Reklama

Myślenie...

Bohaterowie:

Polska wielopokoleniowa, normalna rodzina. Taka, co jak się nie daj boże jakaś „niepotrzebna” tragedia wydarzy. Taka, co ją już dawno wszyscy sąsiedzi i inni znajomi przeczuwali, ale rzecz jasna się nie wtrącali, bo przecież nie wypada. Jeszcze by się jej zapobiegło albo jeszcze gorzej, komuś pomogło. To ci właśnie kulturalni i niewścibscy sąsiedzi na pytanie jaka o była rodzina odpowiedzieliby: „No jak to, jaka? Normalna. Dzień dobry mówili i do kościoła chodzili, a co tam się więcej u nich działo to ja nie wiem. Ja się ludziom do życia nie wtrącam.” Jednym słowem porządni ludzie. Do kościoła chodzą jak muszą albo jak sobie przypomną, ale to przecież nieważne. Przecież najważniejsze, że są katolikami, że za takich się podają nie wypierają się tego. Nie istotne, że nie wiedzą, co to tak naprawdę znaczy. Że nigdy o tym nie myśleli. Bo nie chcieli. Bo nie mieli czasu. Bo, po co myśleć jeszcze można by coś wymyśleć i sobie życie dodatkowo skomplikować. Nie warto. Przecież maja to, czego zawsze chcieli. To, co trzeba mieć. Ale przecież są szczęśliwi. No może oprócz tych kilku lub więcej chwil, kiedy to wspominają dawne czasy z rozrzewnieniem. I nie mają już dzieci, kredytów, teściów, mężów i żon. Tego wszystkiego, co sprawia, że sa szczęśliwi? Mają dawnych i nowych przyjaciół, nie mają zobowiązań. Mają za to tą słodką niepewność przyszłości. Ta wspaniałą, nieznośną niewiadomą, która sprawia, że choć czasem się boisz, to starasz się jak najszybciej odkryć tą tajemnicę. Ale nie robisz tego po to by gnieździć się w jednym małym mieszkaniu z teściami, budować dom, w którym się chyba tak naprawdę nie chcę mieszkać. Nie po to żeby patrzeć na matkę żony i widzieć jak żona coraz bardziej ją przypomina. A on tez coraz bardziej wysportowany. Zwłaszcza jeden mięsień ma świetnie rozwinięty tj. miesień piwny, rzecz jasna. I kiedy każdy z naszych bohaterów to zauważa, cofa się wspomnieniami w przeszłość i stara się odszukać te chwilę, w której to obecne zycie miało swój początek…

Reklama

Mężczyzna:

Zróbmy sobie dziecko – no to robimy. A może jeszcze jedno? – A czemu nie??! A kto je utrzyma? Czy nas stać na nie? Kto by o tym myślał? Pzecież jesteśmy młodzi. Przecież to jest to, czego chcemy. A poza tym ona tego chce. A ja? Ja chyba też… A poza tym kocham ją. Więc… Chyba i ja tego chcę?  A poza tym mam już swoje lata, (w kwietniu skończę 26), więc chyba najwyższy czas się ustatkować, założyć rodzinę. Bo przecież jak nie ona to, kto? Na pewno nie spotkam już żadnej dziewczyny, która nie będzie uważała mnie za dobry materiał na ewentualnego przyszłego męża tylko, dlatego bo dobrze zarabiam, więc jak cos to… No wiadomo, że lepszy taki, co ma trochę więcej kasy jakby jakieś dziecko trzeba było kiedyś utrzymać, czy coś w tym rodzaju. Nie spotkam takiej, która powie, ze nie marzy i nie chce białej sukienki, tych kilkumiesięcznych przygotowań, chodzenia na nauki małżeńskie i udawania, że się nie wie, co to seks. I w końcu tego dnia, kiedy to wszyscy goście będą pili na umór i pochłaniali rosól i galarety za nasze pieniądze, a dokładniej to za pieniądze banku bo przeciez skąd wziąć te dziesiątki tysięcy na to. Na pewno już jej nie spotkam. W ogóle, co ja za głupoty wymyślam! Przecież to były tylko głupie marzenia, nastoletniego szczeniaka, któremu przez moment wydawało się, ze jest kimś wyjatkowym, że przeżyje swoje życie inaczej niż jego rodzice, jego krewni jego sąsiedzi. Wydawało mu się, że on będzie szczęśliwy. A teraz już wiem, że to były zwykłe, nierealne głupoty. Przecież, co ja wtedy wiedziałem o życiu.  Życie to odpowiedzalność. Trzeba przecież wypełnić swój obowiązek względem społeczeństwa. Nie można się buntować, wyróżniać, trzeba wtopić się w tłum. Bo, po co się wyróżniać? Jeszcze by mnie ktoś zauważył i co wtedy? Co bym wtedy zrobił? Lepiej będzie jak przeżyje swoje życie po cichutku, jakby mnie nigdy nie było…

W tym samym czasie…

Kobieta:

Po kilku latach trwania naszego związku przyszła pierwszy raz. Jej system postępowania jest zawsze taki sam. Początkowo odwiedza cię sporadycznie. Z czasem jej odwiedziny staja się co raz częstsze. Zjawia się bez żadnego zaproszenia i zapowiedzi. I w końcu, aby się jej pozbyć… Chociaż nie. Robisz to, bo przecież tego chcesz, bo przecież zawsze tego chciałaś, prawda? Zgadzasz się z nią. A może jednak to nie była twoja myśl? Może ona była własnością twojej matki, twojej rodziny, znajomych i przyszła do ciebie, bo zgubiła drogę. A ty jako, że zawsze mialaś dobre serce postanawiasz się nią zaopiekować. A może robisz to ze względu na częstotliwość z jaką się u ciebie pojawia. Zaczynasz ją traktować jak swoją, jak część ciebie samej. I ja też tak zrobiłam po pewnym czasie od jej pierwszego pojawienia się w mojej głowie. Ale skoro większość tak robi i mówią, że są szczęśliwi to muszą mieć rację… prawda? Nie można być egoista i myśleć tylko o sobie. Trzeba. Powinno sie założyć rodzinę. W końcu ma się jedno życie, prawda? No właśnie jedno życie. W ogóle to, o czym ja myślę? Muszę przestać myśleć, bo nic dobrego z tego nie wychodzi. Same głupoty mi chodzą po głowie. Jesteś szczęśliwa, rozumiesz? No, w końcu zaczynam normalnie myśleć. Jeszcze tylko 20 lat i odchowam córki. One też pewnie, tak jak ja zajda w ciążę przed ślubem, więc jeszcze tylko odchowam wnuki i… no właśnie, co? Koniec…?

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy