, bo chętnych na twoje miejsce jest co niemiara ― zamyślił się, a po chwili dodał. ― I tym sposobem dotarliśmy na miejsce. Przed nami najważniejszy gmach sztabu dowodzącego! ― dumnie powiedział, prezentując okazałą budowlę.

            Weszli do środka. Rozległy parter oraz pierwsze piętro zajmowały sale rozpraw. Ile jest ich dokładnie Bruno nie wiedział, bowiem w każdej chwili powstawały nowe sale, w których toczyły się obrady. Podchodząc do sali rozpraw przez przeszklone drzwi można było do niej zajrzeć, a w niej zasiadającego w jednej ławie prokuratora, w drugiej adwokata, a w bocznej nawie siedzącą ławę przysięgłych oraz pozwanego na honorowym miejscu. Za sprawą głośników umieszczonych tuż nad wejściem przy każdej sali rozpraw, można było wsłuchiwać się w składane zeznania.

― Czy pozwany przypomina sobie słowa wypowiedziane nocą trzynastego listopada dwutysięcznego trzeciego roku? ― zadał pytanie prokurator, a jego stanowczy ton wydobył się z głośnika, przy którym zatrzymał się Adam.

― Nie, nie przypominam sobie.

― A czy pozwany może pamięta, że tamtej nocy spotkał się z poszkodowaną Anną L. w klubie studenckim, a następnie  odwiózł ją taksówką do domu, został u niej na noc, zapewniając ją o swoim głębokim uczuciu do niej?

― Nie pamiętam, możliwe, że tak było.

― A czy przypomina sobie może pan, co mówił poszkodowanej?

― Niestety nie.

― W takim razie przypomnę oskarżonemu. Wysoki Sądzie, oskarżony obiecał wówczas, że porzuci żonę i dwuletniego syna na rzecz swojej kochanki Anny L. Ponadto mamił ją mówiąc, że żony nie kocha i od dawna nie układało się między nimi. Mamy zapis tamtej rozmowy pochodzący z umysłu Anny i umysłu oskarżonego, proszę włączyć ów zapis jako dowód w sprawie.

― Proszę odtworzyć dowód ― zezwolił sędzia…

 

― Adasiu, wiesz gdzie jesteśmy? ― szepnął mu do ucha Bruno.

― Nie mam pojęcia, ale chyba niż już nie jest w stanie mnie zaskoczyć.

― W tym miejscu rozliczane jest wasze ziemskie „kocham, przysięgam i na zawsze”. Jak mam urlop i nie mogę spaść na ziemię, bo wiz nie wydają, odpoczywam tutaj przysłuchując się tym bredniom. Niektóre kwestie znam już na pamięć Adasiu. Ludzie są doprawdy przezabawni.

W tym momencie rozległ się dźwięk dzwonka komórki Brunona.

― Adasiu, będę za chwilę, może dwie ― zdążył rzec i zniknął w mgnieniu oka.

 

Hol ciągnął się i ciągnął. Po obu stronach znajdowały się drzwi do kolejnych sal, za którymi rozliczani byli ze swych słów Ziemianie. Zaciekawiony Adam podszedł do sali o numerze 347820. Przysiadł na ławeczce pod ścianą. Proces właśnie się rozpoczął i głośniki zaczęły zdawać relację.

― Czy oskarżony Maciej przyznaje się do winy?

― Nie, jestem niewinny, Wysoki Sądzie.

― Czy pan prokurator chce zabrać głos?

― Oczywiście, wnoszę o powołanie na świadka Marlenę Szyszkowską.

― Proszę wezwać.

― Pani Szyszkowska, czy potrafi pani wskazać na tej sali winowajcę?

― Tak, to ten pan obok adwokata. To on mi to wszystko zrobił, proszę Sądu. On jest oszustem, kłamcą i łotrem. Zwodził mnie, mówił, że kocha, że chce spędzić ze mną resztę życia, a ja głupia mu uwierzyłam. Mówił, że przy mnie jest szczęśliwy, że się cieszy, że jesteśmy razem. Naprawdę myślałam, że on mnie kocha.

― Wysoki Sądzie proszę o dopuszczenie dowodu w postaci filmu. Marlena Szyszkowska tak zapamiętała wspólnie spędzoną noc po sylwestrze z oskarżonym ― zabrał głos prokurator.

Na ekranie ukazał się obraz pary leżącej w łóżku. Dziewczyna jest roześmiana, mężczyzna odgarnia jej włosy i cicho mówiąc obiecuje, że nie był to ich ostatni sylwester.

― Wtedy ją kochałem! ― wyrwał się oskarżony.

― Proszę o spokój!

― Czyli przyznaje się pan, iż jednak kochał panią Marlenę, czy tak?

― Wtedy kochałem.

― Proszę zaprotokółować, iż oskarżony przyznaje się do miłości.

― Zaraz, sam nie wiem. Może to było tylko zauroczenie, może wcale jej nie kochałem.

― Nie kochałeś? ― oburzyła się Marlena. ― A jak mówiłeś, że jestem idealna, że nie chcesz nikogo innego? Jak razem skakaliśmy przez płot w lesie? Jak napisałam za ciebie koło z demografii? Jak robiłeś mi śniadanie i picie rano po dyżurze?

― Nie wiem, nie wiem. ― bronił się Maciej.

― Jak to pan nie wie? A kto ma wiedzieć jak nie pan? ― drążył prokurator. ― A dlaczego pan porzucił panią Marlenę?

― Bo już jej nie kochałem.

― Ale dlaczego?

― Bo to nie była miłość, tylko zwykłe zauroczenie, fascynacja.

― Ale dlaczego tak pan sądzi? ― nie poddawał się prokurator.

― Bo my nie potrafiliśmy się dogadać.

― Ale dlaczego?

― Boże, czy to nigdy się nie skończy? ― wyjąkał oskarżony.

― Czy oskarżony Maciej przyznaje się do winy?

― Nie, jestem niewinny Wysoki Sądzie.

― A co pan prokurator na to?

― Wysoki Sądzie, proszę o dopuszczenie do głosu poszkodowaną Marlenę Szyszkowską oraz wyemitowanie dowodu w postaci filmu. Marlena Szyszkowska tak zapamiętała wspólnie spędzoną noc po sylwestrze z oskarżonym.

― Przecież to już było! Nie, nie wytrzymam tego! ― jęczał oskarżony.

Na ekranie ponownie ukazał się obraz pary leżącej w łóżku. Dziewczyna znów była roześmiana, a mężczyzna odgarnia jej włosy i cicho obiecywał, że nie był to ich ostatni sylwester.

― Czy oskarżony przyznaje się do winy?

 

Podobnie jak sam oskarżony, Adaś miał mętlik w głowie i przesiadł się pod salę rozpraw o numerze 40295673164. Głośniki emitowały głos starszej kobiety.

― Nie mydło, się nie wymydli, proszę Sądu. A co ja miałam zrobić, jak ta cholera na noc nie wracała, tylko w karczmie siedział i pił, chlajus jeden? Jedną gospodarkę przepił, potem drugą, tfu! Na psa urok! Menda jedna!

― Pani Popiołkowa, proszę się uspokoić.

― Jak się mam uspokoić, kiedy mnie po sądach targacie? A ja nie żałuję niczego i gdybym mogła cofnąć czas, zrobiłabym tak samo.

― Zatem przyznaje się pani do winy?

― A gdzie tam? Jego to jest wina, mógł nie chlać.

― Ale czy nie pani mu ślubowała wierność i uczciwość małżeńską?

― On mi też ślubował i co? Kochankę wódę wybrał.

― A pani ilu kochanków miała?

― A kto by tam liczył? Ja do matematyki nigdy głowy nie miałam.

― A ilu usłyszało „kocham” od pani?

― A boja tam wiem, panie kochany…

 

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama