Reklama

Równouprawnienie dla wszystkich?

Leży mi na sercu

Leży mi na sercu

Dzień roboczy, godziny mocno popołudniowe. Po 12-godzinnym dniu pracy (który nota bene jeszcze się nie skończył) pędzę na szybkie zakupy.

Idę do supermarketu jednej z bardzo znanych w Polsce sieci. Po tym jak zrobiłam skromne raczej zakupy, składające się z artykułów „pierwszej pomocy” pracoholika typu kefir, bułki i jakieś warzywa (w końcu telewizja dudni o zdrowym odżywianiu), ustawiam się do jednej z kas… do tej, która jest najbliżej ostatniego nabytego artykułu.

Stoję zmęczona za panią wyglądającą na równie zmęczoną, ale robiącą typowo domowe zakupy i czekam na swoją kolejkę, pogrążona w myślach o tym, co jeszcze mam do zrobienia. Za mną toczą się jakieś rozmowy.

Reklama

 

Jako następni klienci do kasy ustawia się para: kobieta ok. 30-tki oraz nieco starszy mężczyzna. Wypakowują na taśmę obfite zakupy. „Widać w domu jest jakiś niemowlak, bo kupują duży zapas reklamowanych w telewizji pieluszek” – przychodzi mi bezwiednie na myśl.

W pewnym momencie kasjerka, w odpowiedzi na uwagę pani z punktu informacyjnego, który znajduje się za mną (wcześniej go nie widziałam – dziwne, bo jest wielkości domku letniskowego), odpowiada coś w stylu: „…dobrze, jeszcze tylko ta pani”. Wracam do myśli o szefie, terminach i kefirze, który kupuję, nie zwracając uwagi na rozmowę, która w międzyczasie wywiązała się, jak się później okazało, z inicjatywy państwa od megapaku pieluszek. Kiedy przychodzi moja kolej kasjerka dziwnie na mnie patrzy, jakby było jej głupio, że mnie obsługuje. Nie wiem o co chodzi, ale mężczyzna od pieluszek rozwiewa moje wątpliwości szorstką i na cały sklep słyszalną uwagą: „widać głucha!”. Zupełnie wygłupiona patrzę na niego zastanawiając się, skąd ta uwaga. Czuję się jak po frontalnym spotkaniu z tramwajem! Z głośnej rozmowy między mężczyzną a osobą mu towarzyszącą wnioskuję w końcu, że kasa przy której stoję musi być kasą dla osób niepełnosprawnych – tak przynajmniej wynika z toczącej się ostentacyjnie rozmowy.

Uwagi mężczyzny pod moim adresem, które następnie padają są co najmniej obraźliwe! Odchodząc od kasy czuję się jak szczute zwierzę.

Dziwne było dla mnie tylko jedno – PAŃSTWO ZA MNĄ NIE WYGLĄDALI NA NIEPEŁNOSPRAWNYCH. Zastanawiam się więc, skąd te ich kąśliwe uwagi. Chwilę później zauważam, że rosłemu i silnemu mężczyźnie od pieluszek brakuje 2 palców u jednej ręki.

 

Wychodzę ze sklepu, czując się winna, że jestem tak nieczuła i nieuważna, że zabieram osobom niepełnosprawnym miejsce przy kasie. Jestem jednak także wściekła z powodu prostackiego wręcz zachowania mężczyzny. Wracam do domu z odczuciem, że mam za sobą paskudny dzień.

 

Dwa dni później robię zakupy w tym samym markecie (jest najbliżej biura). Idę zestresowana do kasy, starając się sprawdzić „która dla kogo”. Okazuje się, że kasy „specjalne” oznaczone są potężnym wywieszkami znajdującymi się nad nimi. „Ciapa ze mnie” – myślę stając przy kasie. Ale nagle zauważam afisz nad feralną kasą, przy domku letniskowym. „Pierwszeństwo dla osób niepełnosprawnych”.

Czyli stojąc przy tej kasie kilka dni temu nie popełniłam zbrodni. Czyli wystarczyło, żeby kasjerka zwróciła mi na to uwagę, ale ona pewnie także nie zauważyła dwóch brakujących palców mężczyzny za mną, nie były przecież widoczne bez bliższego przyjrzenia się. Czyli mężczyzna za mną mógł poinformować o swej niepełnosprawności (niewidocznej na pierwszy rzut oka) i poprosić o przepuszczenie. Czyli, czyli, czyli…

 

Pytanie: Czy nie dało się tej przykrej sytuacji uniknąć przy odrobinie życzliwości ze strony mężczyzny „od pieluch”? Czy niepełnosprawność tego mężczyzny i moja sprawność (w jego mniemaniu, ponieważ nie wiedział on, czy faktycznie nie jestem głucha-jak to nazwał, lub nie cierpię na inny rodzaj niepełnosprawności, tak jak ja w pierwszym momencie nie zauważam, że jemu brak dwóch palców) daje mu prawo do „gnojenia” mnie w miejscu publicznym?

 

Dziwnym „następstwem” niemiłej sytuacji w hipermarkecie było inne zdarzenie. W sklepie z gazetami chciałam dostać się do kolejki do kasy. Drogę tarasowała pani na wózku inwalidzkim. Kiedy zauważyła, że chcę przejść, a ona to uniemożliwia ( choć stałam spokojnie, aż pani będzie miała możliwość odjechać, bo nie było to proste na tak małej przestrzeni), bardzo przepraszała i natychmiast się odsunęła – jednak… z bardzo miłym uśmiechem. Bardzo podziękowałam, zamieniłyśmy jeszcze kilka słów na temat kolejek, ścisku i z życzeniem miłego dnia każda udała się w swoją stronę. „Niepełnosprawna” i „sprawna” potraktowały siebie wzajemnie jak … ludzi.

 

Niepełnosprawność jest z pewnością rzeczą trudną. Jest nadal zbyt mało miejsc w Polsce przystosowanych dla osób na wózkach, niewidomych czy nie słyszących. Ale człowieczeństwo i cywilizowane obejście nie jest, jak widać na powyższych przykładach, kwestią sprawności lub jej braku. Jest raczej kwestią wychowania.

 

My, tak zwani „sprawni” nie chcemy nikogo dyskryminować (mówię za siebie, ale z pewnością także w imienniu wielu innych osób), jest nam jednak równie przykro, kiedy jesteśmy dyskryminowani.

Traktujmy innych tak, jak chcielibyśmy sami być traktowani! To dotyczy nas wszystkich…ludzi. Bo przecież najważniejszą sprawą jest RÓWNOUPRAWNIENIE!

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy