Reklama

Konkurs „Każdy koniec ma swój początek”

Obudziły ją promienie słoneczne. Otworzyła jedno oko, spojrzała na zegarek i westchnęła: dopiero szósta. Zawsze w ten dzień wstawała tak rano. Jednak dzisiaj jest inaczej – pomyślała. Często zastanawiała się, kiedy w końcu tego dnia przestanie myśleć „to wtedy skończyło się moje życie”. To właśnie dzisiaj mijają trzy lata odkąd Cię nie ma – wyszeptała pod nosem, ale tak by te słowa doleciały do jej uszu.

Obudziły ją promienie słoneczne. Otworzyła jedno oko, spojrzała na zegarek i westchnęła: dopiero szósta. Zawsze w ten dzień wstawała tak rano. Jednak dzisiaj jest inaczej – pomyślała. Często zastanawiała się, kiedy w końcu tego dnia przestanie myśleć „to wtedy skończyło się moje życie”. 
To właśnie dzisiaj mijają trzy lata odkąd Cię nie ma – wyszeptała pod nosem, ale tak by te słowa doleciały do jej uszu.

   Wstała powoli, nie spiesząc się. Myśli krążyły tylko wokół niego. Jej szczęście trwało tylko, a może aż cztery lata. Poznali się przypadkiem, w pracy. Zawsze wydawało jej się, że spotkanie swojej drugiej połówki jabłka w pracy jest takie banalne i nieciekawe. Miała dwadzieścia lat, kiedy szczęście się w końcu do niej uśmiechnęło. Ciągłe szukanie pracy, wysyłanie tysięcy CV, chodzenie na rozmowy kwalifikacyjne stawało się coraz większą udręką. Nie potrafiła zrozumieć, czemu po zdaniu matury na same piątki, skończeniu dobrego liceum nikt nie chce jej przyjąć do pracy. Każdy mówił „…nie ma Pani doświadczenia, jest Pani za młoda, proszę skończyć najpierw studia i potem do nas przyjść…”. Z każdym dniem mama coraz natarczywiej wypominała „Dziecko, tak to jest, odrzuciłaś taką szansę! Dostałaś się na studia dzienne, ale nie… Ty wolałaś iść na zaoczne, a ja teraz muszę ciężko pracować by na nie zarobić!”. Nie chciała, nie mogła dłużej słuchać oskarżeń matki. Tak, nie poszła na studia dzienne, ale tylko dlatego, że chciała się usamodzielnić, zacząć zarabiać i wyprowadzić się od toksycznej matki, która wiecznie ma do niej jakieś pretensje. Ojciec wyprowadził się, kiedy miała 15 lat, bo nie mógł już znieść dyktatury żony. Ewa miała z nim rzadki kontakt, wręcz sporadyczny. Widziała się z nim tylko wtedy, kiedy targające ojcem wyrzuty sumienia kazały dać córce 100zł i powiedzieć znany jej już slogan „Myszko, kup sobie coś ładnego” – słynne, papierowe dowody miłości – myślała. Nie miała z kim porozmawiać, bo jedyna przyjaciółka z liceum wyjechała za granicę. Zawsze była samotnikiem, przyzwyczaiła się do tego, że zawsze jest sama. Nie spodziewała się, że w końcu los się do niej uśmiechnie i po latach bycia samej spotka kogoś, dzięki komu stanie na nogi, otworzy szeroko ramiona i krzyknie głośno „Ja żyję!”.

Reklama

   Dostała pracę z urzędu pracy. Zwykła papierkowa robota w sekretariacie, ale Ewa poczuła jakby złapała Pana Boga za nogi. Nie spodziewała się jakiś wielkich kokosów, mnóstwa pieniędzy czy dużo większych możliwości, ale świadomość, że chociaż stać ją będzie na samodzielne zapłacenie za studia, dodawało otuchy. Dzięki temu matka nie będzie musiała mieć już do mnie o nic pretensji – odetchnęła. Kilka miesięcy później do jej pokoju wpadł zdyszany informatyk, kiedy padł jej firmowy komputer.

-Nazywam się Paweł – uścisnął jej dłoń i uśmiechnął się serdecznie. Wtedy nie pomyślała, że zapamięta ten uścisk już na zawsze.

   Była to miłość od pierwszego wejrzenia. Po prostu wpadł jakiś młody chłopak, naprawił wszystko i wybiegł do następnej firmy, ratować inne komputery. Tylko, że ona do końca dnia nie potrafiła już myśleć o niczym innym, tylko o nim. Sądziła, że to znów jakiś przypadkowy chłopak, który więcej nie pojawi się w ich biurze, a ona straciła szansę na poznanie wartościowego człowieka. Przecież to nie możliwe, że po kilku zamienionych zdaniach ja mogę już go kochać… - pomyślała. Jednak los chciał, że Paweł wpadał coraz częściej, okazało się, że przejął jej sekretariat pod swoją komputerową opiekę. Krótkie, przelotne rozmowy stawały się z każdym kolejnym spotkaniem coraz dłuższe. Pójdziesz ze mną na spacer? – nieśmiało zapytał. Zaskoczył ją. Wszystkie koleżanki w firmie plotkowały - „Pawełek to dziewczyny zmienia równo z kalendarzem, co pół roku”. Bała się, żeby jej nie zranił, żeby jej nie skrzywdził. Nie była jakoś specjalnie piękna, jej figura była niezła, ale daleka od tych, jakie pokazywały okładki kolorowych magazynów. Nie bardzo wiedziała, czemu właśnie z nią chce się umówić. Jednak on nie dawał za wygraną, aż nareszcie się zgodziła, a jego oczy zaświeciły tajemniczym światełkiem.

-Miałeś takie piękne oczy – łza spłynęła jej po policzku.

   Ich pierwsza randka miała być krótkim spacerem, a trwała kilka godzin. Nie potrafili przestać ze sobą rozmawiać, za każdym razem ich wzrok nieśmiało spotykał się ze sobą. Po raz pierwszy tak często się śmiała. Nie śpieszyli się z następnym krokiem. Spotykali się, spacerowali, chodzili do kina i teatru. Nim się spostrzegła jej „miłość od pierwszego wejrzenia” zamieniła się w głębokie uczucie. Pierwszy raz, po pięciu miesiącach zadał jej jakże ważne pytanie – mogę Cię pocałować?

   Znów ją zaskoczył, nigdy nie myślała, że kiedykolwiek ktoś może zadać jej takie pytanie, o pozwolenie na pocałunek. To wtedy odpowiedziała mu pytaniem na pytanie, które tak bardzo ją nurtowało, nie dawało jej spokoju.

-Po co ty się ze mną spotykasz? Jestem zwyczajna, niezbyt piękna ani szczupła. Chcesz mnie rozkochać, pobawić się moim kosztem, a potem za miesiąc zostawić, po pół roku tak jak każdą inną?

-Nie… Ja chcę w końcu poczuć co to znaczy pocałować kobietę, która jest owszem zwyczajna, ale jednocześnie niezwykła, która pragnie być szczęśliwa, a która bardzo na to zasługuje. To ja chcę być tą osobą, która da Ci szczęście.

   Tak właśnie ją zdobył. Każdy kolejny dzień był jej budzeniem się na nowo. Od tamtego dnia, kiedy pierwszy raz poczuła jego pocałunek na swoich ustach sprawił, że uwierzyła, iż wszystko już będzie dobrze, że sobie poradzi. Wynajęli mieszkanie, bo on też nie znosił swoich rodziców. Nigdy nie miał z nimi dobrego kontaktu, zawsze mieli pretensje do niego o wszystko, chociaż skończył szkołę, zdobył magistra informatyki i pracował w świetnie rozwijającej się firmie. Szymon, jego starszy brat miał być dla niego wzorcem. Rodzice zawsze porównywali braci, krzyczeli na Pawła, kiedy on powtarzał „Chcę mieć jedno dziecko, bo pokazujecie mi, że kochanie dwójki dzieci jednocześnie i tak samo jest po prostu niemożliwe”. Niby rodzeństwo się kochało, ale jednak bardziej nienawidziło, bo nie można wciąż się prześcigać w tym by być najlepszym. Paweł odpuścił, chciał żyć po swojemu, bez wytycznych ojca i matki. Nie odtrącił ich, ale chciał pokazać, ze poradzi sobie na własny rachunek.

Poprosił ją o rękę. Dwa lata po pierwszym pocałunku, w tym samym miejscu Starego Miasta padł przed nią na kolana i wręczył niewielki pierścionek.

-Wiem, że nie lubisz biżuterii, ale na nasz wymarzony samochód jeszcze mnie nie stać…

   Zgodziła się od razu. Wiedziała to od dawna, że marzy tylko o tym by być jego żoną. Nie chcieli robić wielkiego weseliska dla całej rodziny. Marzyli o małym przyjęciu, w gronie najbliższych. Ewa kupiła skromną białą sukienkę, a Paweł elegancki i dobrze skrojony garnitur. Ślub wzięli w październikowe popołudnie, w zaciszu Kościoła na Nowym Mieście, w otoczeniu spadających liści i blasku zachodzącego słońca. Ufali sobie i liczyli na sprzyjający los. Marzyli by przetrwać wszystkie burze, które przed nimi stoją - razem, trzymając się za ręce tak jak w tamtej chwili. Nie spodziewała się, że jej świat rozsypie się jak domek z kart tak krótko potem.

   Paweł zaczął często wyjeżdżał w delegacje, chciał zarobić na ich wymarzony dom. Oboje nie lubili się rozstawać szczególnie, że coraz bardziej odkrywali jak bardzo lubią swoje towarzystwo. Równo pół roku po ślubie wyjechał rano z domu jadąc do Wrocławia. Kocham Cię kochanie, do zobaczenia za trzy dni – pocałował ją gorąco i wybiegł mocno spóźniony. Nie przeczuwała niczego złego, jak zwykle poszła do pracy, wróciła do domu i zrobiła sobie ulubione spaghetti, za którym Paweł nie przepadał. Zawsze je robiła, kiedy jego nie było w domu. Z każdą minutą robiła się coraz bardziej niespokojna. Dzwoniła do niego kilka razy w ciągu dnia, ale ciągle była cisza, nie odpowiadał. O 20.00 coraz bardziej zaczynała się denerwować, złapała za telefon z myślą zadzwonienia do szefa męża, ale usłyszała dzwonek do drzwi.

-Pani mąż miał wypadek, niedaleko Wrocławia. Wjechał w niego rozpędzony tir, który wyprzedzał w niedozwolonym miejscu. Niestety nie żyje… Bardzo mi przykro – policjant jednym tchem wypowiedział te wiadomość, a Ewa czuła, że z każdym usłyszanym wyrazem robi jej się coraz ciemniej przed oczami.

   Ma czarną dziurę w głowie, nie pamięta nic z pierwszych trzech miesięcy swojego życia po jego stracie. Wie od swojej matki, że nie chciała jeść, nie mogła spać, wołała wciąż Pawła i patrzyła się pustym wzrokiem w ścianę. Chciała się trzy razy zabić, ale za każdym razem ktoś ją ratował – a to jej mama, a to teściowa i raz jego brat. Zamieszkała u rodziców Pawła, bo do matki nie potrafiła wrócić, było to dla niej za trudne. Po pół roku wróciła do pracy, ubrana cała na czarno z wielkimi workami pod oczyma i lękiem przed spojrzeniem na pokój, w którym go poznała. Nie popłakała się, bo łzy już nie potrafiły wykluć się z jej oczu. Była na silnych lekach psychotropowych. Czuła w sobie wielką pustkę, a każde popołudnie spędzała siedząc przy jego grobie. Nie pamięta, którego dnia odważyła się pójść do ich wspólnego mieszkania. Wie tylko, że było to tuż po pierwszej rocznicy jego śmierci. Wtedy już miała w sobie siłę by zobaczyć stojące na komodzie wspólne zdjęcia, dotknąć jego koszul, spodni. Włożyła płytę z zarejestrowanym filmem z ich ślubu. Usiadła na środku pokoju jak dziecko, tuląc jego piżamę, wdychając jego zapach i rozpłakała się. Chlipała tak długo aż łzy przeszły w uśmiech. Już nie bała się zderzyć z jego duchem unoszącym się po całym domu. Miała go w sercu i chciała zacząć na nowo żyć, ale już bez niego. Czuła, że on chce by teraz wyszła z żałoby, by zapłakała ostatni raz. Tej nocy położyła się w ich łóżku, pełnego wspomnień i ciepła, które czuła za każdym razem, gdy ją dotykał. Przyśnił jej się. Proszę zacznij być szczęśliwa. Nauczyłem Cię jak to robić, rozejrzyj się dookoła, popatrz czy nie ma drugiego mnie gdzieś obok… Daj mu szansę – wyszeptał z uśmiechem.

   Wtedy nie wiedziała, o kogo mu chodzi. Jednak po jakimś czasie spakowała jego ubrania, gadżety, bibeloty do wielkiego pudła. Zaniosła je do piwnicy i zdjęła wszystkie ich wspólne zdjęcia ze ścian. Zostawiła tylko jedno, oprawione w ramkę tuż przy łóżku. Nazajutrz do biura wpadł nowy informatyk. Zastępca Pawła, już na stałe, a nie z doskoku.

-Jestem Rafał, bardzo mi miło Panią poznać – poczuła jakby miała deja vu. To o nim mówiłeś we śnie, prawda? – zapytała Pawła w myślach. Uśmiechnęła się ciepło do siebie.

   To wtedy dotarło do niej, że znała Pawła od dawna. Nie wiedziała, że jego zdjęcia z dzieciństwa przedstawiają jej osiedlowe podwórko. Wracając szybko do domu miała poczucie, że tajemna księga pierwszego spotkania w końcu się otworzyła. Wiedziała już, że Paweł nie pojawił się znienacka, a obserwował ją jak wchodziła i wychodziła z firmy. Dopiero teraz, po latach koleżanki przyznały się – zazdrościłyśmy Ci, on pytał ciągle o Ciebie, dlatego mówiłyśmy, że zmienia dziewczyny jak rękawiczki, co pół roku, inna dodała: my nie chciałyśmy, żeby tak fajny chłopak przeszedł nam koło nosa, ale on i tak wybrał Ciebie.

Wbiegła do domu i usiadła na fotelu.

-Chciałeś, żebym to odkryła, żebym wiedziała, że przez połowę życia Ty byłeś ze mną, a teraz zsyłasz swojego następcę? On też mnie obserwował, wie o mnie wszystko? Dlaczego nie powiedziałeś mi, że mnie znasz, że wiesz jaka jestem zakompleksiona?! – wykrzyczała do ściany.

Po pół roku znała już prawdę. Była pewna, że Paweł ją znał z dziecięcego podwórka, potem z liceum, a następnie z opowieści koleżanek z pracy. Była taka nieufna, zamknięta w sobie, że nie widziała jak patrzy i wodzi za nią oczami, kiedy chodzi firmowymi korytarzami. Trzy lata po jego śmierci dopuszczała do siebie myśl o nowej miłości. Miłości do Rafała… postanowiła go najpierw przetrzymać, sprawić by nie była to miłość od pierwszego wejrzenia. Dzisiaj, siedząc przy oknie wiedziała, że zakochuje się, ale powoli, bez pośpiechu. Zrozumiała, że życie to nie jest przypadek, a tylko zapisana gdzieś na górze kartka papieru z przygotowaną dla każdego z nas ścieżką z drogowskazami. To wszystko sprawiło, że już nie zamierzała walczyć z poczuciem winy, z tym co źle zrobiła w przeszłości, że nie mówiła wystarczająco często jak kocha Pawła. Miała poczucie, że trochę ją oszukał, że czekał na właściwy moment by ją zdobyć. Po prostu on miał swój plan by była jego.

Ujęła rękę Rafała. Tylko na to sobie do tej pory pozwalała, poprosiła kiedyś, żeby dał jej czas. Poszli na cmentarz, na grób jej męża.

-Popatrz to mój kochany oszust… Wiedział, że boję się otworzyć na ludzi, czuł, że nie jestem spostrzegawcza i wykorzystał to, ale kocham go nadal. I wiesz, co? Bardzo się z tego cieszę, bo dziś wiem, że każdy początek to tylko ciąg dalszy, a księga zdarzeń zawsze otwarta w połowie… Chcę żebyś moją drugą połową był właśnie Ty… - odwróciła uśmiechniętą twarz do Rafała i poczuła, że wie już, co to znaczy brać życie takim, jakie jest na prawdę.

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy