Reklama

Domy z dykty

 Mieszkam w dzielnicy w której jeszcze do niedawna nie było nic, a teraz jest aż nadto. Część miasta która nagle nie wiedzieć czemu zrobiła się modna i popularna do tego stopnia, że czasami gdy muszę zostać dłużej w pracy mam problem by potem wcisnąć swoje urocze cztery litery do jednego z dwóch autobusów zmierzających w tym kierunku.

Na osiedlu tym, czy też osiedlach bo rozrosło się cholerstwo tak że jeszcze chwila a zacznie tworzyć odrębne państwo-miasto, przedział wiekowy mieszkańców plasuje się w granicach od: zasikanego pampersa po pierwszy kryzys wieku średniego. Na osiedlu tym nie ma ani emerytów ani rencistów, ani tym bardziej moherów. Nie ma też pseudokibiców, wandali ani zakapturzonych dresów czających się po klatkach z petem w ustach. Reasumując jest to bardzo cicha, spokojna i bezpieczna okolica z zielonymi trawnikami w tle na których rosną sobie w symbiozie świeżo posadzone drzewka oraz bardzo groźnie brzmiące tabliczki zakazujące wysikiwania zwierząt domowych na owej przestrzeni.

Reklama

Mieszkańców tych jakże malowniczych osiedli można podzielić na trzy podstawowe kategorie: grupę pierwszą tworzą studenci, grupa druga to młode pary tudzież małżeństwa w 99,99% przypadków już z potomstwem lub w fazie "na dniach" , natomiast grupę trzecią stanowi moje małe i skromne ja, niezaliczające się do żadnej z wyżej wymienionych kast społecznych bo, gdyż, ponieważ, iż, co następuje: studentką już nie jestem, a matką polką na szczęście jeszcze nie (i oby jak najdłużej).

Mieszkanie jest fajne, urządzone po mojemu z resztek tego co zostało po właścicielu i oto nagle okazało się, że w tych czterech ścianach drzemie spory potencjał. Zwłaszcza po tym jak kazałam mu wynieść 3/4 szpargałów, niepotrzebnych mebli i tak oto w 48m2 nagle zagościła moja ukochana przestrzeń. Najbardziej lubię chwile, gdy jestem sama w całym budynku a na placu zabaw, który tak pechowo się złożyło mam pod oknami, nie bawią się dzieci (by nie powiedzieć małe wcielenia diabła które piszczą, płaczą i drą się bez powodu tak, że człowiek własnych myśli nie słyszy). Tak, w tych momentach jest mi najlepiej i najsmaczniej. Ale one zdarzają się rzadko, sporadycznie, od wielkiego dzwonu wręcz. Na ogół wracam do domu w tych samych godzinach co reszta wspólnoty osiedlowej. Przylepiona do drzwi autobusu w pozycji kota Jings-a,  który wiezie nas w stronę zachodzącego słońca, by u kresu podróży móc wreszcie radośnie i w podskokach wysiąść z pojazdu, po czym każde z nas nagina do swojego wymarzonego m-ileś-tam. I tutaj zaczynają się dziać rzeczy dziwne.

Od momentu w którym przekraczam próg własnego mieszkania zostaję zmuszona do wysłuchiwania różnych mało przyjemnych dźwięków i odgłosów, chociaż nie przypominam sobie żebym przy podpisywaniu umowy wynajmu wyrażała na to jakąś zgodę. I tak jest przez cały wieczór a potem ciągnie się to jeszcze przez całą noc. Od stukotu damskich szpilek na klatce schodowej (bo po co o 2 w nocy iść na palcach jak można napi*** z impetem i tak k***a nikt nie śpi), który wręcz wwierca się w mózg tak że masz wrażenie że jeszcze chwila a ta lalka zdepcze ci twarz. Bo windy nie ma, bo tak naprawdę na ch*** komu winda w czteropiętrowym bloku (tak pewnie pomyślał Pan projektant-wizjoner projektując ten budynek, a że czasem przydałaby się chociażby po to by wwieźć meble czy ciężkie zakupy robione systemem tygodniowym, czy chociażby po to żeby ta lalka tak nie nap*** tymi obcasami w posadzkę... no cóż, najwyraźniej Pan designer - bo tak to się chyba teraz nazywa - miał inną wizję Wszechświata).

Do tego dochodzą inne atrakcje jak np. każdej nocy słyszę gdy sąsiad nade mną budzi się  o 1:30 i udaje się za potrzebą do łazienki. Jego drzwi łazienkowe skrzypią tak samo jak moje i tak samo jak u sąsiadki pode mną, najwyraźniej taka wada konstrukcyjna w całym bloku. Słyszę jak podnosi deskę a potem jak sika i jak ta uryna rozbryzguje się o porcelanowe ścianki muszli. Potem jest jedno wielkie jeb! klapą od kibla, skrzypnięcie drzwi i bez umycia sąsiad wraca do wyra. A ja jeszcze długo potem leżę sobie i zastanawiam się, czy może nie podrzucić mu z  samego rana jakiegoś środka farmakologicznego na rozwiązanie problemu z nietrzymaniem moczu.

Wiem też, że sąsiedzi zza ściany która oddziela moją sypialnię od ich mieszkania mają taką samą komodę jak ja. Ten dźwięk wysuwanej/wsuwanej po prowadnicy szuflady rozpoznam wszędzie. Za to u sąsiadki z którą sąsiaduję sobie salonem, dzień w dzień ok godz.17:30 zaczyna wibrować telefon (chociaż nie mogę mieć 100% pewności że to faktycznie telefon...?), a dźwięk tych wibracji jest tak głośny, że skutecznie zagłusza moje radio. Jest też pies, stary spasiony i przerośnięty jamnik, do tego głuchy bo na każdy najdrobniejszy nawet szmer reaguje ujadaniem. Są i bachory których ulubioną zabawą stało się napieprzanie w metalowe pręty poręczy przy schodach. I jest całe mnóstwo innych atrakcji, ale o tym może w następnym poście. Jedyne co mnie trzyma przy życiu, to świadomość że jest to wynajęte mieszkanie a nie kupione z hipoteką na 30lat, inaczej krew by mnie zalała na samą myśl że tak już będzie zawsze, do końca życia. No cóż, jak widać na załączonym obrazku, stałam się bardzo ale to bardzo zgorzkniałym tetrykiem a przecież mieszkam tu dopiero niespełna dwa miesiące. Ale tak to już jest w dzisiejszych czasach, że domy to się Panie nie z cegły a z dykty buduje!

 

Styl.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy