Reklama

Kobieta pracująca.

Jestem kobietą pracującą. Na kilka etatów. To mój świadomy wybór, z rozmysłem przyjęty przepis na życie. W moim przypadku w kodzie genetycznym zapisany został, wpleciony w łańcuch DNA, spory zapas energii oraz apetyt na życie. Czerpię więc z tych wewnętrznych, niematerialnych zasobów .
Znalazłam sposób na to, aby każdego dnia wykraść, niczym spragnione słodyczy dziecko, odrobinę czasu tak tylko dla siebie.
Wstaję przed piątą, kiedy świat jeszcze śpi i w oparach prysznica budzę się powoli do nowego dnia, do życia. Ten moment jest najprzyjemniejszą chwilą poranka. Ciepłe strumienie pieszczą i otulają moje ciało. Lubię dotyk ciepła, rozpala on we mnie poczucie bezpieczeństwa, uspokaja mnie a jednocześnie rozbudza...
Potem mam jeszcze chwilkę na przygotowanie i zjedzenie śniadania. Nigdy nie rezygnuję z tego najważniejszego posiłu dnia.
Potem jest już dużo aktywniej. Pełna energii życiowej wyruszam na podbój świata. Cały mój świat śpi na poddaszu i choć ma dopiero siedem lat, potrafi stawić czynny opór niczym zwarte szeregi sił specjalnych :) Tu zaczyna się mój etat matki. Pacyfikuję córkę, ubieram i czeszę. Gdy ratorośl gotowa jest na podróż do szkoły, zabieram sie za siebie.
Do pracy zazwyczaj przyjeżdżam w ostatniej chwili. Niczym damski Hołowczyc pokonuję nowopowstałe dziury na codziennie przemierzanej drodze. Muzyką dobiegającą z samochodowego radia równoważę wzrastający w mojej krwi poziom adrenaliny, który podnosi się dzięki mijającym mnie chaotycznym kierowcom. Ich poziom testosteronu uderzył nie na ten organ, na który powinien...
Dzień pracy rozpoczynam od kawy i przejrzenia poczty. Swoja drogą, uwielbiam ten napój bogów. Kawa jest taką ambrozją śmiertelników, roztaczającą wyśmienity aromat i rozpieszczającą podniebienia swym aksamitnym, gorzkawym smakiem. Ta, którą piję, jest taka jak ja, mocna, gorąca, jednym słowem konkretna :)
Ośmiogodzinny dzień pracy mija mi intensywnie, choć bywają i lżejsze, mniej intensywne dni.
Koniec pracy zawodowej to tylko koniec pracy na drugim etacie. Bo przecież jest jeszcze praca związana z domem, gotowaniem, praniem i sprzątaniem oraz wykonywaniem wszystkich tych czynności, które już chwilę później, niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zamieniają się w pobojowisko. Zazwyczaj wróżką jest moja córcia a różdżki do dnia dzisiejszego nie zidentyfikowałam i nie zlokalizowałam niestety, ale jak dorwę diabelstwo, to połamię w drobny mak :)
To mój "ulubiony" etat - praca syzyfa (lepiej brzmi niż jelenia, tak dostojniej).
W lecie dochodzi jeszcze ogród i koszenie trawy, która rośnie w tempie zastraszającym natychmiast po skoszeniu i tak w połowie lata, zaczynam podejrzewać, że robi mi na złość wzrastając, gdy tylko się odwrócę :)
Mój dzień jest jak widać dosyć intensywny.
Jednak w całym tym szaleństwie nie zapominam o rzeczach najistotniejszych, o rodzinie, o przyjaciołach, dla których mój dom zawsze stoi otworem, o chwili dla moich wirtualnych znajomych, o czasie dla siebie, kiedy to pochłaniam w szaleńczym tempie kolejną książkę. Robię zawsze kilka rzeczy na raz, tak aby jak najefektywnej wykorzystać upływający czas.
Bardzo często też, w okresie letnim, siadam na schodach, podziwiam piękno zachodzącego słońca, myślę o życiu, o jego pięknie, o trudach, o tym, co osiągnęłam, co jeszcze przede mną i próbuję odpowiedzieć sobie na kołaczące się w głowie pytanie: "Czy to właśnie jest szczęście?"
Słońce w tym czasie maluje cudowne pejzarze.
Wschody i zachody słońca udały się Bogu, jak nic na świecie.

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy